czwartek, 31 maja 2012

Zliki Pit nie może pisać część 4, czyli wieczór Damiana Kuśki.

Słońce paliło w łeb, jak podczas kolonii w Mielcu. To wspomnienie roku 1985 owiało Zlikiego lekkim wiatrem, chłodzącym niezbyt skutecznie. Szedł rozmazany po gwarnej ulicy miasta, przenikał przez ludzi, trąbiące na siebie auta. Potykał się czasem o wspomnienia rodzinnego miasta nad jeziorem, w którym w szczęściu i rodzinnej atmosferze kisło kilku jego dobrych kolegów. Chciał być teraz z nimi. Odwiedzić ich świeże ogródki, pogadać z nudnymi kiełbasami na grillu, popatrzeć na ich spracowane żony, które nabrały krowich oczu, mimo że jeszcze 15 lat temu rozumiały podczas matury różnicę między Kasprowiczem a Asnykiem, rozejrzeć się co to świat zrobił z nimi wszystkimi, dlaczego chowają się w esemesach i mejlach, boją się wyjść ze swoich garaży i piwnic.
Na osiedlu przy bloku nr 6, w którym mieszka dwóch skurwysynów, którzy złupili mu niedawno dwie dychy i dali kopa w dupę, zauważył taką oto sytuację: mały facecik, z aktówką w ręku, która przy jego wzroście sprawiała wrażenie taczki potknął się o równość w nierównym chodniku. Zauważył to pies, który rozochocony postanowił dodać coś od siebie i rzucił się facecikowi do nogi. Ugryzł go raz, drugi raz, trzeci raz, aż w końcu wyleciał ten gnój, który skroił Zilkiego z dwóch dych i zawołał psa: „Terminator do mnie”. Myśląc o tym, co się zdarzyło od razu upomniałem Zlikiego, żeby się nie wtrącał. Wiedziałem, że po głowie chodzi mu ten kop w dupę od tego właśnie chuja[1]. Tłumaczyłem mu, że będzie inna sposobność. Niestety imię Terminator jeszcze bardziej negatywnie nastawiło Zlikiego do bujanego mieszczanina. Pies pobiegł do gnojka i schował się do klatki. Gnojek zamknął drzwi, by nie było już kłopotu z terminatorem i podbiegł do wstającego facecika, po czym przybił gwóźdź przydzielając mu kopniaka, który posłał go ponownie na chodnik. Teraz Zliki Pit. Idzie do gościa jak po kilo cukru w 86. Krok pewny, oko tygrysa. Gnój cieszy się na konfrontacje i nawet udaje bruslego. Bruce Lee dławi się w tym momencie kaczką po kantońsku za jeny św. Piotra. Zaczyna ruszać ramionami, powoli wywijać rękoma, czy tam ręcami kurwa[2], Zliki wykonuje proste kopnięcie na brzuch, które przełamuje osiedlowca. Do tego prawy cep i jest kotlet. Wyprostowuje mu twarz i znów prawy, tym razem prosty, w nos dla sosu. Gnój zaczyna lewitować. Zlikiemu nie o to chodziło, chciał jeszcze potańczyć i zaprawić gościa na dłużej. Pcha go na ścianę bloku i lewy na żebro. Coś pękło. Coś w ogóle pękło, bo Zliki odstąpił nagle i zmartwił się. To przecież zwykła zemsta!
Facecik poniżony, nie patrzył nawet na kwiaty. Wiedział, że całe osiedle będzie pisać o tym pieśni. Zliki zapragnął być u siebie w miasteczku, znów przy lesie wpadać na pomysły wierszy albo opowiadań, których nikt nie czyta, ale jest ciepło i spokojnie. „Proszę pana, dziękuje panu, skamle i dziękuję facecik. Nie wiem jak panu dziękować, ale nie wiem też czy dobrze pan zrobił. Należy pan do odważnych.  Proszę” – tu wręczył Zlikiemu kartkę, kartonik, co to może być. Zliki czyta pod nosem, do siebie: Zaproszenie na wieczór autorski Damiana Kuśki. Damian Kuśka, ur. W 1978 roku, nauczyciel, poeta, instruktor tańca. Opublikował trzy tomiki poezji: „Wstańcie kwiaty”, „Chwile kamienie, chwile motyle”, „Nie po drodze mi z marzeniami”. Opisuje świat takim jakim go widzi. Spotkanie finansowane przez Urząd Miasta.
Zliki po pierwsze bardzo się wkurwił, bo wiadomo najczęściej już po tytule z czym ma się do czynienia. Potem Wku.. się jeszcze bardziej, bo wyszło na to, że fajansiarzowi pomógł. Na koniec wkur… się zupełnie, bo zauważył krew na swojej koszulce. Ludzie przechodzili, uśmiechali się, stanowili bardzo łagodne tło tych wydarzeń, aż z pewną przesadą można powiedzieć, że na coś się przydali.
Nawet ja się rozemocjonowałem do tego stopnia, że nie poskąpiłem brzydkich słów dla dodania autentyczności temu obrazkowi. Mówię wam, jak ja lubię sobie coś czasem napisać….!

