sobota, 29 stycznia 2011

Piotr Kuśmirek, "Zimne zabawki"


Całkiem niedawno grzebiąc w workach, znalazłem tomik Piotra Kuśmirka„Zimne zabawki” wydany nakładem Teatru Małego w Tychach w 2007 roku. Pamiętam,że książkę dostałem w Krakowie od samego autora po własnym „występie” w Lokatorze. Nudziłem się śmiertelnie, bo zawsze się nudzę śmiertelnie wśród nieznajomych, w nieznanym mi mieście, znanym tylko z mapy i wycieczki.

Z wierszy Kuśmirka rzeczywiście wieje chłodem. Czytając książkę w pociągu, nie zastanawiałem się nad nimi. Dopiero niedawno, siedząc w piwnicy (w której jest zimno), czytając wiersz „Białko” zrobiło mi się naprawdę chłodno. Zrozumiałem,że siedząc tutaj tak uparcie jak do tej pory nic mnie już w życiu nie czeka, prócz tego, co przeznaczone kalendarzem w pracy i w domu. To mało? Poczytajmy:



„Ślady po ospie. Poszarpana blizna, wspomnienie

Jednej z ostatnich prawdziwych wiosen, wije się jak ścieżka

Między palcami. Małym i serdecznym



Z tego, co masz w kolanie da się usypać podjazd



Z ziemi sterczą paliki. Z takiej wysokości patrzyliśmy królikom w oczy.

Dziadek zabijał je pałatką, kiedy rwaliśmy miecz (…)



(Białko)



Wierszy, które odwołują się do przeszłości jest tu bardzo wiele. Nie dlatego, że autorowi dzieciństwo kojarzy się chłodno. To teraźniejszość jest nieciekawa, dlatego woli wspominać. Robi to jednak w niezwykle osobliwy sposób. Jego liryka nie robi wrażenia wydumanej, a jednak jak w wierszu „Wynik”, jest tajemnicą. Mimo przedłużającego trwałość chłodu,bardzo dużo się tu dzieje, nie jest to jednak rozgorączkowane drganie, to cichy raport z codzienności, przez którą sączy się powoli przeszłość.

„Zimne zabawki” to również powściągliwy język. Te wiersze są jak wyjęte z chłodni, nawet jeśli pikantne, to dotykać ich trzeba ostrożnie, bo mocno schłodzone są kruche i szybko mogą się rozsypać. Aby je czytać, samemu należy się do nich przygotować, ochłonąć, zrzucić cały dzień z siebie, schodząc dwa piętra do piwnicy. Sąsiada przywitać uprzejmie, bez zbędnych słów. Jak w wierszach Kuśmirka, w których ktoś prócz autora się pojawia, przemyka, próbując być niezauważonym, przynajmniej nieokreślonym. To ktoś, ktokolwiek, kto daje odrobinę ciepła. Nie jest zbywany miną, ale nie jest też witany rozgorączkowanymi słowami,drżącą z podniecenia ręką. Taki fragment: „znikasz na moment nad stłuczoną emalią – w puszczonym oczku/ pończoch, ledwie widoczna/ nikła.”

I mimo tego, że chłodem wieje z tej książki, że ja chłodno ją przywitałem w obcym mieście, od obcego człowieka, który chłodno mnie przywitał, ja go chłodno przywitałem, teraz kibicuję temu poecie. Pewnie, że z daleka, że spod ziemi.


