poniedziałek, 12 grudnia 2011

Joanna Roszak, "Wewe"

Wiersze Joanny Roszak z tomu „Wewe” podchodzą do mnie nieśmiało lingwistycznie. Te paralelizmy składniowe, anakoluty, aliteracje zamykają mnie w jej języku. Sama poetka zdaje się być zamknięta w swoim języku. Świat Joanny Roszak już w książce „Lele” był frapujący. To w jaki sposób traktowała rzeczywistość w swich wierszach, mięso języka czyli słowa wprowadzało atmosferę surrealizmu. Żeby przypomnieć wiersz „Króle” z tomu „Lele”:

Króle

zanik zaimków
żeby ustronniejsze odosobnienia
dzień po dniu studziennie

Ja jednak czekam na poezje, która powie do mnie otwartym językiem, chluśnie sobą, mówiąc o co jej chodzi. Szukam poezji, która nie chowa się w języku.
Zabawy słowami, liczne kalambury i odniesienia do innych tekstów kultury zawsze mają jakiś wyraźny lub ukryty sens. U Joanny Roszak ostatni wers wiersza „Trafalgar” brzmiący norwidowskim „Bema pamięci żałobnym rapsodem” o tak: „czemu w cieniu odjeżdżasz” dopieszcza jedynie jakiś żart słowny, zabawę.
Wszystko mnie tu osłupia. Osłupem jestem.

Joannie Roszak chodzi nie tylko o to co powiedzieć, ale również jak powiedzieć. Jak w wierszu „Pejzaż z Wewelsfleth”, w którym słowa składają się w łagodną muzykę. To jednak za mało, by przekonać do siebie towarzystwo z piwnicy. Tu bowiem chcemy słyszeć sens, komunikat. My żałujemy papieru na stroszenie piór i układanie efektownych dźwięków lub obrazów. No, ale my śmierdzimy starością, bezużytecznością.

Poezja jaką trzymam teraz w ręku ma na celu uchwycić chwilowe odczucie. Oby przetrwało ono jak najdłużej w pamięci czytelników.

Joanna Roszak jest zadowolona (nie w sensie samozadowolenia, ale raczej zabawy), że udało się jej skojarzyć słowa „wydziela się/ niedziela się”. Zawsze dobrze życzę poetom, dlatego zastanawiam się czy ta poezja przetrwa? Poezja, która jawi się jako coś co powstało pod wpływem chwilowego kaprysu, jest subtelnym odczuciem, skojarzeniem jakichś słów, które postawione obok siebie zmuszane są do koegzystencji wbrew naturze, wbrew swoim naturalnym przeznaczeniom.
Zastanawiam się też czy to brak zaufania do dotychczasowego rozumienia danych słów, czy brak pomysłu na ich wykorzystanie zgodne z naturą i sensem. Czy pojawiające się paronomazje, kalambury są dowodem bystrości umysłu, czy składają świat?

To jakaś perwersja? Lubię czytać książki, które mnie denerwują. „Wewe” mnie denerwuje, nie jest książką, która w jakikolwiek sposób do mnie trafia. Nie lubię hermetycznego lingwizmu, który tworzy surrealistyczne obrazy. Nie teraz. A jednak czekałem na książkę Joanny Roszak. A jednak „Wewe” coś w sobie ma, co pozwala do niej wracać. Może lubimy od czasu do czasu potaplać się w przypuszczeniach, w niejasnych wierszach o miłości? W wierszach, w których poetka widzi go we wszystkim, czuje go wszędzie, tego Onego swego. Jak w wierszu już wspomnianym, który niżej zostanie przeczytany. Może jednak doceniamy tę moc, to sfiksowanie? Zagryzę to kwaśnym ogórkiem.



TRAFALGAR

słońce opiera się o obraz
i pali go równoległym sladem

deszczółka gęsta jak krew
nocny świerszcz zachodzi
szyszkę pinii

i jeszcze ty
czemu w cieniu odjeżdżasz?


UPOJENIE

mamy małe pole
do
spań smug skaz

kilka polan później
później o kilka imion
daleko wykąpany czas
i żadnego wodopoju
żadnego upojenia.


Joanna Roszak, „Wewe” , WBPiCAK, Poznań 2011


sobota, 10 grudnia 2011

SALON CIEKAWEJ KSIĄŻKI 2011

I Salon Ciekawej Książki odbędzie się w dniach 9 – 11 grudnia 2011 roku w Łodzi, w Hali EXPO przy ulicy Stefanowskiego 30. Jego organizatorem są Międzynarodowe Targi Łódzkie. Ideą Salonu jest promowanie czytelnictwa, a także stworzenie interesującego wydarzenia kulturalnego dla mieszkańców Łodzi i regionu.

Podczas Salonu zaprezentuje się ponad 60 wystawców: wydawnictwa, instytucje kultury, biblioteki. Na stoiskach będzie można kupić: beletrystykę, poezję, albumy, komiksy, książki popularnonaukowe, książki antykwaryczne i wiele innych. Wraz z wystawcami tworzymy bogaty i interesujący program spotkań, warsztatów dla dzieci i dorosłych oraz wydarzeń.

Zapraszamy na:

- Konferencję „Biblioteki publiczne miejscem przyjaznym i inspirującym”, zorganizowaną przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Łodzi. Prelegentami konferencji będą m.in. takie sławy jak: prof. Tadeusz Sławek (Uniwersytet Śląski w Katowicach), dr Andrzej Rostocki (Uniwersytet Łódzki) czy dr Henryk Hollender (Uczelnia Łazarskiego, Warszawa).

- Dyskusję poświęconą jednej z najbardziej oczekiwanych premier listopada, znakomitej
i wstrząsającej książce – „Biedni ludzie z miasta Łodzi” Steve’a Sema-Sandberga, poświęconej osobie Chaima Mordechaja Rumkowskiego, „króla” łódzkiego getta. Spotkanie poprowadzi dyrektor Centrum Dialogu im. Marka Edelmana, pani Joanna Podolska.

- Spotkania autorskie z:
• Andrzejem Sapkowskim - najsłynniejszym polskim pisarzem fantasy,
• Witoldem Jabłońskim - pisarzem, dziennikarzem i tłumaczem,
• profesorem Jerzym Bralczykiem - promocję książki „444 zdania polskie”,
• Maxem Cegielskim – dziennikarzem, pisarzem, prezenterem radiowym i telewizyjnym, podróżnikiem,
• Kasią Klich – piosenkarką, autorką książki dla dzieci „Bajkowa drużyna”,
• Jackiem Podsiadło – poetą, prozaikiem, tłumaczem, dziennikarzem, felietonistą,
• Jackiem Y. Łuczakiem poświęconą książce „Polska Kazimierza Nowaka”,
• Zofią Turowską poświecone jej książce „Nasierowska. Fotobiografia",
• Kingą Dunin, Agnieszką Graff, Markiem Beylinem, Romanem Kurkiewiczem, Tomaszem Piątkiem, Hanną Gill-Piątek - cykl spotkań organizowanych przez Krytykę Polityczną,
• profesorem Tadeuszem Morawskim – najsłynniejszym polskim twórcą palindromów,
• Robertem T. Preysem – autorem powieści z gatunku literatury sensacyjno- przygodowej,
• Kaliną Jerzykowską – znaną autorką książek dla dzieci,
• Joanną Orzechowską – autorką książki „Podwórka Piotrkowskiej”,
• Mariką Kraśniewską i Agą Kuligg – autorkami Wydawnictwa Papierowy Motyl.

- Prezentację działalności Dyskusyjnych Klubów Książki z województwa łódzkiego.
- Prezentację 11. numeru Kwartalnika Artystyczno-Literackiego "Arterie" i spotkanie z Marcinem Jurzystą, autorem książki poetyckiej "Ciuciubabka".

- Warsztaty dla dzieci organizowane przez Fundację ABC – Cała Polska czyta dzieciom: literackie, plastyczne, książki artystycznej.

- „O PSIE, KTÓRY SZUKAŁ” – warsztaty plastyczne i biblio-dogoterapeutyczne Wydawnictwa ŁADNE HALO.

- Warsztaty dla rodziców WZORCE MYŚLENIA A EMOCJE – EMOCJE A UCZENIE SIĘ - Na warsztatach omówione zostaną Wzorce Myślenia, którymi posługują się dzieci, oraz jakie są mocne i słabe strony poszczególnych stylów uczenia się. Przyjrzymy się skąd mogą brać się takie problemy jak dysleksja, dysgrafia, dysortografia, nadmienimy jak można im przeciwdziałać i je minimalizować. Wspomnimy również o zjawisku zwanym ADHD.

- Z PÓŁKI NA PÓŁKĘ czyli wymianę książek zorganizowaną przez portal lubimyczytac.pl - Masz na półce książki, które Ci się znudziły? Dostałeś nietrafiony prezent? Weź książkę z półki, wymień się i zaraź innych pasją do czytania!

- SALONIK ANTYKWARYCZNY - to miejsce w którym swoją ofertę przedstawiają antykwariaty i najlepsi bukiniści z całej Polski. Beletrystyka polska i obca, książki historyczne i naukowe ale też literatura „lżejsza” spod znaku sensacji, kryminału, sf czy horroru, literatura kobieca i dziecięca, płyty winylowe i komiksy, stare solidne wydania, dawne niezapomniane serie – Ceram, KIK, Nike, Biblioteka Narodowa - niedoścignieni ilustratorzy (Szancer, Grabiański, Berezowska), szeroka oferta kilkudziesięciu tysięcy książek z wszelkich dziedzin zaspokoi potrzeby wszystkich nawet najbardziej wybrednych miłośników literatury.

- Warsztaty z tworzenia Map Myśli.
- Prezentację Muzeum Papieru i Druku z Łodzi – pokazy czerpania papieru.
- Prezentację talentu iluminatora i skryby Kamila Królikowskiego.
- Prezentację prac adeptów i studentów Pracowni Projektowania Grafiki Wydawniczej Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.


DO PIERWSZYCH 1500 BILETÓW DODAJEMY W PREZENCIE KSIĄŻKĘ !!!!