Wieczór autorski chodził Zlikiemu po głowie całą noc. Niby spał, niby nawet chrapał, ale i tak nikt tego nie słyszał. Wydawało mu się nawet, że ma pomysł na wiersz, ale teraz, kiedy wstał opuchnięty już nic nie pamięta. Śmierdział papierosami i piwem, które zesrało mu się w żołądku. Na biurku zaproszenie na spotkanie autorskie z Damianem Kuśką. Zliki odpalił google. Jest i nasz poeta. Ma swoją stronę internetową, na której zamieścił niezliczoną ilość zdjęć z wieczorów autorskich z kilkoma znajomymi stanowiącymi całą widownię. Rzucały się w oczy półki z książkami za jego postacią, co podpowiada, że spotkania odbywały się w starannie zaaranżowanym wnętrzu lub w bibliotece. Czapki z głów panowie i panie. Kuśka w kaszkiecie, czasem z parasolem wyglądał dostojnie mimo swojej łysiny i świńskich oczu.
Widząc minę Zlikiego żałuję, że do tej pory nie dałem mu możliwości wystąpienia w takim spotkaniu. To jego marzenie, które powinno się spełnić, by mógł zasnąć snem sprawiedliwego. To konieczne, by nie pogrążył się w alkoholizmie ze wstydem skrywanym przed rodziną i znajomymi, by nie zaczął słuchać Radia Maryja i szukać winnych swojej nieudanej kariery literackiej. Nie jestem jednak pewien czy uniosę na swoich wątłych barkach takiego bohatera.
Spotkanie z Kuśką odbyło się w miejskiej bibliotece. Nic ciekawego. Można było kupić książkę poety, zadać mu pytanie, porozmawiać z nim. Żadnych emocji. Więcej działo się na samej widowni. Po ludziach, którzy ją stanowili, po ich gestach, czapkach, marynarkach, oprawkach okularów pozwalam Zlikiemu wyciągnąć wniosek, że to nie hołota. To bezpośrednio zainteresowani. I tak, starszy, z siwą brodą, często wystawiający czubek języka to dyrektor domu kultury. Chuda, wysuszona, zniszczona, siwa, krzycząca, zwracająca na siebie uwagę to radna należąca zapewne do komisji oświaty i kultury. Postawny, szeroko się śmiejący to wydawca, czyli ktoś ze stowarzyszenia pisarzy, czegoś takiego. Był dziennikarz z porannej gazety, jakiś młody dwudziestoletni w czerwonej bluzie i czarnych bojówkach prawie łysy, prawie, bo z tyłu wystawało mu kilka związanych gumką włosów, na boku zaś tlenione kłaki utkane w warkocz, ale tylko z jednej strony taki imbryk. To student kulturoznawstwa na tutejszym uniwersytecie i student zaoczny tutejsze prywatnej szkoły wyższej wydziału informatycznego. Prowadzi własny portal informacyjny o zacięciu kulturalnym i stąd jego obecność na wieczorze autorskim Damiana Kuśki.
Ludzie ci rozmawiali ze sobą jakby się znali, jakby byli rodziną. Przyszło ich tu około 12, ale gwar taki, jakby trzy grupy przedszkolaków zwaliły się nagle na poetyckim spotkaniu z poetą, którego jeszcze dupa boli po wczorajszym kopniaku. Promieniał ze szczęścia, przyjmując kwiaty od bibliotekarki i bardzo żałował, że dyrektorka biblioteki nagle znalazła się w szpitalu. Tak bardzo chciał jej podziękować publicznie. Reszta załatwiała swoje sprawy. Rozmawiali o dotacjach. I tak młody nauczyciel, który zapewne nie znał nawet nazwiska Kuśki rozmawiał z radną o projekcie, w którym ona sama może być uwzględniona, niech tylko pomoże, zrobimy coś dla dzieciaków, pojadą nad morze, ktoś z nimi zrobi zajęcia korekcyjne, my sami się przy tym najemy, pozwiedzamy i jeszcze podzielimy tym, co wezmę za koordynowanie tego jakże przemiłego i fachowego projektu, bez którego rozwój dzieci byłby niekompletny. Oczywiście młody w czerwonej bluzie nagłośni odpowiednio sprawę, opiszę ją z naciskiem na walory merytoryczne projektu.
W końcu Kuśka zauważył Zlikiego.
- Witam, witam serdecznie mojego wybawiciela. Dziś mój dzień, musimy się bliżej poznać.
Zlikiemu przyszło do głowy, że to może jakiś pedał. Postanowił jednak brnąć w tą paranoję, pogadać z tym Kuśką. Może czegoś się dowie, może znajdzie jakąś robotę, w końcu nikogo tu nie zna. Szkoda, że zawieranie znajomości rozpoczyna od Damiana Kuśki poety, który przed chwilą czytał o motylach, które swym lotem uwieczniają to, co właśnie Kuśka pomyślał stojąc na ganku swej miłości nie wiedząc, w którą stronę iść. Przydałoby się jednak poznać kogoś.
Wyszli na ulicę, od której bił gorąc. Nagrzała się biedaczka przez cały dzień. Doszła też do nich jakaś poetka, poetka plus nauczycielka. Potrząsała głową jak aktorka Krystyna Janda, tak ceniona swego czasu. Cóż teraz, myślał sobie Zliki, ceni ją tylko Wajda, Seweryn i ktoś jeszcze, ale młodzi już nawet nie kojarzą jej nazwiska. Poetka potrząsając głową zarzucała Kuśce wtórność. On zerkał na Zlikiego i mrugał porozumiewawczo okiem, że to niby wariatka.
Usiedli w ogródku piwnym. Zliki zgarbił się, bo miał tylko 10 złotych a to nie jest suma, którą lubią ogródki piwne. Tak się złożyło, że kolejkę wziął dla niego Kuśka. Zliki nie czuł się dobrze w starym mieście miasta. Widział, że nie pasuje tu ze swoimi spodniami wyciągniętymi z piwnicy, schudł, więc znów się mieści w sztruksy z 1998 roku. Odstawał na kilometr ze swoimi wierszami, które czasem bywają nawet rymowane. Z kolei te lepsze poruszają tematy, których nie potrafił „sprzedać”. Odstawał na kilometr z nieumiejętnością sprzedania się.
- Trudno dziś sprzedać cokolwiek – zagadnął Kuśka. – Mówię o tym, bo chyba jest pan zdziwiony tym, że tak niewielu ludzi było na spotkaniu. To norma.
- Moja ciotka uprawia ziemniaki. Też ma kłopoty – odpowiedział Zliki tak, by można było kontynuować temat również z innej strony.

