wtorek, 30 sierpnia 2011

Tomasz Gerszberg, "Pies, który zakochał się w tęczy"

Komentarza do tomiku Gerszberga udzielił Edward Pacewicz, który pisze z tyłu książki: „W kraju, w którym co drugi majaczący poeta nie uważa, by wiedza, intelekt, wykształcenie i tak zwane obycie w świecie były niezbędne do pisania, odczuwania i odczytywania poezji, w kraju tym Tomasz Gerszberg jest chlubnym wyjątkiem.”
Nie jestem pewien czy rzeczywiście „obycie w świecie” jest jedyną albo najważniejszą inspiracją dla każdego poety. Nie wiem czy wiedza na temat historii filozofii jest konieczna dla ukształtowania w sobie własnej wizji świata i własnego języka. Pasewicz ma jednak rację twierdząc, że Gerszberg zaproponował publikację często nawiązującą do np. filozofii i świata kultury współczesnej. To na swój sposób poszerza przestrzeń tej poezji odbierając jej jednak to, co w poezji jest równie ekscytujące, czyli pewną spontaniczność, emocjonalność na wysokim pułapie.
Wiele z tych wierszy można potraktować jako komentarz do ważnych wydarzeń na świecie, taki poetycki komentarz, he. Gerszberg nie zapomina przy tym o uniwersalnych tezach starożytnych pokroju Heraklita. Poeta „powołuje” się w jednym wierszu również na dużo późniejszego Kartezjusza (który to w rozumie widzi jedyną drogę ku poznaniu świata, racjonalizuje i matematykę uważa za jedyna naukę), na matematyka Fibonacciego. Z dużym poczuciem humoru przygląda się obecnemu światu, jego zachwytom i niebezpieczeństwom. Na szczęście nie wychodzi z tego poezja doraźna. To rzeczywiście błyskotliwy wydech poety, który wiersze traktuje hobbystycznie, ale nie okazjonalnie. Od czasu do czasu, bez zbędnego napinania się, bez łez i krwi napisze wiersz. Potem poskłada wiersze w całość używając do tego przede wszystkim mózgu. Wychodzi intrygujący tomik, którego wiersze tworzą ciekawe przestrzenie, kręte tunele, ale niekoniecznie interpretatorowi zakładają opaskę na oczy. Drugi tom Gerszberga po debiutanckim „Ciechozimku” potwierdza wysoką jakość jego poezji.
Zamiłowania do historycznych postaci filozofii jaką przejawia autor, wiedza z zakresu matematyki i fizyki majacząca między wersami, pozwala na odkrywanie świata tego poety według jego wskazówek. Oczywiście samemu też warto przypomnieć sobie średnią szkołę.
Trudno zgodzić się z Edwardem Pasewiczem. Wiedza na temat historii filozofii, wykształcenie, to nie warunek ciekawego pisania. Dobrze jednak, że zwrócił uwagę na to, co rzeczywiście Gerszberga „orginalizuje” (wybaczcie, brakuje mi słów, to miksuję coś), czyli umiejętność wprzęgnięcia wiedzy i intelektu do poezji.
Szkoda, że intelekt kiełkujący w sztuce, wynoszący się ponad emocjonalność czyni ją mało poruszającą. Za to wystarcza na dłużej.




BARCACCIA

Czemu woda rozstępuje się przed sprawnymi pływakami,
by zapieczętować za nimi wodne znaki? Lukrecjusz powiada:
lepkość leży w naturze wszelkiej rzeczy.
Bernoulli, zignorowawszy, sprowadził wszelko żywot
do przekroju strugi i prędkości cieczki,
ale jemu pewnie chodziło o przyrosty energii.
Może miał rację Puchatek twierdząc, że wraz z lepkością
więcej miodu kładziemy do pyska?
Lecz prędkość wkładania miodu ograniczona jest prędkością światła,
czy nas to martwi? Czy nas to zbawi?
Kartezjusz odpowie, że na każdej białej karcie da się posiać
Nasiona umysłu. Ale gdzie miody składają nasiona?

Pytania, które da się zadać! Za którymi zamykają
Się ramiona silnych pływaków, gdy hiszpańskimi schodami

Schodzimy do łupiniej krypki.