Salon Ciekawej Książki powstaje we współpracy z Festiwalem PULS LITERATURY, organizowanym
w dniach 4 – 11 grudnia w Łodzi przez Śródmiejskie Forum Kultury - Dom Literatury i Oddział Łódzki Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Do udziału w Festiwalu zapraszani są wybitni pisarze, krytycy, tłumacze, literaturoznawcy, zaś na festiwalowe wydarzenia składają się spotkania autorskie, panele krytycznoliterackie, warsztaty, koncerty muzyczne, projekcje filmowe, działania multimedialne. Adresatami poszczególnych spotkań są: dzieci, młodzież i dorośli. Każda edycja Festiwalu ma wyrażony hasłem temat wiodący; tym razem będzie to RAZEM I OSOBNO. Część spotkań festiwalowych odbędzie się na terenie Targów.

Zachęcamy do odwiedzenia i polubienia Salonu na portalu społecznościowym Facebook.com www.facebook.com/SalonCiekawejKsiazki Na profilu pojawiać się będą informacje na temat nadchodzącej edycji - o wystawcach, patronach medialnych, imprezach towarzyszących.
Informacje o salonie można również znaleźć na stronie www.mtl.lodz.pl/ksiazka

Przygotowaliśmy specjalną ofertę dla wszystkich zwiedzających: Salon będzie można zwiedzać i brać udział we wszystkich spotkaniach za SYMBOLICZNĄ ZŁOTÓWKĘ po wcześniejszej rejestracji na stronie internetowej www.mtl.lodz.pl/ksiazka

Salon można będzie odwiedzać:
9 grudnia 2011 w godz. 10:00 - 18:00
10 grudnia 2011 w godz. 10:00 - 18:00
11 grudnia 2011 w godz. 10:00 - 17:00

Ceny biletów:
3 pln – bilet jednorazowy
1 pln – bilet jednorazowy po rejestracji na stronie www.mtl.lodz.pl/ksiazka do dnia 7.12
Dzieci do lat 10 - bezpłatnie
Kasy zamykane są pół godziny przed końcem Salonu.

PATRONATY
Wsparcie dla projektu Salonu wyraziła pani poseł Iwona Śledzińska-Katarasińska, która aktywnie wspiera ideę Republiki Książki – koalicji na rzecz rozwoju czytelnictwa i bibliotek. Salon patronatem honorowym objął również Marszałek Województwa Łódzkiego Witold Stępień oraz Prezydent Miasta Łodzi, pani Hanna Zdanowska. Patronatem medialnym Salon objęły najważniejsze tytuły z branży księgarskiej: Magazyn Literacki KSIĄŻKI, Biblioteka Analiz, Notes Wydawniczy oraz portal rynek-ksiazki.pl. Ponadto w gronie patronów znajduje się Niezależny Magazyn Bukinistyczny ARCHIPELAG, Krytyka Polityczna, Gazeta Wyborcza, Radio WAWA oraz portale granice.pl, nakanapie.pl, papierowemysli.pl, Forum Literackie Inkaustus.pl, lubimyczytac.pl, gandalf.com.pl, edusieć.pl oraz ksiazki.tv.

środa, 7 grudnia 2011

Piotr Macierzyński, "Antologia wierszy ssmańskich"

Wiersze Piotra Macierzyńskiego od pierwszego z nimi spotkania podgrzewały atmosferę. Jego widzenie świata nie obce jest wszystkim cynikom, chcącym jednak poczuć coś autentycznego, dążących do źródeł człowieka, żeby użyć wielkich słów. To twórczość bezkompromisowa, autentyczna, jednocześnie pełna siły kreacji, to typowa literatura, gdzie autor stwarza świat na nowo, nawet jeśli jest łudząco podobny do tego, w którym spotykamy się w pracy albo u fryzjera.

Tym razem Piotr Macierzyński zepchnął mnie na krańce przepaści. Stoję i patrzę w dół. Nie wiem, co powiedzieć. Taki efekt osiąga się, jeśli liczy się przede wszystkim literatura. Nakład, wywiady itede to tylko wartość dodana. Piotr Macierzyński opublikował książkę z wierszami, która w starannie wynaturzonym przez kremy, czyli skrajnie wykreowanym, niklowanym i wyperfumowanym świecie musi nawet zniesmaczyć. Jeśli kogoś nie zniesmacza, to znaczy, że trafiła na człowieka, który nie zna się na modzie i współczesnej muzyce. Z pewnością wypierdolił telewizor na balkon i od czasu do czasu dzieciom puszcza z komputera Misia Uszatka.

W czasach, w których oburzeni koczują na skwerach, przed instytucjami i w ogóle są bardzo oburzeni a Jarosław Kaczyński ( to bardzo popularna postać reprezentująca tzw. prawicę wśród partii politycznych) znów przywołuje w katolickim kraju temat kary śmierci; w świecie, w którym ludzie żyją śmiercią Hanki Mostowiak (tej postaci nie trzeba przybliżać) i nie ważne czy śmieją się, czy są naprawdę wzruszeni – Hanka Mostowiak to ważna postać. W takim świecie poeta urodzony w latach siedemdziesiątych przywołuje znowu temat obozu zagłady.

To relacja z punktu widzenia osadzonych i oprawców. Autor wciela się w rolę więźniów i w pierwszej osobie nie daje sobie żadnych szans. Doświadczenie literackie jest dojmujące. Nie przeszkadza nawet fakt, że Piotr Macierzyński nie może wiedzieć nic o doświadczeniach więźniów w Oświęcimiu. To oczywiście czasem zastanawia, czy miał prawo? Tak, takie pytania rodzą się w trakcie lektury. Nie ma jednak czasu na odpowiedź, ponieważ kolejne wiersze wrzucają nas w błoto, krew i ból. Nie przeszkadza fakt, że podczas czytania kolejnych wierszy można wpaść na pomysł, że niektóre są spreparowane specjalnie na potrzeby tego tomiku, czyli na siłę. Nie przeszkadza, ponieważ kolejny wiersz skutecznie omamia nas pozorami autentyczności doświadczeń, czyli udaną kreacją literacką, co szczególnie w poezji jest rzadkością.

Wiersze inspirowane są, jak przyznaje autor na końcu książki, pamiętnikami i dziennikami oprawców i więźniów. Wyszła z tego kolejna udana próba podważenia sensu człowieka i świata. Tym razem jednak udało się to człowiekowi, który nie był naocznym świadkiem wydarzeń. To będę podkreślał często.

„Antologia wierszy ssmańskich” to bardzo potrzebna książka w cywilizacji pogrążonej w kryzysie ekonomicznym, skupionej na sobie oraz na kolejnych faworytach programów rozrywkowych wyłaniających kolejne kosmiczne talenty. To zbiór wierszy, który poddaje w wątpliwość nasze samozadowolenie.

Gdybym był Piotrem Macierzyńskim napisałbym taką książkę raz jeszcze. He.


* * *
zostałem zgwałcony
ale najgorsze że również okradli mnie z chleba
leci mi krew
jeśli się nie powieszę
będą myśleli że mi się podobało


Piotr Macierzyński, "Antologia wierszy ssmańskich", HaArt 2011

poniedziałek, 28 listopada 2011

Przemek Gulda, "Chłopcy i dziewczęta w Polsce".

„Chłopcy i dziewczęta w Polsce” Przemka Guldy to książka o młodych ludziach, którzy jednak niekoniecznie muszą mieszkać w Polsce. W ogóle Polski jest tu zbyt mało, aby tytuł był uprawomocniony. Może to marketing, bo w końcu tytuł dobrze brzmi, może to podpowiedź.
To co przydarza się bohaterom w kolejnych opowieściach zamieszczonych w tej książce jest na tyle uniwersalne, że łatwo będzie się z nimi utożsamić licealistom, bo to im przede wszystkim ta książka się spodoba. W końcu to historie o nich i dla nich.
Drugoosobowa narracja, w której narrator bezpośrednio zwraca się do „niej” lub do „niego” przypominając bohaterowi, co go spotkało i dlaczego stawia i mnie, i czytelnika w pozycji czasem wręcz terapeuty, który wykłada jasno, opowiada o źródłach problemów. Narracja ta niby się nie wyczerpuje, a jednak za dużo tu oczu narratora, za mało zaś świata bohaterów.

Może dlatego nie doczytałem się tu niczego, co by mną poruszyło. Spodziewam się jednak zupełnie innej reakcji na książkę Przemka Guldy ze strony czytelnika, który jest dziewczyną lub chłopakiem z Polski, czyli oczytanych licealistów. Postawię ryzykowną tezę, że szczególnie dziewczęta będą zadowolone z książki. One lubią, kiedy się do nich zwracamy bezpośrednio, to stwarza złudzenie poświęconej uwagi, opiekuńczości wręcz.

Jak już wspomniałem Polski tu niewiele. To mnie zawiodło, bo siedząc większą część swojego życia w piwnicy, miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś o ludziach w Polsce. Zbuntowane dusze małolatów, ich przywiązanie do ubioru, młodzieńczych symboli, kłopoty z tożsamością, pierwsze inicjacje seksualne. Znamy to.
Nie czynię jednak wyrzutów autorowi. Pamiętajmy, że próba zobrazowania młodzieży w dzisiejszych, dynamicznie zmieniających się czasach, to zajęcie ryzykowne. Zbyt szybko się zmienia ta nasza młodzież, by mogła docenić to, co o niej pisano rok temu. Zbyt srogie mamy czasy, by dorosłego mogła poruszyć choćby nawet nastoletnia prostytutka. Z tego punktu patrząc posądzam autora o donkiszoterie i gratuluję mu jej. To w końcu coraz rzadziej spotykana postawa a literatura jest przestrzenią, w której szczególnie jej brakuje, pewnie dlatego, że od literatury donkiszoterii spodziewamy się bardziej niż od handlu.

Jak się rzekło, książka warta polecenia licealistom. Nauczycielom? Ci mogą być wstrząśnięci, podobnie rodzice dzieci w wieku dojrzewającym.
Fragmenty książki, odpowiednio wyselekcjonowane, przydadzą się recytatorom poszukującym dobrych tekstów do recytacji na konkursach.