Czy Zliki spotka jeszcze Kuśkę?
Czy Kuśka opublikuje kolejny tomik z wierszami?
Czy dyrektor domu kultury przyjdzie na spotkanie z Kuśką?
Czy dom kultury wytrzyma kolejnego dyrektora?
Czy Zliki napisze swój wiersz?
Czy kultura przetrzyma Polskę?
Czy Polska jeszcze jest?
Czy Zliki założy swój blog?

Wszystkiego dowiecie się w kolejnym odcinku.





[1] To słowo jest konieczne w tym miejscu. Przepraszam wszystkie jednostki oświatowe i kulturalne.
[2] Kolejne brutalne słowo, ale jakże konieczne.



To jest moje. Nie podpisywać się pod tym!

poniedziałek, 28 maja 2012

Niesłowność





     Moje półki uginają się od nie oddanych komuś książek. Szuflady zapełnione są ponagleniami i wszelkiej maści groźbami wysyłanymi przez bibliotekarzy. W każdym kącie sterta nie oddanych na czas płyt. Na szczęście są chociaż zadbane. Po nocach śnią mi się oszuści podatkowi, matrymonialni, karciani, wszelkich odcieni fałszerze, kpiarze, prześmiewcy ludzkiej ufności. A przecież w gruncie rzeczy jestem uczciwym człowiekiem, któremu ludzie chętnie ufają. No, pieniądze zawsze oddaję na czas. Jestem w stanie przeprosić bibliotekarzy w każdym znajomym mi mieście, ale co to da? Nawet jeśli przyjmą przeprosiny, to sytuacja i tak zacznie się powtarzać, taki tok myślenia nakazuje zdrowy rozsądek. Wówczas uczciwi i rozgarnięci obywatele naszego dziwnego kraju nie będą mogli skorzystać z lektur, które ja właśnie posiadam. Może dać mi po zębach? Wynająć wypasionego obiboka i kazać mu przeflancować mi facjatę. Och, nie bierzmy tej propozycji nazbyt serio.
     W przypadku, kiedy panie bibliotekarki nie wybaczą mi mojej opieszałości (bo tym tłumaczę swoje zaległości, nie złośliwością), to już nigdy nie wypożyczą mi książki. Na tym straci moja przyszła (jeśli będzie takowa) rodzina, bo wtedy książki będę musiał kupować sam, a to kosztuje! I tak: albo nasz dziwny kraj będzie miał nikomu niepotrzebnego, bo oczytanego świetlicowego, albo utuczonego i rozleniwionego syna nieoczytanego, zacofanego świetlicowego, który czyta jedynie ogłoszenia kupna i sprzedaży samochodu, którego i tak się nie dorobi. Sytuacja jest patowa. Pozwolić mi czytać czy nie?
     To jeszcze nic. Uważam, że doskonale dałbym sobie radę bez bibliotek i księgarń. No, z księgarni mógłbym jeszcze ostatecznie skorzystać, gdyby jeden z drugim oddał mi nie jedną soczystą sumkę, którą pożyczył ode mnie na poczet przyszłej wypłaty, przyjazdu wuja z Francji, otrzymanego spadku i innych przyjemnych wypadków losowych. Nie będę wymieniał nazwisk, tylko przypominam.
     NIE RÓB BLIŹNIEMU, CO TOBIE NIEMIŁE lub imperatyw kategoryczny I. Kanta można by teraz przytoczyć. Na swoją obronę, ale niestety przy tej okazji również na obronę moich dłużników, dojdę do modnego w epoce globalizacji wniosku, że w naturze nic nie ginie. Dlatego, drodzy bibliotekarze, pomyśleć wypada, że nic to wielkiego, że wy nie macie książki lub inny wasz czytelnik. Ja ją mam i na pewno na marnacje ona nie idzie. Przeciwnie, wyręczam was często z garba bibliotekarskiego i sam pożyczam ją wielu moim znajomym, którym nie obce są moje gusta czytelnicze. Indywidua, które winne są mi pieniądze być może w coś je zainwestowali, i jeśli nie ja, to może ktoś inny będzie miał z nich pożytek, choćby mój daleki kuzyn po kądzieli albo przyszły potencjalny potomek.
     Po tak wspaniałomyślnym stwierdzeniu, pełen uznania dla swej dobroci usiądę wygodnie w tę deszczową pogodę, której tak bardzo mi brakowało, odsunę na bok egzemplarz „Elementarza etycznego” Wojtyłły należącego do jednej z bibliotek powiatu Iławskiego i wezmę się za spokojne czytanie toruńskiego UNDRGRUNTU, które to pismo literackie pożyczyłem od Onichimowskiego bodaj w lutym, spokojnie, spokojnie – tego roku. Znużony młodą literaturą zasnę snem sprawiedliwych omotany deszczem, co o szyby dzwoni.

wrzesień 2003

Tomasz Białkowski DRZEWO MORWOWE

Tomasz Białkowski napisał nową książkę. Tym razem, jak zapowiada na swoim blogu, jest to kryminał, który należy do trylogii. Do tej pory znamy Białkowskiego jako autora powieści o ludziach, których dopadł jakiś koniec, jakaś rozpadlina. Smutek i samotność. Alienacja i poszukiwanie lub ratowanie tożsamości.
Czego Białkowski chce od kryminału? Co zauważył tym razem? Czy będzie to kryminał, który wytropi w nas nasze własne świństwa?

Już 12 czerwca można robić skoki na księgarnie.


