Tomasz Gerszberg, "pies, który zakochał się w tęczy", Fa-art, Wrocław 2009

środa, 24 sierpnia 2011

Manifestacje Poetyckie 2011 (2 - 4 września)

Staromiejski Dom Kultury w Warszawie zaprasza na VII Manifestacje Poetyckie, które odbędą się w dniach 2-4 września 2011 . Komplet informacji o festiwalu znajduje się na stronie

www.manifestacjepoetyckie.sdk.pl.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Julia Nadstawna, "Warszawskie kobiety i dziewczyny ..."

Znalazłem w piwnicy tomik poezji Julii Nadstawnej. Zupełnie mi nieznana autorka wydała tomik z wierszami pt. „Kobiety i dziewczyny. Słupki do kawy i czekolady” w RTC Agencja Wydawnicza w roku obecnym, czyli 2011. W opublikowanie książki zamieszane jest wydawnictwo Poecipolscy.
Książka przedziwna i trudno ją ocenić. Dlatego się powstrzymam od wszelkich od wyroków. Owe „słupki”, to wiersze, bo niby przypominają słupki. Krótkie wesry często rymowane, rzeczywiście słupki. Czytając tę książkę, raczej z nudów a może z ciekawości, co to jeszcze ukaże się na rynku wydawniczym?
Tomik rzeczywiście stara się mówić coś o kobietach i dziewczyna z Warszawy, ale uwierzcie (albo lepiej sami przeczytajcie i się przekonajcie), że niewiele można się o płci warszawskiej pięknej dowiedzieć. To jedynie sztampowe obrazki z zycia dziewcząt. Nic odkrywczego.


Czy taki
los na przykład
marzy
by wkład jego
w marzeń stos
się objawił losem
trafionym na loterii
przez dziewczyny
bez przerwy
na wskroś przejęte
że rezerwy tych
facetów wymarzonych
nie pomieszczą ich
a żony tych wolniejszych
jeszcze nie umarły?

To fragment wiersza bez tytułu, który daje wyobrażenie o reszcie wierszy, strof-rymowanek o zwykłym życiu. Taka życiowa poezja. Takie życiowe problemy.

ach jak kocha
te kolczyki od ciebie
zanim włoży
dotyka nimi piersi
i mówi sobie:

-są odkażone
on daleko
włożę im koronę
nicości (...)

Teraz tracę zimną krew i mówię: pomyśleć, że kurwa jego mać, po Polsce chodzą ludzie, którzy nie chcą się ujawnić jako poeci, bo uważają, że piszą słabo. Bo skoro publikują tacy, jak powiedzmy, Siwczyk albo Honet, to ich już nie trzeba, nieobjawionych jeszcze. I może mają rację. Mają tę klasę, może skromność.
Pani Nadstawna nie ma skromności. Udowadnia za to, że jak chcesz opublikować książkę, bardzo tego chcesz, to ci się uda.
Zimna krew powraca. Informuję, że patronatem medialnym objęła książkę, m.in. TVN Warszawa.

Jestem pewien, że tomik Julii Nadstawnej znajdzie entuzjastów. Nie wątpię, że jakaś część nakładu sprzeda się ku radości czytelników, poetki i wydawcy.

Nie jestem jednak pewien czy Julia Nadstawna zostanie w pamięci na dłużej jako poetka. Dlaczego rymowanki o kłopotach dziewcząt rodem z piosenek harcerskich miałyby zasługiwać na miano sztuki, poezji?
Nie wiem. Może ktoś mi odpowie?

***

się dzieje
nie dzieje
stracone nadzieje
a ty wracasz

słońce i zima
śnieżyca zacina
i znowu żonkile
a ty wracasz

pierwiosnek czy czosnek
słup światła na wiosnę
ryba czy śląskie
szerokie lub wąskie
znów wracasz

młodość i starość
życie i śmierć
przeplatanka
skakanka
głaskanie baranka
bo Wielkanoc
i wracasz




Julia Nadstawna, "Warszawskie kobiety i dziewczyny. Słupki do kawy i czekolady", RTC Agencja Wydawnicza PoeciPolscy.pl, Warszawa 2011

środa, 17 sierpnia 2011

Marcin Cielecki, Ostatnie królestwo.