Przemek Gulda, „Chłopcy i dziewczęta w Polsce”, Lampa i Iskra Boża, 2011

środa, 23 listopada 2011

Robert Rybicki, „Masakra kalaczakra”, czyli wewnętrzne krwawienie.

Dziś urodziłem dwie córki i dostałem książkę Rybickiego. Ostatnio czytałem jego książę w marcu. Nie mam firan w oknach, bo boję się oburzonych w Ameryce. Muszę kupić mleko. Staram się opuścić wędzone spodnie tak, by móc wywlec kości bezpiecznie na wyprawę po produkty spożywcze. Ciągle jednak nie mogę wyjść ze świata książki. Bezdźwięczny zapach lnu trzyma mnie za nogi wraz z „niezauważalnymi szprychami”. „Postać w białym płaszczu” rozkłada placki w przedpokoju i nie mogę przeskoczyć tego wykładu, nie wiem o co chodzi. Staram się być „morskim prądem, który niesie węgorze, ale Przemysław zbyt twardo podchodzi do diety a Jarosław ma za mały plecak, by mnie w nim wynieść. Jego niebieski polar, to już zbyt banalny kamuflaż. Jacek jeździ wokół fokusem i trąbi. Niestety zamieniam się w prąd stały.
Idę za radą i wyobrażam obie „wątrobę, która płonie jak statek na morskim widnokręgu”. Mam jednak problem z działką budowlaną i przypomina mi on placki w przedpokoju. Dwie córki, które urodziłem, chociaż tego faktu nie pamiętam, wymagają ode mnie, bym wyobraził sobie swoją „wątrobę jako wygodny tapczan”. Próbuję, ale wychodzi mi jednie wątroba jako strawiona głowa śledzia. Zapotrzebowanie na artykuły spożywcze rośnie groźnie. Doraźnie i sprośnie. Momentami myślę, że sekunda to moja żona. Na szczęście „galaktyka jest tarczą starego telefonu o barwie kości słoniowej”.

Robert Rybicki znów nie ułatwia życia czytelnikowi – zresztą sam przyznaje, że „Bliżsi mi są Ludzie Kibli niż/ Ty, czytelniku”. Na pozór nie widomo o co chodzi jego wierszom. Na pozór, bo jeśli odetniemy od nich wszystko, co należy do sfery wyobraźni poety, to wyłoni się jakiś tam sens tych wierszy. Szkoda tylko, że zanim uda się to uczynić, dostaję wewnętrznego krwotoku. Nieoczekiwane skojarzenia piętrzące się w każdym wierszu Roberta Rybickiego odsuwają od sedna sprawy. Mało tego, pojawia się w końcu pytanie o to, czy autor pamięta o co mu chodziło.
Pozostaje jedynie odbiór na poziomie emocji, jakie wywołują te wiersze.
Ponownie można postawić Rybickiemu zarzut, że niewiele ma do powiedzenia, że znalazł sobie sposób na oszukanie czytelnika. Jest to jednocześnie sposób na poezję osobną, niepowtarzalną. W końcu zawsze znajdzie się grupa snobów, którzy ujrzą i docenią w wydziwianiu dominację formy nad jałowością treści obecnego świata.
Poezja to sztuka. Sztuka zaś to również sposób wyrażania siebie. Bruce Lee podkreślał, że każdy ruch w sztuce walki to również sposób wyrażania siebie, pokazania osobowości. Idąc tym tropem traktuję poezję Roberta Rybickiego jako sposób wyrażenia siebie, każde słowo to kolejny ruch, cios, unik, cios, cios i zejście.
Zupełnie zaś mnie nie kręci, jak to mówią, że na kartkach „Masakry Kalaczakry” spotykają się postacie i rekwizyty z różnych epok, środowisk. To zabawy, które przeżyłem w liceum dla zabicia czasu na nudnej lekcji. I nie byliśmy utalentowanymi poetami. Tworzyliśmy jedynie znudzone towarzystwo w ostatniej ławce. Z tej nudy i zniechęcenia rodziła się chora wyobraźnia.
Przyznaję osobny charakter tej poezji i jestem pewien, że zarówno dla miłośników Rybickiego jak i dla nowych odbiorców spotkanie z „Masakrą kalaczakrą” będzie mocnym doświadczeniem.
Sam jednak lekko się zawiodłem. Miałem nadzieję poczytać Rybickiego o ten rok od „Gramu mózgu” innego, rozwiniętego. Tymczasem czytam jakby kontynuację książki z poprzedniego roku. Być może o to chodziło.


Robert Rybicki, Masakra kalaczakra, WBPiCAK, Poznań 2011

piątek, 11 listopada 2011

Szymon Bira, "Podręcznik królowej"

Szymon Bira w drugiej książce znów oszczędnie dysponuje słowami, które w jego poezji wchodzą ze sobą w niespotykane relacje. To co ocala te wiersze przed oskarżeniem ich np. o zaangażowanie społeczne, to właśnie oszczędność i poszukiwanie innego sensu znanych sobie słów. Temat wiersza jest tłem jedynie.

Czytelnik „Podręcznika królowej” nie znajdzie tu efektownych metafor czy porównań. Wiersze zawarte w książce sprawiają wrażenie wierszy dojrzałego mężczyzny, nie dwudziestotrzyletniego młodzieńca.

Nie ma tu wymachiwania rękami, pokazywania siebie, skupiania się na sobie, lansowania się. To właśnie powoduje, że wierzę poecie.

W narodowe święto dobrze czyta się poezję pozbawioną górnolotnych słów, haseł i pieśni, które pachną nacjonalizmem. To wiersze, które pasują do refleksji na czas pokoju i wolności, kiedy to pałki i karabiny nie odgrywają roli. Czytam te wiersze i myślę sobie, że w czasach pokoju i wolności nie ma patriotów bezinteresownych.

Zdecydowanie polecam książkę Szymona Biry „Podręcznik królowej”. I gratuluję wszystkim, którzy przyczynili się do jej opublikowania.


Niepodległość

jest listopad wiele
zmieniło się nie szkodzi

naprawdę jest tak
natrafić bardzo ciężko
na domykanie całości
podejrzewam

wielkie pachnące
łasice bez słońca
szerokie
o winę

11.11.2008


niedorzeczna jest
historia chłopca
i wróżki

jeden warunek szczęścia
czerwony lisi ogon

tylko tyle pyta
chłopiec z pełną buzią
uwiedziony

wyszedł w stronę świata
lecz nie może
od tej pory
ruszyć nóżką


30.08.2008


nie ma już żadnej
połowy
z połowy czas dzieli się
w całości

na te wrażenia
tyle jest święta

demony są ze światła
i takie które
nie gasną


22.11.2008


Szymon Bira, „Podręcznik królowej”, Oficyna Wydawnicza ATUT , Wrocław 2011

poniedziałek, 24 października 2011

Staromiejski Dom Kultury. Warsztaty Literackie.

Staromiejski Dom Kultury ogłasza nabór na Warsztaty Literackie dla osób w wieku 16 – 26 lat zamieszkałych w Warszawie lub okolicach

Warsztaty Literackie w SDK cieszą się wieloletnią tradycją i renomą: są tutaj prowadzone od 1986 roku, a udział w nich daje możliwość zarówno ćwiczenia warsztatu pisarskiego oraz zdobycia szerokiej wiedzy na temat specyfiki najnowszej literatury i krytyki, jak i nawiązania wartościowych znajomości. W pokoju literackim Staromiejskiego Domu Kultury swoją karierę pisarską rozpoczynali m.in. Krzysztof Varga i Jacek Podsiadło, a przez wiele lat związane z instytucją były takie postaci, jak Piotr Bratkowski czy Paweł Dunin-Wąsowicz. W ubiegłych latach spotkania warsztatowe prowadzili m.in. Adam Wiedemann (poeta, prozaik, publicysta, trzykrotnie nominowany do Nagrody „Nike”), Marcin Sendecki (poeta, publicysta, redaktor „Przekroju”), Jarosław Klejnocki (poeta, prozaik, krytyk, publicysta, wykładowca UW, obecnie – dyrektor Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza), Paweł Dunin-Wąsowicz (krytyk, publicysta, wydawca), Jacek Dehnel, Jakub Żulczyk, Agnieszka Drotkiewicz, Darek Foks, Maria Cyranowicz, Joanna Mueller, Igor Stokfiszewski, a także artysta plastyk Zbigniew Libera oraz aktorka i reżyserka Agnieszka Glińska. SDK jest również wydawcą internetowego kwartalnika literackiego „Wakat” (www.sdk.pl/wakat) oraz serii poetyckiej „Debiuty” (wcześniej Biblioteka „Nocy Poetów”), jak również organizatorem wielu cyklicznych imprez literackich i corocznego festiwalu Manifestacje Poetyckie.