Plus info, że codziennie na kanale13th Street Universal odcinki serialu kryminalnego "Columbo".

sobota, 26 maja 2012

promocja

Ten post jest promocją niezdrowego trybu życia.
















Wykorzystajcie sobotę we właściwy sposób.
A pójdziecie do nieba.
Jeśli zaś będziecie udawać, że nie lubicie zabawy i alkoholu czeka was piekło.
Gadałem z Chinaskim.
Jest w niebie.
Ma wszystkiego pod dostatkiem.
Brak mu tylko czytelników, bo w niebie wszyscy są szczęśliwy i nikt nie czyta.
Ale jemu teraz chodzi tylko o pisanie.

poniedziałek, 21 maja 2012

Balla, ŚWIADEK

Nie miałem ochoty na czytanie powieści. Wzięło mnie na opowiadania, krótszą formę. Gdzie szukać jednak opowiadań? Wydawnictwa nastawione są na wydawanie cegieł, które ludzie kupią choćby dlatego, że ładnie wyglądają na półce.
Na podorędziu miąłem Sławomira Mrożka. Przypomniałem sobie kilka opowiadań. Chwyciłem też Lema. Te książki zazwyczaj gdzieś się plączą, zachodzą z mańki, wyglądają przez okno, czego nie robią te książki. Ale ciągle czułem niedosyt. Chciałem czegoś równie niezwykłego, ale nowego, wydanego dziś, teraz, o mnie, o sąsiadach, o piwnicy, o jeziorze, o fasoli po bretońsku, o lewakach po prawicy ojca, o katastrofach w najwyższym stopniu zmanipulowanych.
Balla. Vladimir Balla, który podpisuje się po prostu Balla. Jego zbiór opowiadań pt. „Świadek”. Pisarz rzeczywiście wywrotowy, chociaż nie angażuje się w wywiadach za bardzo, nie wymądrza się i nie składa deklaracji. Mówi się o nim, to znaczy wydawca, czyli Biuro Literackie z tyłu książki powiada, że to „najdziwniejszy” pisarz słowacki, mistrz czarnego humoru i egzystencjalnych rozważań. Zgadzam się, właściwie nie mam nic więcej do dodania. Obcowanie z opowiadaniami Balli nastraja mnie do wyjścia z piwnicy. Przede wszystkich podpowiada mi, że jestem ogórkiem uwolnionym ze słoika, podobnie jak jeden z bohaterów zorientował się, że jest robakiem. Nastraja mnie do wyjścia z piwnicy, ale i boję się, bo widzę przez małe okienko biegające po osiedlu ogórki. Kiszone chodzą spokojnie, podparte laską oceniają te, które mają siłę , by biegać i krzyczeć, czyli świeże gruntowe. Widzę jeszcze te długie, duże, chodzą z teczkami i coś podliczają, WYPOWIADAJĄ SIĘ. I korniszony też są, nikt nie chce z nimi gadać. Ja jestem chyba kiszony.
Balla jest przewrotny w pokazywaniu rzeczywistości, bo odrealnia ją, ale jednocześnie jest bardzo skrupulatny i drobiazgowy w opisie groteskowego świata, dotkliwy jest. I właśnie u Balli znalazłem to, czego szukałem. Literatury zamkniętej w małej formie sprytnego opowiadania, które wzorem prawdziwego spryciarza uwalnia się z książki i włazi mi pod koszulę, pod biurko, pod rozmowę z żoną, pod sprawdzane klasówki.



Balla, ŚWIADEK,  Biuro Literackie, Wrocław 2011, przełożył Jacek Bukowski.

niedziela, 20 maja 2012

Marsz na ROM, Piotr Puldzian Płucienniczak

Ale wypiard!!!
Wyrosłem w środowisku słodkich wód. Hodowały mnie piwnice, garaże i szałasy w lesie. Żarłem ryby od dziecka. Przede wszystkim: japonki, karasie, leszcze, płocie. Trochę mniej: karpie, liny, okonie i szczupaki. Jeszcze rzadziej: węgorze.
Ryby w postaci kotletów, zup i smażone.
Ulubiony napój to herbata i wódka. Ten drugi, wiadomo, nie nadaje się do codziennego z nim kontaktu.
Po smażonym linie, jego chrupiącej skórze wysmażonej na czarno, czyli niezdrowo, ludycznie, wiem, nie powinienem o tym pisać. Dziś wstydem jest przyznać się do wódki, lepiej pić ją litrami, ale po kryjomu, tak żeby wiedziała o tym tyko żona, która toleruje pijaństwo, oby nie wyszło z domu. Dulszczyzna panuje przy moim lesie, dociera z prędkością jadącego rowerem triathlonisty.
Ja po smażonym linie czytam taki twór, który ujrzał światło dziennie bodaj wczoraj. Stojać zaniemogłem. Nic nie rozumiem. Nie rozumiem świata i jego książek.