Sierpień. Nadal słyszę rozmowy o pracy. Ciągle się odchudzamy. Nieustannie krążą wokół mnie pytania o przyszłość. Zapewnić coś dzieciom, wyjechać na wakacje w porządne miejsce. Kręcić dupą, mrugać okiem, jak pisał Dariusz Kaczyński. Wystarczy spojrzeć w poprzednie sierpnie, by przekonać się jak mocno zmienił się obrazek. Inne barwy, inne dźwięki. Nowe spodnie, kolejny serial.
Siedzę na dupie i czytam. Tym razem z ogromną przyjemnością, ale to nie przyjemność równa jedzeniu kotleta albo piciu czegoś, co smakuje dobrze. Czytam książkę Marcina Cieleckiego „Ostanie królestwo” i przekonuję się, że pogrążony jestem w głębokim kryzysie. Ja i inni. To nie kryzys finansowy, o którym tyle się mówi. To nie odebrany socjal mający niby wywoływać zamieszki. To kryzys przekonań – tak powiedzmy. Nie wiem, co myśleć o czymkolwiek. Tak jakby wszystko, co wokół się dzieje było nieistotne, pozbawione środka. Każda książka, każde pismo, każdy program, każda rozmowa. Bez środka. Tylko okładka.
Dzięki wierszom Marcina Cieleckiego podejmuję w sobie walkę o coś, co kiedyś nazywano ideałami. Dziś to słowo nie istnieje, nie istnieje rozumiane tak jak dawniej. Nie. Zresztą nie, nie o tym chciałem mówić. Nie jednego nauczyciela zamęczono już ideałami. Czytam wiersze pod wspólnym tytułem „Brewiarz” i zaczynam powracać myślami do czasów, w których nie myślałem, by być kimś konkretnym, nie zastanawiałem się nad tym w ogóle. Miałem imię i nazwisko – to wystarczyło. Czymś się zajmowałem, każdy coś robił i robi. Teraz jednak chcemy być kimś konkretnym, być postacią. Sami siebie wyposażamy w jakieś przymioty, umiejętności. Musisz być wyraźny! – krzyczę do siebie. Wysiłki, by uczynić siebie postacią, spełzają na niczym, bo jeszcze nikomu nie udało się nadbudować, tego, co stworzyła natura. Staję się jeszcze bardziej rozmyty. Pozostaje tylko niezadowolenie. Znam takich, co nabawili się przez to depresji. Zniekształceń przeróżnych.
Poezja Marcina Cieleckiego w tomie „Ostatnie królestwo” już od pierwszych słów jest refleksyjna. To przestrzeń zarezerwowana dla tych, którzy się nie spieszą. Mogę z tą poezją dyskutować. Pytać czym jest ostatnie królestwo, gdzie się ono znajduje? Nie to jednak jest dla mnie istotne. Najważniejsze jest samo obcowanie z wierszami prowadzącymi mnie za rękę po królestwie autora, które jest jednocześnie naszym, bo autor żyje między nami. Już w pierwszym wierszu poeta proponuje, by udać się gdzieś indziej, opuścić swoje oswojone już miejsce.

Porzućmy Europę. Wyjedźmy tam, gdzie nienawidzą białego człowieka.
Na równi z innymi będziemy zbierać swoje żniwo.
Zachwyceni własnym poniżeniem uciekamy przed toczącym się walcem historii.
Dogmaty siły i kultury upadają bez jednego wystrzału. Nasi
mężczyźni nie potrafią walczyć.

To jeden z nielicznym momentów, w których autor decyduje się na wymianę zastanego stanu rzeczy. A tego właśnie najbardziej potrzebuje każda poezja, szczególnie, jeśli ma oznaczać OSTANIE królestwo. Cytowany przeze mnie wiersz, to pierwszy tekst w zbiorze wydanym przez Topos w 2010 roku. Czytam w nim, że tzw. bohater liryczny jest gotowy na przyjęcie w siebie życia. Łączy mi się to jakoś niewyraźnie co prawda, z ostatnim wierszem, w którym bohater zamieszkuje ciało będące „zawiniętą mową”. Zadomowił się tu „słononerw” i nakazuje szukać swojego miejsca na ziemi/wersie.
Tu zaczynam się gubić.