Oferujemy Państwu zajęcia:
- w dziedzinie poezji, prozy, eseju, krytyki literackiej oraz dotyczące związków literatury z innymi sztukami
- odbywające się w każdą środę od godz. 18.00 lub 18.30 (trwające ok. dwóch godzin), od połowy listopada 2011 do połowy czerwca 2012 roku
- prowadzone przez profesjonalnych wykładowców (aktywnych twórczo poetów, prozaików, krytyków literackich i wykładowców akademickich)
- obejmujące warsztaty kreatywnego pisania, analizę tekstów literackich, historię najnowszej literatury, często nieskodyfikowanej jeszcze w podręcznikach (od 1989 roku aż po dzień wczorajszy), rozpoznania jej aktualnych prądów oraz medialnych form obecności (w tym – nagród), rynku czasopiśmienniczego i wydawniczego w Polsce a także struktur „życia literackiego”

Uczestnikom naszych warsztatów zapewniamy ponadto:
- możliwość indywidualnych konsultacji swojej twórczości podczas Literackiego Punktu Konsultacyjnego (środy, godz. 16.00 – 18.00)
- druk i prezentację arkusza poetyckiego lub prozatorskiego z recenzją wybranego krytyka
- otrzymywanie informacji o odbywających się spotkaniach autorskich, dyskusjach, turniejach, festiwalach i innych imprezach kulturalnych
- pomoc w publikacji na łamach prasy ogólnopolskiej oraz stałą kuratelę koordynatora warsztatów i opiekuna grupy

Osoby zainteresowane udziałem w warsztatach prosimy o nadsyłanie zgłoszeń do 10 listopada 2011 drogą mailową na adres warsztaty.sdk@gmail.com. Zgłoszenie powinno zawierać:

- dane osobowe (imię i nazwisko, nr telefonu, wiek)
- krótką notkę osobową (typ i nazwa szkoły / kierunek studiów, rodzaj uprawianej twórczości, dotychczasowe osiągnięcia, inne zainteresowania, a także informację o preferowanych autorach / książkach oraz o znajomości najmłodszej polskiej poezji i prozy – dane te nie będą brane pod uwagę podczas postępowania kwalifikacyjnego)
- próbkę twórczości własnej (zestaw 10 wierszy i/ lub prozę i/ lub esej do 7 stron maszynopisu – wszystkie utwory w jednym pliku tekstowym)

Osoby zakwalifikowane na warsztaty zostaną o tym powiadomione pocztą elektroniczną.

Staromiejski Dom Kultury
Rynek Starego Miasta 2
00–272 Warszawa
(0-22) 831–23–75

zgłoszenia: warsztaty.sdk@gmail.com
kontakt z działem literackim SDK: nocpoetow@sdk.pl
koordynator: Beata Gula

ZAPRASZAMY

Christian Kracht, "Tu będę w słońcu i cieniu"

„Tu będę w słońcu i cieniu” to pierwsza książka Christiana Krachta opublikowana w Polsce. Odważnym okazało się wydawnictwo Fa-art, które jak widać po nowej publikacji trzyma formę.

Christian Kracht jest dziennikarzem. Opublikował już książki, między innymi reportaże, prozę podróżniczą. „Tu będę w słońcu i cieniu” to osobliwa książka i ze względu na temat, i na pomysł, według którego autor postanowił podjąć swoją podróż.

Otóż mamy do czynienia z wymyślonym światem, a raczej z pewną przeróbką, powiedzmy brzydko, historii. To świat, w którym Lenin wznieca w roku 1917 rewolucję w Szwajcarii. Socjalistyczna Republika Szwajcarii podejmuję akcję kolonizowania Afryki w wyniku czego wchodzi w konflikt z innymi mocarstwami, np. z faszystowskimi Niemcami i Brytyjczykami. Głównym bohaterem relacjonującym wydarzenia jest czarnoskóry oficer, który w nam współczesnych czasach udaje się do Reduty, czyli twierdzy wykutej w skale, by aresztować Brażyńskiego – przeciwnika rewolucji.

Kracht stworzył sobie ogrom możliwości wymyślając taką historię. To mogło zaprowadzić go w rejony, gdzie zbyt wybujała wyobraźnia wydłubie na kartach ksiązki niepotrzebnie groteskowe postacie i wydarzenia. Narrator jest jednak powściągliwy, na ludzi patrzy okiem zdrowego człowieka. Obraz wojny jaki odsłania przed nami zapewne niczym nie różni się od tych, które miały i mają miejsce, na których ja i wielu z nas nie było, ale fakt, że nie trzeba być na wojnie, aby móc sobie ją wyobrazić literacko jest ogromną zasługą Christina Krachta.
„Tu będę w słońcu i cieniu” to nie tylko wyimaginowany świat, poprawka z historii, ćwiczenia wyobraźni. Ta książka ma jeszcze jeden walor. W sposób bardzo subtelny, nienarzucający się komentuje dzisiejszą cywilizację, o której można powiedzieć, że jest cywilizacją działań wojennych. To cywilizacja ciągłych zmian, zaskakujących i przerażających. Ilość zdarzeń jakie mają miejsce podczas około stustronicowej powieści może zawirować w głowie.

Na czym polega wspomniana subtelność …to np. nawiązania do religii dalekiego wschodu. Bohaterowie, którzy twierdzą, że urodzili się na wojnie i ich życie to wojna, rozmawiają o satori, czyli oświeceniu. Czytając „Tu będę w słońcu i cieniu” doznawałem przekonania, że zbyt często narzeka się na świat, w którym wojny są relacjonowane na równi z kłopotami na plantacji papryki. Zbyt rzadko siedząc w piwnicy myślę, co zrobić ze sobą, by stanąć w opozycji do owej cywilizacji, na ile rozwijam swój wewnętrzny świat. To książka o podróży oficera, podróży przez łzy i krew wielu ludzi skłania do refleksji nad pojedynczym człowiekiem.

Zastanawiający jest również fragment na temat komunikacji człowieka. Wojna zmienia ludzi mentalnie, zmienia ich podejście do komunikacji, języka pisanego. Im więcej wojny jakiejkolwiek, tym mniej czytania i pisania a język staje się coraz bardziej zawężanym zbiorem symboli. To może zastanowić, szczególnie nauczyciela języka polskiego w pierwszym lepszym gimnazjum. Poczytajmy:

— Otóż, wojna nas zmienia, nie tylko fizycznie i mentalnie, nie tylko każdego z osobna, ale także jako całość, jako jedność. Tak?
— Oczywiście, Favre.
— Jeśli kiedyś w czasach pokoju dużo czytaliśmy, jeśli pisa¬liśmy książki, drukowaliśmy książki, chodziliśmy do bibliotek, to teraz ewolucyjnie oddalamy się od pisma, ono traci dla nas coraz bardziej na znaczeniu czy, jak kto woli, tworzy się język prywatny.
— Nasze dialekty od zawsze były wyłącznie oralnymi języka¬mi, zapis istniał jedynie w ogólnym języku niemieckim. Dialekt jest naszą koine, oto dlaczego nie mówimy po niemiecku.
— Właśnie. Dzięki wojnie oddalamy się nie tylko od ogólne¬go języka niemieckiego, lecz także od literackiego. Język stanowi zbiór symbolicznych dźwięków, pochodzi z kosmosu niepozna¬walnych, a przede wszystkim nigdy niezgłębionych form.
— Ach tak.
— Zanik naszej umiejętności pisania jest, można powiedzieć, procesem zamierzonego zapominania. Nie ma już nikogo, kto urodził się w czasach pokoju. Pokolenie, które po nas przyjdzie, będzie pierwszym budulcem nowego człowieka. Niech żyje wojna.

Świeża publikacja Fa-artu jeszcze długo będzie świeża. Temat wojny zawsze jest tematem, z którym można się spotkać w ciepłym fotelu albo w pociągu. Można też samotnie w piwnicy powracać do tej ksiązki odnajdując w niej niespotkane wcześniej aluzje do współczesnego świata, jego kondycji. Książka napisana językiem przeciętnego obywatela nie zrazi czytelnika zwykłego do rzadkiego czytania kryminału czy sensacji. Tym razem jednak oczy otworzy szerzej. Może ze zdziwienia, może z przerażenia. To już zależy od niego samego.

Christian Kracht, Tu będę w słońcu i w cieniu, Tłum. Dorota Stroińska, Wydawnictwo
FA-art, Katowice 2011

czwartek, 29 września 2011

Ściszam i wymazuję

Ściszam i wymazuję

Tym samym stoję swobodnie a wokół stado krów
nic nie słyszę domyślam się tylko że czegoś chcą
wstaję i robię ciepłe mleko bo się nie zamkną
powoli zapominam że to krowy, że jest powietrze
które owija wszystko i ciągnie ze sobą

Ściszam i wymazuję

Powoli znikacie wraz z nocą w ciszy dającej mowę ryb
nie wiem tylko czy jest już widno, jest już dzień?
działalność gospodarcza zakończona fiaskiem
dług publiczny rośnie jak paznokcie na kacu
po co ściszać i wymazywać
i tak wszystko trwa drży po swojemu
kpi z ilości lektur w szkole denominacji powieści
proszki premia zimna zupa kapcie odkręcić grzejnik
robić ruchy ruchającego.


A niech tam kurwa będzie coś mojego

wtorek, 27 września 2011

Grzegorz Kwiatkowski, "Powinni się nie urodzić"

Grzegorz Kwiatkowski odsłonił się z kolejnym tomem wierszy. I tu zaskoczenie dla wielu miłośników tej intrygującej poezji. Tym razem nie przeczytamy nic nowego. Zarazem jednak jest to zupełnie nowa odsłona Grzegorza Kwiatkowskiego A jak to uczynił ten człowiek? Ano opublikował raz jeszcze trzy tomiki poezji, które już widziały światło dzienne, ale tym razem pod jednym szyldem zatytułowanym „Powinni się nie urodzić”. To trzy książki, które należy czytać razem, co więcej, ważna jest tu chronologia wydarzeń. Czytajmy te książki w kolejności ich wcześniejszego publikowania, czyli: „Przeprawa”, „Eine kleine todesmusic” oraz „Osłabić”. 
Dwujęzyczna wersja książki, tzn. w języku polskim i angielskim możemy teraz czytać, opublikowana została przez Off Press. Ręcznie zszywane egzemplarze zdają się mówić, że mamy do czynienia z dziełem niepodobnym do całej rzeszy publikacji, z jakimi mamy do czynienia w podupadających księgarniach w całej Polsce. 
Co daje nam ponowny zakup książki, która składa się z tego, co już znamy? To dla mnie ważne pytanie, ponieważ od dłuższego czasu próbuję zrozumieć sposób myślenia przeciętnego inteligenta, który dwieście razy wycałuje złotówkę zanim wyda ją na coś, co pokryte jest drukiem. Otóż chodzi właśnie o to, że prócz wierszy w języku angielskim  podanych tym razem jednocześnie z ich polską wersją, niewiele się zmienia dla posiadacza złotówki. Niemniej przy odrobinie wyobraźni możemy sobie zdać sprawę z tego, że tym razem trzymamy w ręku CAŁOŚĆ. Wcześniejsze tomy były jedynie elementami wcześniej pomyślanej całości. Powinni się nie urodzić wcześniej, chciałoby się powiedzieć. Powinni wyjść dopiero teraz w trójkę. 
Okładka również sugeruje, że to jedna całość. Na niej nic wielkiego, profil autora. Nie od razu jednak pokazany w całości. Pierwsza książka, to pierwsza część profilu, że tak się brzydko wyrażę.
A teraz zupełnie subiektywna ocena. "Eine kleine todest music” to część, która dopiera teraz do mnie dotarła w pełni. Wcześniej wydawało mi się, że Kwiatkowski tym tomem odjeżdża w sobie nieznane tereny, że gubi się w języku i temacie. W porównaniu do „Przeprawy” jakby przestał być tym samym poetą. I wbrew niektórym głosom uważałem ten tom za gorszy, mniej wyraźny. Teraz widzę, jak bardzo się myliłem. I właśnie dlatego warto czytać „Powinni się nie urodzić”. To propozycja, która rzuca inne światło na każdą część. Całość jest jeszcze mocniejsza od pojedynczych części.
Dopiero teraz widać jak w Kwiatkowskiego uderza fakt że żyje. Jeszcze mocniej powracają pytania po co tu jestem, kim jestem. Na szczęście nadal nie wiem, kto dokładnie nie powinien się urodzić. Tajemnica jest najlepszą zachętą do dalszego życia.