sobota, 19 maja 2012

Krzysztof "Grabaż" Grabowski WIERSZE

Wiersze Grabaża wydane przez Lampe i Iskrę Bożą w 2008 roku to przegląd twórczości, powiedzmy, literackiej członka zespołów takich jak Pidżama Porno, Strachy Na Lachy. Zdarzają się smaczki takie jak ten napisany w 1984 roku, czyli przez dziewiętnastoletniego poety/tekściarza.

W lustrze lśni zapach tamtych dni
Dotyk głodnej ręki - czy pamiętasz
Cyklon B otwierał wam przestrzeń
Która dotąd była dla was zamknięta
                                     Eine kleine nachtmusic czyli walka o czystą poezję

Wiersze/piosenki Grabaża, to taki podręcznik historii młodych krzykaczy. Dowiemy się o co chodziło np. punkom w latach osiemdziesiątych. Dużo tu pstryczków w nos dla skinheadów, wiele śmiechu z drobnomieszczaństwa. Nie brakuje też takich tekstów jak "Codzienność" bardziej poetyckich niż songów, których zadaniem jest wykrzyczeć się w imieniu autora. 

Sprawdźcie czy książka jest jeszcze do dostania.

 Krzysztof "Grabaż" Grabowski WIERSZE, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2008

czwartek, 17 maja 2012

Piotr Śliwiński w Olsztynie


24 maja o godz. 17.00 w Kortowie wykład prof. dr. hab. Piotra Śliwińskiego pt."Jak być młodym poetą? Jak pisać o młodości?"
Ciekawe, co profesor myśli o młodości w poezji? Tak wyrwać się z łańcucha piwnicy i posłuchać...

poniedziałek, 14 maja 2012

Oczami bohatera

Oczami bohatera


Jestem bohaterem wiersza Marcina Włodarskiego
jest mi wszystko jedno
co stanie się z wierszem
kokietuję i bezczelnie łgam
mieszkam na tej samej ulicy
co Pan Bóg
przechodzimy czasem obok siebie
ale nie wchodzimy sobie w drogę
jest mi wszystko jedno
i chociaż autor myśli że jest poetą
nic nie wie o poezji
bo nic nie wie o mnie
a kiedy mówię do niego
udaje że nie słyszy
kiedy krzyczę on pisze wiersz
nikt nie wie po co
kiedy płaczę nad jego losem
on patrzy na jej twarz
chyba że nie ma jej w pobliżu
wtedy cierpi dla wszystkich
wiem wszystko o każdym napisanym
i tym nie napisanym wierszu
mówić o tym nie będę
nie umiem
zresztą
pytania proszę kierować do autora
czuję jago bezsilność kiedy patrzy mi w oczy
prosi bym przestał
bo sam już nie wie kto łże
bo sam już nie wie kim jest
ja myślę czasem że nie ma go wcale
że wymyśliłem go by było zabawniej
ale się nie udało
i jest jeszcze smutniej
może on dobrze o tym wie
dlatego się chowa
może to dobry moment
by skończyć.


Marcin Włodarski

2002




Niesiołowskiego "Won do pisu". Gojira wieczorem.