To królestwo kurczy się, jak pisze Cielecki w wierszu „Bezkrólewie”.
Ja też się kurczę czytając te wiersze. Zamykają mnie one w swoim królestwie (czym ono jest? Językiem? Tradycją? Kulturą? Na jedno wychodzi właściwie). Nie tego jednak chcę, zaczynam mieć dość. Dlaczego? To wysokiej półki poezja mówiąca swoim głosem, mająca swoje zdanie. Jednak brakuje mi tu wyrazistej abdykacji, wymówienia posłuszeństwa. Tytuł „Ostanie królestwo” brzmi poważnie, zapowiada coś granicznego. Ja jeszcze tego w książce Cieleckiego nie znalazłem.
Doceniam jednak refleksyjny głos poety. Zauważa on wartość słowa, wiary, zwątpienia. Nie biegnie a pochyla się nad światem. Stara się go jeszcze raz zrozumieć. W tych wierszach widać poszukiwanie świata wewnątrz siebie, w sobie. Bohater nie ogląda się na innych, sam mówi w wierszu „Zimowy król”:

Szukam w sobie tego miejsca szczęścia, mego zesłania, co byłoby
taką przestrzenią jak ta cisza. Poniżej miasto wije się w karnawale
bólu.

Zmęczenie pogonią, klaksonami aut, cenami, modą widzę tu wyraźnie, widzę tu być może tylko dla siebie, tylko ja, bo autor słów takich jak moda nie stawia w żadnym wierszu. Poezja Cieleckiego zanurza mnie we mnie samym, pomaga odejść. Bohater tych wierszy też odchodzi, ale po to by znów wrócić. Innym będąc?




BREWIARZ

Wiem, drasnął mnie świat. Teraz chcę zamieszkać w pięknie,
pielęgnować swoją ranę,
pełzającą bliznę pamięci. Podarowane są poranki i wieczory,
a żaden nie jest wolny
od twarzy i przypadków. Co uczyniłem, czego zaniechałem
powraca wskazując palcem
i wypowiada wyraźnie: tak, to on.
Przyszłość jest bezmiarem wód.
Mam swój warsztat, a w nim kawę, oddech, brewiarz. W pokoju
obok śpi kobieta i syn,
moje zbawienie. I choć stałem się sam jak pęknięta ikona,
ani wybrany nawet nie przeklęty,
palącym ściegiem ceruję przełamaną taflę światła. Moje modlitwy,
gliniane ptaki nagle ożyłe,
idą i wracają, a nie spadają.
Wiem, jestem wolny. Bestia przez chwilę nic o mnie nie wie.

Wyhoduję las. Ostatnie królestwo dojrzeje, dłoń moja w twojej się
Zamknie.
Dalej będzie
Królestwo.






KONSTELACJA

Zbudził mnie szum wyciętych drzew. Piołunowy ogień
wstąpił w gościnę. Co dobre jest teraz: kwiaty piją wodę,
krążący wokół czas wchodzi we mnie i wychodzi kiedy zechce.
Zawinąłem się poezją jak płaszczem, otuliłem mową własną
Przed każdym mrozem, przed szeptem, głosem obcym. Na
kuchennym
stole herbata, pióro i kartka, z nich kreślę kolejne kręgi. Patrzę,
jak spisz w pokoju obok i spokojnie oddychasz.
Pomiędzy literami z pamięci łączę twoje znamiona i pieprzyki
w konstelację, a ona objawia moje imię. Odkryte są lądy i nazwane
krainy.
Tam śmiech się kulga, tam jęk mieszka, tam krzyk urwany
wespół z prośbą o jeszcze zagnieździł się w tobie i oblókł w ciało.
Nadaliśmy mu imię.
Smakuje powietrze wreszcie nie pamiętając nazwisk. Otulony
wierszem
jestem bardziej nagi niż jedna z tych bezbronnych chwil
pogodzenia się.
Ćwiczenie w milczeniu, ćwiczenie w umieraniu.