Grzegorz Kwiatkowski, „Powinni się nie urodzić”, Off Press 2011

wtorek, 30 sierpnia 2011

Tomasz Gerszberg, "Pies, który zakochał się w tęczy"

Komentarza do tomiku Gerszberga udzielił Edward Pacewicz, który pisze z tyłu książki: „W kraju, w którym co drugi majaczący poeta nie uważa, by wiedza, intelekt, wykształcenie i tak zwane obycie w świecie były niezbędne do pisania, odczuwania i odczytywania poezji, w kraju tym Tomasz Gerszberg jest chlubnym wyjątkiem.”
Nie jestem pewien czy rzeczywiście „obycie w świecie” jest jedyną albo najważniejszą inspiracją dla każdego poety. Nie wiem czy wiedza na temat historii filozofii jest konieczna dla ukształtowania w sobie własnej wizji świata i własnego języka. Pasewicz ma jednak rację twierdząc, że Gerszberg zaproponował publikację często nawiązującą do np. filozofii i świata kultury współczesnej. To na swój sposób poszerza przestrzeń tej poezji odbierając jej jednak to, co w poezji jest równie ekscytujące, czyli pewną spontaniczność, emocjonalność na wysokim pułapie.
Wiele z tych wierszy można potraktować jako komentarz do ważnych wydarzeń na świecie, taki poetycki komentarz, he. Gerszberg nie zapomina przy tym o uniwersalnych tezach starożytnych pokroju Heraklita. Poeta „powołuje” się w jednym wierszu również na dużo późniejszego Kartezjusza (który to w rozumie widzi jedyną drogę ku poznaniu świata, racjonalizuje i matematykę uważa za jedyna naukę), na matematyka Fibonacciego. Z dużym poczuciem humoru przygląda się obecnemu światu, jego zachwytom i niebezpieczeństwom. Na szczęście nie wychodzi z tego poezja doraźna. To rzeczywiście błyskotliwy wydech poety, który wiersze traktuje hobbystycznie, ale nie okazjonalnie. Od czasu do czasu, bez zbędnego napinania się, bez łez i krwi napisze wiersz. Potem poskłada wiersze w całość używając do tego przede wszystkim mózgu. Wychodzi intrygujący tomik, którego wiersze tworzą ciekawe przestrzenie, kręte tunele, ale niekoniecznie interpretatorowi zakładają opaskę na oczy. Drugi tom Gerszberga po debiutanckim „Ciechozimku” potwierdza wysoką jakość jego poezji.
Zamiłowania do historycznych postaci filozofii jaką przejawia autor, wiedza z zakresu matematyki i fizyki majacząca między wersami, pozwala na odkrywanie świata tego poety według jego wskazówek. Oczywiście samemu też warto przypomnieć sobie średnią szkołę.
Trudno zgodzić się z Edwardem Pasewiczem. Wiedza na temat historii filozofii, wykształcenie, to nie warunek ciekawego pisania. Dobrze jednak, że zwrócił uwagę na to, co rzeczywiście Gerszberga „orginalizuje” (wybaczcie, brakuje mi słów, to miksuję coś), czyli umiejętność wprzęgnięcia wiedzy i intelektu do poezji.
Szkoda, że intelekt kiełkujący w sztuce, wynoszący się ponad emocjonalność czyni ją mało poruszającą. Za to wystarcza na dłużej.




BARCACCIA

Czemu woda rozstępuje się przed sprawnymi pływakami,
by zapieczętować za nimi wodne znaki? Lukrecjusz powiada:
lepkość leży w naturze wszelkiej rzeczy.
Bernoulli, zignorowawszy, sprowadził wszelko żywot
do przekroju strugi i prędkości cieczki,
ale jemu pewnie chodziło o przyrosty energii.
Może miał rację Puchatek twierdząc, że wraz z lepkością
więcej miodu kładziemy do pyska?
Lecz prędkość wkładania miodu ograniczona jest prędkością światła,
czy nas to martwi? Czy nas to zbawi?
Kartezjusz odpowie, że na każdej białej karcie da się posiać
Nasiona umysłu. Ale gdzie miody składają nasiona?

Pytania, które da się zadać! Za którymi zamykają
Się ramiona silnych pływaków, gdy hiszpańskimi schodami

Schodzimy do łupiniej krypki.


Tomasz Gerszberg, "pies, który zakochał się w tęczy", Fa-art, Wrocław 2009

środa, 24 sierpnia 2011

Manifestacje Poetyckie 2011 (2 - 4 września)

Staromiejski Dom Kultury w Warszawie zaprasza na VII Manifestacje Poetyckie, które odbędą się w dniach 2-4 września 2011 . Komplet informacji o festiwalu znajduje się na stronie

www.manifestacjepoetyckie.sdk.pl.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Julia Nadstawna, "Warszawskie kobiety i dziewczyny ..."

Znalazłem w piwnicy tomik poezji Julii Nadstawnej. Zupełnie mi nieznana autorka wydała tomik z wierszami pt. „Kobiety i dziewczyny. Słupki do kawy i czekolady” w RTC Agencja Wydawnicza w roku obecnym, czyli 2011. W opublikowanie książki zamieszane jest wydawnictwo Poecipolscy.
Książka przedziwna i trudno ją ocenić. Dlatego się powstrzymam od wszelkich od wyroków. Owe „słupki”, to wiersze, bo niby przypominają słupki. Krótkie wesry często rymowane, rzeczywiście słupki. Czytając tę książkę, raczej z nudów a może z ciekawości, co to jeszcze ukaże się na rynku wydawniczym?
Tomik rzeczywiście stara się mówić coś o kobietach i dziewczyna z Warszawy, ale uwierzcie (albo lepiej sami przeczytajcie i się przekonajcie), że niewiele można się o płci warszawskiej pięknej dowiedzieć. To jedynie sztampowe obrazki z zycia dziewcząt. Nic odkrywczego.


Czy taki
los na przykład
marzy
by wkład jego
w marzeń stos
się objawił losem
trafionym na loterii
przez dziewczyny
bez przerwy
na wskroś przejęte
że rezerwy tych
facetów wymarzonych
nie pomieszczą ich
a żony tych wolniejszych
jeszcze nie umarły?

To fragment wiersza bez tytułu, który daje wyobrażenie o reszcie wierszy, strof-rymowanek o zwykłym życiu. Taka życiowa poezja. Takie życiowe problemy.

ach jak kocha
te kolczyki od ciebie
zanim włoży
dotyka nimi piersi
i mówi sobie:

-są odkażone
on daleko
włożę im koronę
nicości (...)

Teraz tracę zimną krew i mówię: pomyśleć, że kurwa jego mać, po Polsce chodzą ludzie, którzy nie chcą się ujawnić jako poeci, bo uważają, że piszą słabo. Bo skoro publikują tacy, jak powiedzmy, Siwczyk albo Honet, to ich już nie trzeba, nieobjawionych jeszcze. I może mają rację. Mają tę klasę, może skromność.
Pani Nadstawna nie ma skromności. Udowadnia za to, że jak chcesz opublikować książkę, bardzo tego chcesz, to ci się uda.
Zimna krew powraca. Informuję, że patronatem medialnym objęła książkę, m.in. TVN Warszawa.

Jestem pewien, że tomik Julii Nadstawnej znajdzie entuzjastów. Nie wątpię, że jakaś część nakładu sprzeda się ku radości czytelników, poetki i wydawcy.

Nie jestem jednak pewien czy Julia Nadstawna zostanie w pamięci na dłużej jako poetka. Dlaczego rymowanki o kłopotach dziewcząt rodem z piosenek harcerskich miałyby zasługiwać na miano sztuki, poezji?
Nie wiem. Może ktoś mi odpowie?

***

się dzieje
nie dzieje
stracone nadzieje
a ty wracasz

słońce i zima
śnieżyca zacina
i znowu żonkile
a ty wracasz

pierwiosnek czy czosnek
słup światła na wiosnę
ryba czy śląskie
szerokie lub wąskie
znów wracasz

młodość i starość
życie i śmierć
przeplatanka
skakanka
głaskanie baranka
bo Wielkanoc
i wracasz




Julia Nadstawna, "Warszawskie kobiety i dziewczyny. Słupki do kawy i czekolady", RTC Agencja Wydawnicza PoeciPolscy.pl, Warszawa 2011

środa, 17 sierpnia 2011

Marcin Cielecki, Ostatnie królestwo.