Nie politykuję zazwyczaj. O polityce niewiele wiem. Nie zależy mi na niej. Wiem, że politycy są, wiem też, że muzycy i pisarze mają większy wpływ na losy świata.
Polityka sięga jednak dna, staje się ewentualnie tematem koszmarnych anegdot, paskudnych dowcipów.
Nie potrafię też oddzielić ziarna od plew słuchając polityków. Właściwie wszyscy wydawali się zawsze tacy sami, tylko fizjonomie ich odróżniały.
Czasem mam wrażenie, że politycy chcieliby, aby ludzie sami się pozabijali, najlepiej o względy właśnie polityków. Tak widzę np. Kaczyńskiego i tych jego podlizuchów w postaci np. Hoffmana.
Tym bardziej leżę ze śmiechu, zwijam się jak glizda w konwulsjach, gdy słyszę jak Niesiołowski się ośmiesza wykrzykując coś na swoich często chamskich oponentów. Aż mi się nie chce wierzyć, że ktoś taki jak Brudziński, Kaczyński, Hoffman i inni z pisu mogą wyprowadzić tak z równowagi. No, ale czy poseł Niesiołowski miał kiedyś równowagę? Wystarczy w Wikipedii pogrzebać, by się dowiedzieć, jak bogaty ma życiorys, ile się musiał pięści zaciskać. Nawet Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe zakładał (ZChN). Tak, tak, chrześcijańsko-narodowe.
Musi mieć nerwy zszarpane.
Być może wieczorami pisuje wiersze o charakterze refleksyjnym. Może szarpie struny w rytm Esoteric Surgery zespołu Gojira.
i na tym niech stanie ten smutny post. Że też mi się chciało...

sobota, 12 maja 2012

Thempest, Hyperial, OF NO AVAIL w Suszu, PUB SIGMA. Mózg w imadle.

Wczoraj po upalnym i dusznym dniu nadeszła burza. Wraz z nią przyjechały do Susza trzy zespoły, o których istnieniu ksiądz parafii tutejszej jeszcze nie wie, jak nie wie też o nich Doda Elektroda. OF NO AVAIL, THEMPEST I HYPERIAL wyłonili się z burzy nadjeżdżając od strony Iławy. Omijając sportową alejkę wylądowali w Sigmie z opóźnieniem. Jestem pewien, że zaspokajali swoje potrzeby z pomiotem diabelski po drodze i stąd to spóźnienie.
Ja wylazłem zgarbiony ze swojej piwnicy z nadzieją na rozrywkę przy metalu. Od dawna nie słuchałem na żywo muzyki. Owszem zdarzało się, że dziwnym zbiegiem nudy znalazłem na Dniach Susza i słyszałem jakiegoś Norbiego, Eneja, nie pamiętam. Przepraszam tych biznesmenów jeśli pomyliłem nazwy ich firm. Tym bardziej ochoczo biegłem oblewany z nieba świeżym deszczem. A że mam bardzo blisko do Sigmy dotarłem na koncert jako jeden z pierwszych, za co dostałem płytę od zespołu Thempest pt. „Spirytual Depravation”.