Marcin Cielecki, „Ostanie królestwo”, Biblioteka Toposu, Sopot 2010




niedziela, 14 sierpnia 2011

Promocja pierwszego numeru ANTOLOGII, czyli życie bez poezji prozie odbiera sens

Jak było zapowiedziane, tak się stało. O godzinie 19 w TAJEMNICY POLISZYNELA zebrało się paręłnaście miłośników literatury, tych, którym na sercu leży, to co się w Olsztynie dzieje w jej obrębie. A stało się tak, że powstał pierwszy numer Antologii, pisma prezentującego prozę, opowiadania. To proza polska oraz przekłady. 
Pierwszy numer powstał bez wyraźnego klucza, co było słychać w wypowiedziach redaktorów, tj. Dariusza Symanowskiego (red. nacz.), Piotra Siweckiego i Piotra Makowskiego.
Spotkanie i wypowiedzi wraz z czytaniem swoich próz zajęło redaktorm oraz Antoniemu Janickiemu i Tomaszowi Białkowskiemu (zaproszonym na prezentację swoich tekstów) dwie godziny. Nie odniosłem jednak wrażenia, że komuś chce się rzygać.
Nie wiadomo jeszcze czy powstanie numer z udziałem tylko poezji. Redaktorzy manifestowali niechęć do takiej formy ekspresji, hehe. Ja powiadam wam, redaktorzy nie mają racji. Zresztą, co to za redaktorzy jak żaden z nich nie nosi okularów! Po drugie i najważniejsze - życie bez poezji prozie odbiera sens.


Wspomagajmy przedsięwzięcie duchem i monetą. Kupujcie Antologię nie zważając na koszty. Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi koniec świata. Po co wam 15 zł? Kto chce ten znajdzie, jest internet, facebook itede. Warto też zajrzeć do 

TAEJMNICY POLISZYNELA, czyli kawoksięgarni, gdzie również można zakupić Antologii numer pierwszy.










piątek, 5 sierpnia 2011

Antologia na powietrzu

Redakcja Antologii / Kwartalnika Literackiego oraz Biblioteka Analiz Sp. z o.o.
zapraszają na promocję numeru 1/2011

Miejsce: Tajrmnica Polisznela, Olsztyn
Swoje teksty, opublikowane w pierwszym numerze "Antologii", zaprezentują:

Tomasz Białkowski
ur. 1969. Prozaik. Debiutował opowiadaniem "Chłód" w piśmie "Portret". Opublikował zbiór opowiadań "Leze". W 2003 sztukę "Drzewo", minipowieść "Dłużyzny" (2005), powieści: "Pogrzeby" (2006), "Mistrzostwo świata" (2008) oraz "Zmarzlina" (2008) i "Teoria ruchów Vorbla" (2011).

Antoni Janowski
ur. 1947 w Lubiance pod Toruniem, pochodzi z rodziny polsko-niemieckiej. Ukończył WSP w Krakowie. Jest germanistą i rusycystą. Tłumaczy (z języka niemieckiego), rzeźbiarz. Opublikował (wspólnie z żoną Tamarą Bołdak-Janowską) tomiki poetyckie: "Wiersze-Szmatka-Notatka" (1994), "Jeśli poezja jest bezsilna" (1998), "Niewidomy pies rymów" (1999).

Piotr Makowski
ur. 1988. Autor książki poetyckiej "Niektórzy mają się lepiej" (2005) i "Soundtrack" (2011). Mieszka we Wrocławiu.

Podczas spotkania, będzie można nabyć, pierwszy numer "Antologii", w promocyjnej cenie 12 zło

Agnieszka Wolny-Hamkało, "Nikon i Leica"

Agnieszka Wolny-Hamkało opublikowała w 2010 roku tom wierszy pt. „Nicon i Leica”. W okresie wakacyjnym w jaki się zanurzyłem tytuł wydał mi się dziwnie znajomy. Przypomniałem sobie swoje spacery na promenadzie galerii handlowych, gdzie oczy moje wypatrywały takich aparatów jak Nicon. Nieliczne sklepy zaopatrzone są w aparaty Leica, raczej daleka dla mnie nazwa kojarząca się z czymś unikatowym. Ale w piwnicy wszystko jest unikatowe, co pochodzi z zewnątrz.
Cieszę się, że sięgnąłem po książkę Agnieszki Wolny-Hamkało, bo wiersze w niej zawarte są nie tylko kobiece ale i męskie. No tak, brzmi jak wygłup, ale to wygłupem nie jest. Humphrey Bogart, którego ojciec był chirurgiem z pewnością zgodziłby się ze mną. A wiersz „Bajka” jest tego dowodem.