Sierpień. Nadal słyszę rozmowy o pracy. Ciągle się odchudzamy. Nieustannie krążą wokół mnie pytania o przyszłość. Zapewnić coś dzieciom, wyjechać na wakacje w porządne miejsce. Kręcić dupą, mrugać okiem, jak pisał Dariusz Kaczyński. Wystarczy spojrzeć w poprzednie sierpnie, by przekonać się jak mocno zmienił się obrazek. Inne barwy, inne dźwięki. Nowe spodnie, kolejny serial.
Siedzę na dupie i czytam. Tym razem z ogromną przyjemnością, ale to nie przyjemność równa jedzeniu kotleta albo piciu czegoś, co smakuje dobrze. Czytam książkę Marcina Cieleckiego „Ostanie królestwo” i przekonuję się, że pogrążony jestem w głębokim kryzysie. Ja i inni. To nie kryzys finansowy, o którym tyle się mówi. To nie odebrany socjal mający niby wywoływać zamieszki. To kryzys przekonań – tak powiedzmy. Nie wiem, co myśleć o czymkolwiek. Tak jakby wszystko, co wokół się dzieje było nieistotne, pozbawione środka. Każda książka, każde pismo, każdy program, każda rozmowa. Bez środka. Tylko okładka.
Dzięki wierszom Marcina Cieleckiego podejmuję w sobie walkę o coś, co kiedyś nazywano ideałami. Dziś to słowo nie istnieje, nie istnieje rozumiane tak jak dawniej. Nie. Zresztą nie, nie o tym chciałem mówić. Nie jednego nauczyciela zamęczono już ideałami. Czytam wiersze pod wspólnym tytułem „Brewiarz” i zaczynam powracać myślami do czasów, w których nie myślałem, by być kimś konkretnym, nie zastanawiałem się nad tym w ogóle. Miałem imię i nazwisko – to wystarczyło. Czymś się zajmowałem, każdy coś robił i robi. Teraz jednak chcemy być kimś konkretnym, być postacią. Sami siebie wyposażamy w jakieś przymioty, umiejętności. Musisz być wyraźny! – krzyczę do siebie. Wysiłki, by uczynić siebie postacią, spełzają na niczym, bo jeszcze nikomu nie udało się nadbudować, tego, co stworzyła natura. Staję się jeszcze bardziej rozmyty. Pozostaje tylko niezadowolenie. Znam takich, co nabawili się przez to depresji. Zniekształceń przeróżnych.
Poezja Marcina Cieleckiego w tomie „Ostatnie królestwo” już od pierwszych słów jest refleksyjna. To przestrzeń zarezerwowana dla tych, którzy się nie spieszą. Mogę z tą poezją dyskutować. Pytać czym jest ostatnie królestwo, gdzie się ono znajduje? Nie to jednak jest dla mnie istotne. Najważniejsze jest samo obcowanie z wierszami prowadzącymi mnie za rękę po królestwie autora, które jest jednocześnie naszym, bo autor żyje między nami. Już w pierwszym wierszu poeta proponuje, by udać się gdzieś indziej, opuścić swoje oswojone już miejsce.

Porzućmy Europę. Wyjedźmy tam, gdzie nienawidzą białego człowieka.
Na równi z innymi będziemy zbierać swoje żniwo.
Zachwyceni własnym poniżeniem uciekamy przed toczącym się walcem historii.
Dogmaty siły i kultury upadają bez jednego wystrzału. Nasi
mężczyźni nie potrafią walczyć.

To jeden z nielicznym momentów, w których autor decyduje się na wymianę zastanego stanu rzeczy. A tego właśnie najbardziej potrzebuje każda poezja, szczególnie, jeśli ma oznaczać OSTANIE królestwo. Cytowany przeze mnie wiersz, to pierwszy tekst w zbiorze wydanym przez Topos w 2010 roku. Czytam w nim, że tzw. bohater liryczny jest gotowy na przyjęcie w siebie życia. Łączy mi się to jakoś niewyraźnie co prawda, z ostatnim wierszem, w którym bohater zamieszkuje ciało będące „zawiniętą mową”. Zadomowił się tu „słononerw” i nakazuje szukać swojego miejsca na ziemi/wersie.
Tu zaczynam się gubić.


To królestwo kurczy się, jak pisze Cielecki w wierszu „Bezkrólewie”.
Ja też się kurczę czytając te wiersze. Zamykają mnie one w swoim królestwie (czym ono jest? Językiem? Tradycją? Kulturą? Na jedno wychodzi właściwie). Nie tego jednak chcę, zaczynam mieć dość. Dlaczego? To wysokiej półki poezja mówiąca swoim głosem, mająca swoje zdanie. Jednak brakuje mi tu wyrazistej abdykacji, wymówienia posłuszeństwa. Tytuł „Ostanie królestwo” brzmi poważnie, zapowiada coś granicznego. Ja jeszcze tego w książce Cieleckiego nie znalazłem.
Doceniam jednak refleksyjny głos poety. Zauważa on wartość słowa, wiary, zwątpienia. Nie biegnie a pochyla się nad światem. Stara się go jeszcze raz zrozumieć. W tych wierszach widać poszukiwanie świata wewnątrz siebie, w sobie. Bohater nie ogląda się na innych, sam mówi w wierszu „Zimowy król”:

Szukam w sobie tego miejsca szczęścia, mego zesłania, co byłoby
taką przestrzenią jak ta cisza. Poniżej miasto wije się w karnawale
bólu.

Zmęczenie pogonią, klaksonami aut, cenami, modą widzę tu wyraźnie, widzę tu być może tylko dla siebie, tylko ja, bo autor słów takich jak moda nie stawia w żadnym wierszu. Poezja Cieleckiego zanurza mnie we mnie samym, pomaga odejść. Bohater tych wierszy też odchodzi, ale po to by znów wrócić. Innym będąc?




BREWIARZ

Wiem, drasnął mnie świat. Teraz chcę zamieszkać w pięknie,
pielęgnować swoją ranę,
pełzającą bliznę pamięci. Podarowane są poranki i wieczory,
a żaden nie jest wolny
od twarzy i przypadków. Co uczyniłem, czego zaniechałem
powraca wskazując palcem
i wypowiada wyraźnie: tak, to on.
Przyszłość jest bezmiarem wód.
Mam swój warsztat, a w nim kawę, oddech, brewiarz. W pokoju
obok śpi kobieta i syn,
moje zbawienie. I choć stałem się sam jak pęknięta ikona,
ani wybrany nawet nie przeklęty,
palącym ściegiem ceruję przełamaną taflę światła. Moje modlitwy,
gliniane ptaki nagle ożyłe,
idą i wracają, a nie spadają.
Wiem, jestem wolny. Bestia przez chwilę nic o mnie nie wie.

Wyhoduję las. Ostatnie królestwo dojrzeje, dłoń moja w twojej się
Zamknie.
Dalej będzie
Królestwo.






KONSTELACJA

Zbudził mnie szum wyciętych drzew. Piołunowy ogień
wstąpił w gościnę. Co dobre jest teraz: kwiaty piją wodę,
krążący wokół czas wchodzi we mnie i wychodzi kiedy zechce.
Zawinąłem się poezją jak płaszczem, otuliłem mową własną
Przed każdym mrozem, przed szeptem, głosem obcym. Na
kuchennym
stole herbata, pióro i kartka, z nich kreślę kolejne kręgi. Patrzę,
jak spisz w pokoju obok i spokojnie oddychasz.
Pomiędzy literami z pamięci łączę twoje znamiona i pieprzyki
w konstelację, a ona objawia moje imię. Odkryte są lądy i nazwane
krainy.
Tam śmiech się kulga, tam jęk mieszka, tam krzyk urwany
wespół z prośbą o jeszcze zagnieździł się w tobie i oblókł w ciało.
Nadaliśmy mu imię.
Smakuje powietrze wreszcie nie pamiętając nazwisk. Otulony
wierszem
jestem bardziej nagi niż jedna z tych bezbronnych chwil
pogodzenia się.
Ćwiczenie w milczeniu, ćwiczenie w umieraniu.





Marcin Cielecki, „Ostanie królestwo”, Biblioteka Toposu, Sopot 2010




niedziela, 14 sierpnia 2011

Promocja pierwszego numeru ANTOLOGII, czyli życie bez poezji prozie odbiera sens

Jak było zapowiedziane, tak się stało. O godzinie 19 w TAJEMNICY POLISZYNELA zebrało się paręłnaście miłośników literatury, tych, którym na sercu leży, to co się w Olsztynie dzieje w jej obrębie. A stało się tak, że powstał pierwszy numer Antologii, pisma prezentującego prozę, opowiadania. To proza polska oraz przekłady. 
Pierwszy numer powstał bez wyraźnego klucza, co było słychać w wypowiedziach redaktorów, tj. Dariusza Symanowskiego (red. nacz.), Piotra Siweckiego i Piotra Makowskiego.
Spotkanie i wypowiedzi wraz z czytaniem swoich próz zajęło redaktorm oraz Antoniemu Janickiemu i Tomaszowi Białkowskiemu (zaproszonym na prezentację swoich tekstów) dwie godziny. Nie odniosłem jednak wrażenia, że komuś chce się rzygać.
Nie wiadomo jeszcze czy powstanie numer z udziałem tylko poezji. Redaktorzy manifestowali niechęć do takiej formy ekspresji, hehe. Ja powiadam wam, redaktorzy nie mają racji. Zresztą, co to za redaktorzy jak żaden z nich nie nosi okularów! Po drugie i najważniejsze - życie bez poezji prozie odbiera sens.


Wspomagajmy przedsięwzięcie duchem i monetą. Kupujcie Antologię nie zważając na koszty. Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi koniec świata. Po co wam 15 zł? Kto chce ten znajdzie, jest internet, facebook itede. Warto też zajrzeć do 

TAEJMNICY POLISZYNELA, czyli kawoksięgarni, gdzie również można zakupić Antologii numer pierwszy.










piątek, 5 sierpnia 2011

Antologia na powietrzu

Redakcja Antologii / Kwartalnika Literackiego oraz Biblioteka Analiz Sp. z o.o.
zapraszają na promocję numeru 1/2011

Miejsce: Tajrmnica Polisznela, Olsztyn
Swoje teksty, opublikowane w pierwszym numerze "Antologii", zaprezentują:

Tomasz Białkowski
ur. 1969. Prozaik. Debiutował opowiadaniem "Chłód" w piśmie "Portret". Opublikował zbiór opowiadań "Leze". W 2003 sztukę "Drzewo", minipowieść "Dłużyzny" (2005), powieści: "Pogrzeby" (2006), "Mistrzostwo świata" (2008) oraz "Zmarzlina" (2008) i "Teoria ruchów Vorbla" (2011).