Koncert rozpoczął się około godziny 21. Jako pierwszy na scenie zagrzmiał OF NO AVAIL. Mnóstwo energii, kopyto naciskające żołądek. Już przy trzecim kawałku lekko się zesrałem i musiałem zmienić odzienie. Ludzie przez jakieś dwie piosenki stali prawie bez ruchu. Uszy nie przyzwyczajone do takiego hałasu schowały się ludziom do dup. Dopiero kiedy odebrali esemesy od swoich kochanek, mam i córek uwierzyli, że są na ziemi, że nadal mają blisko do domu. Lodówka jest pełna, mama pierze gacie na sobotę, żony czekają na swoich podstarzałych dzieciaków. Jest bezpiecznie.
Druga orkiestra to THEMPEST. Miałem nadzieję, że dadzą odpocząć uszom, że moje serce odsapnie. Basista to członek suskiej społeczności (nie wiem ino jakiej parafii). Jego sześciostrunowy bas, gitara gitarzysty i perkusja perkusisty szybko rozmyły moje złudzenia. Już w pierwszym kawałku zrobili taki burdel, że pognałem do pisuaru rzygać. Na zewnątrz szalała burza, wewnątrz Sigmy THEMPEST grzmi przebudzonym z tej okazji czołgiem zatopionym w jeziorze suskim. Po czwartym numerze błagałem o litość. Błagali o litość również przodkowie mieszkający w Rosenberg. Słychać było ich zawodzenia, ciemne proroctwa. Czułem się jakby Pudzianowski wywalił mi na głowę tonę Atlasu. Wybiegłem z lokalu i zobaczyłem wiadro dziwek przywiezionych dla członków orkiestr, ale damy przestraszone kuliły się do siebie i do ścian świeżego niklowanego wiadra. Nie dziwę im się, na zewnątrz gruz wywalający się z gitar i perkusji słyszalny był jeszcze bardziej. Nie wiem czy to dobrze.
Na koniec HYPERIAL. Publiczność skopana, obsrana i już lekko przygłucha dostała ostateczny cios. Pierwsze partie gitar, chóralny śpiew, piszczenie, zawodzenie, growl, klawisze gdzieś za ścianą i gejzer perkusji przekonały mnie, że nie dotrwam do końca. Tych ludzi diabeł wyrzygał. Przy ich muzyce ten sam diabeł zaspokaja się recytując wiersze Kazimierza Ratonia. Dziwki w wiadrze dostawały konwulsji. Dante otworzył jedno oko. Hyperial zrobił mi z mózgu kebab z sosem barbekju. I tylko gdzieś w rogu łba słyszałem słowa kulturysty: „Nie ma lipy”.
Do teraz nie wierzę, że taki underground miał miejsce przy hali sportowej. To ekstremalne przeżycie, do którego namawiam, ale jednocześnie nie chcę ponosić odpowiedzialności za widownię. Młode zespoły grały z siłą znanych kapel metalowych. Elvis Presley mógłby się uczyć ekspresji.
Pub Sigma otoczył opieką ludzi wyrzuconych za drzwi, ludzi, którzy zaczynają od granicznych doświadczeń w muzyce. Chwała właścicielowi za odwagę i wiarę.
Zabrakło mi tylko ludzi pokolenia Deep Purple i Slayera. Szkoda, że ogródki, farby ścienne tak szybko odbierają chęć i cierpliwość. Może następnym razem przygarbieni swoimi nowymi zakupami wyjdą jako i ja wyszedłem ze swojej piwnicy.
Przyznam, że to świeże, może ktoś powiedziałby amatorskie jeszcze granie, dodało mi energii. Dziś jem tylko mięso, lekko nadpsute.