Bajka

W gminie Miękinia
namierzył ją wczoraj.
Przebierał się w zęby,
białe prześcieradła –
wtedy w nocnych bitwach
nie miała z nim szans.
Ten piękny listopad
to przeciąg w jej głowie.
Wydała mu wszystkich.
I nikt się nie dowie
jak ostre są rysy miasta,
kiedy masz rewolwer
w pluszowej kaburce.
A budzi cię strach.

Bogard w „Sokole maltańskim” romansując z żoną kolegi próbuje rozwikłać historię. W tym czasie pani Bergman nie wie jeszcze, że spotka Bogarta na planie „Casablanki”. Agnieszka Wolny-Hamkało zaś pisze w jednym z wierszy:

Jawajski krajobraz w śląskim polskim mieście:
słońce zmęczone ciążami, w gorącej wodzie
kąpane – skraca czas podróży. W ogrodzie
za domem kółko różańcowe. Duch
whisky duszkiem pitej o poranku
tygodniami krąży nad sadzawką (…)
(„Obiady otwarte”)

I jest tym pisaniem bliska mojemu miastu, i jest tu jak debiutantka świeża. Bogart zaś zaciąga się papierosem i wspomina siostrę, która zmarła w wieku 34 lat.
Mimo wakacji nie jest radośnie, słonecznie. Może to z powodu ciepłego deszczu, może Nikon się zagubił a Leica czeka na swoją kolej. Ona na szafce z zamkniętymi oczami wspomina dawne obrazy, podczas kiedy Bogart powoli odwraca głowę w kierunku wyjścia. I nikt tego nie uwiecznił.
A włosy Leici pachną prażonym cukrem. I jest to już tak niemodne jak płaszcz Bogarta. A przez to przyciągające, mimo że pozory wskazują na to, że Rick wychodzi. Ale ten cukier prażony, jak karmelki u babci w prabuckich koszarach woła do siebie.
Koszary w Prabutach to widok z okna na słoneczniki i kolorowe kwiaty zadbane przez mieszkańców ciągnących się w nieskończoność budynków z czerwonej cegły oraz niepewność przechodnia, który zabłądził tu w ciemności.
Prabuty to historia przedwojennych koszar i zupełnie nowi ludzie, którzy przybyli tu po wojnie, nadając wyjątkowy charakter swoim rabatkom – tak przynajmniej było w latach osiemdziesiątych.
Powracają wspomnienia przy lekturze „Nikona i Leici”. Szkoda tylko, że tak mało konkretnie, nie mogę powołać się na żaden fragment tej książki. Szkoda, że jednak mało fotograficznie, bo oczekiwałem, że taki tytuł będzie zobowiązywał, ale zapewne nie o konkret i dosłowność poetce chodziło. Pewnie, że nie o to chodziło, ale wystawy fotograficznej z tych wierszy i tak nie zrobię, mimo że autorka próbuje uwieczniać obrazy rodem z wystawy „The Family of Man“ Edwarda Steichena z roku 1955. To też jeszcze płaszcze, kapelusze, Noire.
Bogart zabiera co jego i wychodzi, wdychając prażony cukier. Staje się tajemniczym Rickiem i wspomina Prabuty lat osiemdziesiątych.
Agnieszka Wolny-Hamkało pracuje nad kolejną udana książką poetycką.

Toffi

Jesienią trumny
szybciej znikają pod ziemią.
Dlatego gdzie indziej pójdziemy
dokończyć twoją historię,
Danielu. Pachniesz granatem
i toffi i mam nadzieję,
że nie jesteś chłopcem
rodzaju żeńskiego,
smutna jak dingo
jaszczurko z Loch Ness.
Dziś kocham cię w jidysz.

szkocka legenda postronka

Pokonana przez pustynną burzę,
z dala od Kościoła, w rytmie
dwóch przesileń żyje
szkocka legenda postrocka.
Śpiewa w technikolorze
kocha się w drzewie z brodą.
Jej ciałem rządzą rytmy,
o których nie wiemy.
Bywa rdzeniem snu czasem
składa jajo w morzu
lub zagląda do skrzydła dla dzieci.
Obdarzyła cię światowym uśmiechem
i natychmiast chciałeś się przespać
w cieniu jej światowego uśmiechu.

Agnieszka Wolny-Hamkało, „Nikon i Leica”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, 2010.