Antoni Janowski
ur. 1947 w Lubiance pod Toruniem, pochodzi z rodziny polsko-niemieckiej. Ukończył WSP w Krakowie. Jest germanistą i rusycystą. Tłumaczy (z języka niemieckiego), rzeźbiarz. Opublikował (wspólnie z żoną Tamarą Bołdak-Janowską) tomiki poetyckie: "Wiersze-Szmatka-Notatka" (1994), "Jeśli poezja jest bezsilna" (1998), "Niewidomy pies rymów" (1999).

Piotr Makowski
ur. 1988. Autor książki poetyckiej "Niektórzy mają się lepiej" (2005) i "Soundtrack" (2011). Mieszka we Wrocławiu.

Podczas spotkania, będzie można nabyć, pierwszy numer "Antologii", w promocyjnej cenie 12 zło

Agnieszka Wolny-Hamkało, "Nikon i Leica"

Agnieszka Wolny-Hamkało opublikowała w 2010 roku tom wierszy pt. „Nicon i Leica”. W okresie wakacyjnym w jaki się zanurzyłem tytuł wydał mi się dziwnie znajomy. Przypomniałem sobie swoje spacery na promenadzie galerii handlowych, gdzie oczy moje wypatrywały takich aparatów jak Nicon. Nieliczne sklepy zaopatrzone są w aparaty Leica, raczej daleka dla mnie nazwa kojarząca się z czymś unikatowym. Ale w piwnicy wszystko jest unikatowe, co pochodzi z zewnątrz.
Cieszę się, że sięgnąłem po książkę Agnieszki Wolny-Hamkało, bo wiersze w niej zawarte są nie tylko kobiece ale i męskie. No tak, brzmi jak wygłup, ale to wygłupem nie jest. Humphrey Bogart, którego ojciec był chirurgiem z pewnością zgodziłby się ze mną. A wiersz „Bajka” jest tego dowodem.

Bajka

W gminie Miękinia
namierzył ją wczoraj.
Przebierał się w zęby,
białe prześcieradła –
wtedy w nocnych bitwach
nie miała z nim szans.
Ten piękny listopad
to przeciąg w jej głowie.
Wydała mu wszystkich.
I nikt się nie dowie
jak ostre są rysy miasta,
kiedy masz rewolwer
w pluszowej kaburce.
A budzi cię strach.

Bogard w „Sokole maltańskim” romansując z żoną kolegi próbuje rozwikłać historię. W tym czasie pani Bergman nie wie jeszcze, że spotka Bogarta na planie „Casablanki”. Agnieszka Wolny-Hamkało zaś pisze w jednym z wierszy:

Jawajski krajobraz w śląskim polskim mieście:
słońce zmęczone ciążami, w gorącej wodzie
kąpane – skraca czas podróży. W ogrodzie
za domem kółko różańcowe. Duch
whisky duszkiem pitej o poranku
tygodniami krąży nad sadzawką (…)
(„Obiady otwarte”)

I jest tym pisaniem bliska mojemu miastu, i jest tu jak debiutantka świeża. Bogart zaś zaciąga się papierosem i wspomina siostrę, która zmarła w wieku 34 lat.
Mimo wakacji nie jest radośnie, słonecznie. Może to z powodu ciepłego deszczu, może Nikon się zagubił a Leica czeka na swoją kolej. Ona na szafce z zamkniętymi oczami wspomina dawne obrazy, podczas kiedy Bogart powoli odwraca głowę w kierunku wyjścia. I nikt tego nie uwiecznił.
A włosy Leici pachną prażonym cukrem. I jest to już tak niemodne jak płaszcz Bogarta. A przez to przyciągające, mimo że pozory wskazują na to, że Rick wychodzi. Ale ten cukier prażony, jak karmelki u babci w prabuckich koszarach woła do siebie.
Koszary w Prabutach to widok z okna na słoneczniki i kolorowe kwiaty zadbane przez mieszkańców ciągnących się w nieskończoność budynków z czerwonej cegły oraz niepewność przechodnia, który zabłądził tu w ciemności.
Prabuty to historia przedwojennych koszar i zupełnie nowi ludzie, którzy przybyli tu po wojnie, nadając wyjątkowy charakter swoim rabatkom – tak przynajmniej było w latach osiemdziesiątych.
Powracają wspomnienia przy lekturze „Nikona i Leici”. Szkoda tylko, że tak mało konkretnie, nie mogę powołać się na żaden fragment tej książki. Szkoda, że jednak mało fotograficznie, bo oczekiwałem, że taki tytuł będzie zobowiązywał, ale zapewne nie o konkret i dosłowność poetce chodziło. Pewnie, że nie o to chodziło, ale wystawy fotograficznej z tych wierszy i tak nie zrobię, mimo że autorka próbuje uwieczniać obrazy rodem z wystawy „The Family of Man“ Edwarda Steichena z roku 1955. To też jeszcze płaszcze, kapelusze, Noire.
Bogart zabiera co jego i wychodzi, wdychając prażony cukier. Staje się tajemniczym Rickiem i wspomina Prabuty lat osiemdziesiątych.
Agnieszka Wolny-Hamkało pracuje nad kolejną udana książką poetycką.

Toffi

Jesienią trumny
szybciej znikają pod ziemią.
Dlatego gdzie indziej pójdziemy
dokończyć twoją historię,
Danielu. Pachniesz granatem
i toffi i mam nadzieję,
że nie jesteś chłopcem
rodzaju żeńskiego,
smutna jak dingo
jaszczurko z Loch Ness.
Dziś kocham cię w jidysz.

szkocka legenda postronka

Pokonana przez pustynną burzę,
z dala od Kościoła, w rytmie
dwóch przesileń żyje
szkocka legenda postrocka.
Śpiewa w technikolorze
kocha się w drzewie z brodą.
Jej ciałem rządzą rytmy,
o których nie wiemy.
Bywa rdzeniem snu czasem
składa jajo w morzu
lub zagląda do skrzydła dla dzieci.
Obdarzyła cię światowym uśmiechem
i natychmiast chciałeś się przespać
w cieniu jej światowego uśmiechu.

Agnieszka Wolny-Hamkało, „Nikon i Leica”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, 2010.

niedziela, 24 lipca 2011

Zliki Pit nie może pisać cz. 3, czyli kolejny dzień poety bez etatu.


Zliki zaczyna dzień jak prawie każdy człowiek od samego rana. Tym razem nie było inaczej, czyli tradycyjnie nic ważnego w życiu Zlikiego się nie wydarzyło. Wstał lekko przygarbiony od ciężaru poprzedniego dnia i wszedł do łazienki. Zatrzymał się przy ręcznikach. „Nigdy nie napisałem nic o ręczniku” – pomyślał. „Pisałem o zapalniczce, o spinaczach znalezionych w portfelu babci, o włosach łonowych, o orzeszkach ziemnych, o Milesie Daviesie, jego ustach wpompowujących powietrze do instrumentu, o liczbie dziewięć, o metce od stanika byłej żony, ale o ręczniku nigdy.” Podszedł do zlewu patrząc w jego dno. Zawiesił się, co zdarza się każdemu. W zlewie mała mucha wyraźnie została w zlewie tym uwięziona, ona właśnie. Z powodu skrzydeł, które nie działały poprawnie? Zliki pomyślał, że ten zlew to miasto, w którym się znajduje teraz. On zaś jest taką muchą z podciętymi skrzydłami. „Hm, jak ktoś ma zjebane skrzydła, to mu ich żaden zlew nie naprawi” – pomyślał.
W końcu, jak to każdy zwykły człowiek czynić zwykł, spojrzał w lustro. „Fak! Fak!” - Krzyknął. Też krzyknąłbym podobnie, gdyby mnie to spotkało, też serce przyspieszyłoby, przestałbym czuć nogi. Zliki zabujał ją się tak silnie, że gdyby ktoś był obok niego jak obłok stał niewidoczny, chciałby mu pomóc, przytrzymać, same ręce ruszyłyby, instynktownie, jak strażakowi na dźwięk syreny. Takiemu doświadczonemu strażakowi, który ma już duże dzieci, żonę, wspomnienia z wojska i dawno temu sprzedał dużego fiata. Zliki złapał równowagę i schował głowę w zlewie. Nic, tylko schował ją, nic innego. Szybko jednak wyprostował się i znów otworzył oczy, wlepił je w lustro. Zamarł. Widział siebie, widział jednak murzyna. Murzyna o swojej twarzy. To znaczy siebie z twarzą murzyna. Jak to powiedzieć …siebie i jego, ale on, to właściwie rysy twarzy Zlikiego, no, chchchoodzi tu, kurwa, o kolor. Kuurwa!!! Powiedziałem to. No to już teraz wiecie … Zliki popłakał się.
Siedział w fotelu i płakał. Nie mógł sobie wybaczyć, że nienawidzi teraz siebie, to znaczy wiadomo, chodzi o kolor, kuurwa, nie dam rady tego opowiadać! Siebie w zasadzie nawet lubił do dziś, ale jakoś od teraz nie może siebie tolerować, być ze sobą w takim stanie, jak? „Yyy, to normalne” - tłumaczył sobie – „że ta zmiana nastąpiła bez mojej wiedzy, dlatego nie lubię takiej formy mnie. Do koloru nic nie mam, nie jestem jakimś tam wieśniakiem, ale nie takiej zmiany oczekiwałem.”
Znów zamarł. „Fak!” Złapał się za krocze, szybko wstał i zdjął majtki. Spojrzał w dół, wielka nadzieja rysująca się na twarzy wyróżniała go wyraźnie wśród tanich obrazków na ścianie i głupich tytułów książek na półce, spoglądał, gapił się, myślał. „Nie, to powinno objąć, ta zmiana, całego mnie, a nie tak tylko kurwa, samą tapetę, same drzwi wejściowe, sam dach, eee!” – Krzyknął. Wpadł na pomysł i pobiegł do komputera. Tu folder taki a taki. O, jest, teraz może. I PLAY. Kwiczenie, gimnastyka cała. Znów patrzy na siebie, na dół. To samo. Teraz widzi jak ona się rozbiera gustownie, to znaczy Zlikiemu się ona i to podoba i … i nic, dalej bez zmiany. Ooo, pomyślał o czymś i zaraz usiadł na dużym biurowym fotelu przed komputerem. „Nadal mi się ona podoba, jak dobrze. Dobrze. Trudno, jak już ktoś, coś miało mnie zmienić, to z wielu różnych odmian, niech będzie kolor. Uuff, dobrze, że ona mi się nadal podoba.”
Nagle zbystrzał. Podbiegł do lustra, tak dalej czarną ma twarz. Zaczął chodzić po domu i zaglądać w kąty, rogi pomieszczeń, ich ścian, nasłuchiwał, może jakiegoś szumu, mówił coś pod nosem. Przygiął się żyrandolowi, przygiął się lampce, półkom z książkami kilkoma. Szumu nie słychać, nic nie widać. „Ale ktoś tu mi zagląda chyba” – powiedział głośno. Powiedział to tak, że usłyszałem jego słowa jak nigdy dotąd. Z taką rozpaczą, z taką bezradnością, że przeszył mnie ból jego samogwałtów. Ból zamkniętych oczu, które w ciemności widzą żonę byłą.
Przestraszyłem się. Zacząłem ostrożniej dotykać klawiatury laptopa, który się kurwa psuje, bo się połaszczyłem na taniznę. A Zliki nadal węszył. Momentami wydawało mi się, że już coś kuma, kojarzy czyli. Zamarłem.
Zawiesiłem się. Ręce, palce w powietrzu. Zliki też stanął. Wisieliśmy. Wisieliśmy w bezruchu.
Odwiesiłem się i Zliki też zaczął chodzić. Ale już spokojnie, taki wyspany, wypoczęty. Wolnym krokiem, już bez podejrzeń wszedł do łazienki, spojrzał w lustro, „ o biały jestem”. Umył się, ubrał i usiadł do komputera. Coś pisał, wpisywał coś na fejsie, wklejał jakieś swoje głupoty, coś z you tube, np. takie coś: http://www.youtube.com/watch?v=l1LCsQkVh1I
Albo: http://www.wiocha.pl/126420,Pocaluj_zabke_w
Zjadł zupkę chińską, potem makaron świderki z jajkiem. Na kolację chleb z masłem i herbata. Kilka papierosów. Dwa piwa. Trzy ostatnie w paczce słone paluszki, kawałek folii odgryzionej z małej torebki z przyprawami vifon.
I tak mu zleciał dzień.