A to kilka słabych zdjęć zrobionych głupim telefonem.

THEMPEST



                                           

HYPERIAL















piątek, 11 maja 2012

Thempest, Hyperial, OF NO AVAIL w Suszu, PUB SIGMA

Po raz pierwszy w historii Suskiej Sceny Undergroundowej - potężne uderzenie Warmińskich Braci z zespołów Thempest i Hyperial!!
Takiego wydarzenia jeszcze w Suszu nie było!!!
Pełna oprawa sceniczna, znakomita muza i zajebisty klimat!

DEATH ROSE DAY to koncert zorganizowany specjalnie na potrzeby lokalnej publiczności wynikający z rodzinnej przynależności członków praktycznie wszystkich zespołów grających w tym dniu do miejscowości Susz.Koncert DEATH ROSE DAY jest również organizowany w ramach wspólnej trasy "Unholy Apocalypse Tour 2012" zespołów Thempest i Hyperial!!

Data: 11.05.2012r
Miejsce: Pub Sigma Susz
Bilety: 8zł !!
START 20:00

Publikę rozgrzeje również znany Olsztyńskiej scenie OF NO AVAIL, który po raz drugi w tym roku zaprezentuje się w nowym składzie. Melodyjny metalcore/deathcore zaprowadzi was w najmniej oczekiwane rejony waszych umysłów i skłoni was do największego pogo w historii tego miasta !
http://www.facebook.com/ofnoavail

Kolejnym zespołem, który stanie na deskach Sigmy jest również Olsztyński THEMPEST - weterani na warmińskiej scenie, zaprezentują nowy materiał, który nieuchronnie zbliża się do rejestracji na nowym wydawnictwie.
http://www.facebook.com/thempest.olsztyn

Całość imprezy zamykać będzie zespół HYPERIAL z Dobrego Miasta. Grają najszybciej i najmocniej. Mocno odciskają swoje piętno na Warmińskiej Scenie Metalowej i również zaprezentują materiał z najnowszej EP pt "Industry"
http://www.facebook.com/hyperialmetal

Wszystkie kapele mają na koncie koncerty z gwiazdami takimi jak: Kat, Blaze Bayley, Sceptic, Trauma, Hunter, Christ Agony, Blindead, Lost Soul, Supreme Lord czy The Source.

Na koncercie będzie można również zaopatrzyć się w aktualne wydawnictwo CD wszystkich zespołów w atrakcyjnych cenach!

Zapraszajcie znajomych, przychodźcie tłumnie, jesteśmy tam dla was !! Niech Martwa Róża zaprowadzi was do Bezbożnej Apokalipsy ! :)

PRZYBYWAĆ!

Mateusz Tyberian Zakrzewski