http://www.wiocha.pl/81918,Wszyscy_chcemy_wygladac_jak_on
http://www.wiocha.pl/97869,Watrobka
http://www.wiocha.pl/93464,Kubelkowe_Fotele_w_Astrze

sobota, 23 lipca 2011

III edycja Gorzowskiego Festiwalu Poetyckiego WARTAL

(25-28.08.2011) – rozkład jazdy

Czwartek 25.08 – przyjazd Jury/prowadzących warsztaty (Joanna Mueller oraz Roman Honet) i Uczestników, zakwaterowanie Jury w Bibliotece, Uczestnicy w De-Sancie (akademik, ul. Piłsudskiego);

Piątek 26.08 (MCK) – Uczestnicy Festiwalu:
- śniadanie – 9.00 – 9.45;
- otwarcie, powitanie, prezentacja Gości/Jury 10.00 – 10.30;

PRACA W GRUPACH:
- GRUPA I: Pola minowe; czego należy unikać w pisaniu poezji;
- GRUPA II: Wehikuły poetyckie; czym warto się wspierać w pisaniu poezji;
- GRUPA III: Dykcja i emisja głosu.
- obiad – 15.15 – 15.45;

- Turniej Jednego Wiersza – 16.00 – 19.00;
· I miejsce – 300 zł i statuetka Wartala (kilkukilogramowa, z brązu, piękniejszej nie ma na całym świecie);
· II miejsce – 200 zł;
· III miejsce – 100 zł;
- kolacja – 19.00 – 19.45;
- koncert, plac przed MCK lub sala widowiskowa (w zależności od pogody) – 20.00 – do końca.

Mieszkańcy Miasta
POEZJA NA SZYNACH (12.00 – 16.00) – specjalny tramwaj, kursujący po wszystkich liniach w mieście, w którym adepci aktorstwa będą czytać wiersze znanych i uznanych;
WIERSZE ZA GROSIK (12.00 – 18.00) – kiermasz poetycki w „Bimbie”, koło Empik-u, gdzie za symboliczną złotówkę będzie można zakupić tomiki poetyckie;
OKNO NA POEZJĘ – Klub Lamus – projekcja tekstów poetyckich z okien kamienicy, w której mieści się Lamus (teksty widoczne z ulicy).

Sobota 27.08 (MCK) – Uczestnicy Festiwalu:
- śniadanie – 9.00 – 9.45;
- Poezjo, poezjo, cóżeś ty za Pani?; próba zdefiniowania, czym dla nas samych jest poezja, pisanie, jak wiersz łączy się z życiem (lub z nim rozłącza), co to znaczy być poetą;
- Slam; zjawisko, zasady, trendy, techniki pisania i czytania tekstów;
- Tygrys Europy:; Pisma literackie w Polsce. Rys historyczny.

Obecna sytuacja pism literackich. Ważniejsze debaty i debiuty na łamach pism. Jak i gdzie powstają pisma literackie? Przykładowa struktura pisma literackiego (na konkretnych przykładach). Pismo jako głos pokolenia/formacji. Pismo literackie jako instytucja. Jak zmiany edytorskie na rynku wydawniczym wpływają na wygląd i zawartość pism literackich? Przyszłość pism literackich – internet czy papier?

- obiad 14.15 – 15.00;
- Wiersze nad Wartą – czytanie własnych tekstów autorskich przez Uczestników Festiwalu na nabrzeżu nadwarciańskim – 15.30 – 17.00;
- „Zeszyty Poetyckie”, prezentacja Autorów – MCK – 17.30 – 19.00;
- kolacja – 19.10 – 19.40;
- Slam Poetycki, klub Magnat (tylko dla dorosłych!) – 20.00 – do końca
· I miejsce – 300 zł i statuetka Wartala (kilkukilogramowa, z brązu, piękniejszej nie ma na całym świecie);
· II miejsce – 200 zł;
· III miejsce – 100 zł.

Mieszkańcy Miasta
OKNO NA POEZJĘ – Klub Lamus – projekcja tekstów poetyckich z okien kamienicy, w której mieści się Lamus (teksty widoczne z ulicy);
POEZJA ZA GROSIK – stoisko z tomikami poezji, usytuowane przy „Bimbie” (obok dawnego Arsenału); tomiki sprzedawane mieszkańcom Gorzowa za symboliczną złotówkę. Stoisko czynne w godzinach 13.00 – 19.00.
WIERSZE NAD WARTĄ – czytanie tekstów autorskich przez Uczestników Festiwalu na nabrzeżu nadwarciańskim – 15.30 – 17.00.

Niedziela 28.08 (MCK) – Uczestnicy Festiwalu:
- śniadanie – 9.00 – 9.45;
- podsumowanie Festiwalu, wspólne zdjęcie;
- pożegnanie, wyjazd do miejsc zamieszkania.

* * *

Zakwaterowanie Uczestników Festiwalu – akademik De-Sant, w cenie +/- 25 zł/dobę. Wyżywienie w MCK, w cenie +/- 10 zł/dzień. Łączny koszt wynosi zatem około 100 zł za 3 noclegi i trzy dni wyżywienia, nieraz w domu trzydniowe życie kosztuje więcej ;) Serdecznie zapraszam chętnych z całego kraju, jednocześnie proszę potwierdzić przyjazd mailowo, na adres: loboszary@wp.pl

Akademik zarezerwowany od czwartku (25.08) do niedzieli (28.08)

niedziela, 17 lipca 2011

Dariusz Muszer, "Jestem chłop"

Być może też znów czytaliście Dariusza Muszera. Nie będziemy rozmawiać o tym czy ktoś go zna, czy nie. To rozpoznawalny poeta. Dziś po raz kolejny czytam jego realistyczne wiersze, w których postacie występujące wydają się być znajome. Świat w tomie „Jestem chłop Dariusza Muszera, podobnie do innych światów jego autorstwa „bliski jest krwiobiegu”. Czuję się odświeżony, spotykam wreszcie w poezji ludzi, można się z nimi identyfikować. Prawda tak bezpośrednio podana kogoś kto pierwszy raz spotyka się z nią w słowie drukowanym może zniesmaczyć. Cóż, ona jest jak wino, musi dojrzewać, by ją docenić.
Dla przypomnienia:





WIĘZIEŃ NR 7743

wylała mi
dwa ostatnie piwa do zlewu,
toteż nie mogłem się powstrzymać.

Była za gruba,
nie chciała przejść przez rury,
za piwem.

Zmniejszyłem ją,
ale też to nic
nie dało.

I teraz za to piwo siedzę.
A ona, w kawałkach,
tuła się po różnych śmietnikach.



DZIECIORÓB

Zostanie po mnie
szczęk pustych butelek
i płacz dzieci.

Jak nie piłem, to robiłem dzieci.
Jak nie robiłem dzieci, to piłem.
Czasami obie rzeczy jednocześnie.

Tylko raz zastanowiłem się,
czy nie warto byłoby spróbować
robić coś innego.

Ożeniłem się.
Wyszła mi z tego
cysterna wódki i trójka dzieci.

Zostanie po mnie
szczęk pustych butelek,
rozpacz matek i płacz dzieci.



Dariusz Muszer, "Jestem chłop", Wydawnictwo 13 Muz, Szczecin 2004