Piotr Kuśmirek, "Zimne zabawki", Tychy 2007

piątek, 28 stycznia 2011

Działdowski alamanach poezji


Cuda można znaleźć w piwnicy. Tym razem za słoikami stał niezniszczony zupełnie „Działdowski almanach poezji. Czas zatrzymany poezją”. Nie jest to okolicznościowy almanach złożony np. po konkursie lub biesiadzie poetyckiej. Książka ta to miejsce spotkania wielu poetów z okolic Działdowa, którzy najprawdopodobniej nigdzie nie znaleźliby miejsca. Są też tacy autorzy, którzy mają swoje publikacje prasowe, książkowe oraz znani i rozpoznawani w całym regionie w Warmii i Mazur jak Zbigniew Chojnowski. Wspominam o tym almanachu nie dlatego, że zebrano w nim tylko świetnych autorów i ich wybitne wiersze, zresztą nie ma takich almanachów poetyckich. Przeważają wiersze przesłodzone, sentymentalne, przede wszystkim skostniałe językowo.
Dobrze jednak wiedzieć, że ludzie piszący mają miejsce dla swoich tekstów. Z takiego przedsięwzięcia zawsze może się wyłonić ktoś wyjątkowy.
Gratuluję całemu tzw. Kolegium redakcyjnemu czyli: Annie Barbarze Czuraj-Struzik, Benedyktowi Perzyńskiemu, Ewie Sotomskiej, Krzysztofowi Tabaczce, Hannie Wiśniewskiej. Zresztą Perzyńskiego, Tabaczkę można w tej publikacji poczytać. Gratuluję, bo podejrzewam, że niełatwo jest postarać się o wszystko, co pomoże taki almanach wydać. Dlatego głowę chylę i nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie przeczytał. Niech będzie wiersz Renaty Samoraj. Przyznacie, że tylko w regionalnych almanachach można przeczytać wiersz o drewnianej kapliczce. No, co tam słychać w tej drewnianej kapliczce?


DREWNIANA KAPLICZKA

Pusto tu …

Szarość dumna lecz krucha
Ze stropu ścianami ku podłodze schodzi
I siada w stękających z bólu ławkach …
Na uboczu strażą dębową chroniona
Czeka na każdego z osobna
Gościnna i dyskretna.
Mroczna …
I na mnie czekała, czuję …
Skarbonka dla ubogich tylko skargami bogata.
Moneta upadła samotnie na dno,
A powietrze jak konfesjonał
Myśli moje zabrało do czyśćca

To było wiosną
W małej drewnianej kapliczce
Poczułam,
Że więcej tu dla mnie Boga
Niż w złotych kopułach Lichenia.


No cóż, przerywam to, być może wzruszające, popołudnie. Wieczór dla mnie!


„Działdowski almanach poezji. Czas zatrzymany poezją”, Wydawca: Burmistrz miasta Działdowo, Działdowo, 2009

czwartek, 27 stycznia 2011

"KSIĄŻKA, KTÓRA ODMIENIŁA MOJE ŻYCIE" Ogólnopolski Konkurs Literacki

data zakończenia: 2011-04-16

data ogłoszenia wyników: 2011-05-28

organizator: Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. dr. Witolda Bełzy w Bydgoszczy

adres: Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. dr Witolda Bełzy w Bydgoszczy, Sekretariat ul. Długa 39, 85-034 BYDGOSZCZ z dopiskiem: Konkurs Literacki - "Książka, która odmieniła moje życie"

strona www: www.wimbp.bydgoszcz.pl

tel: Aleksandra Węglerska

"KSIĄŻKA, KTÓRA ODMIENIŁA MOJE ŻYCIE"
Ogólnopolski Konkurs Literacki

Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. dr. Witolda Bełzy w Bydgoszczy zaprasza miłośników czytania do udziału w konkursie literackim. Zapewne każdy z nas ma swoją wyjątkową lekturę, z której czerpie radość życia i jak napisał Stephen King w "Mrocznej wieży": "Kiedy tylko da im się trochę czasu, słowa mogą nawet zaczarować czarodzieja". Jeżeli ktoś z Państwa przeżył podobną przygodę z książką i chce się podzielić własnymi doświadczeniami - zapraszamy do wzięcia udziału w naszym konkursie.

Szczegółowe informacje na temat konkursu w Regulaminie oraz na stronie internetowej Biblioteki (www.wimbp.bydgoszcz.pl).

Szczegółowych informacji udziela Pani Aleksandra Węglerska tel. 52 33-99-237.


Regulamin Ogólnopolskiego
Konkursu Literackiego
"KSIĄŻKA, KTÓRA ODMIENIŁA MOJE ŻYCIE"

Esej poświęcony ulubionej lekturze
I. Postanowienia ogólne
1. Organizatorem konkursu literackiego "Książka, która odmieniła moje życie"
jest Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. dr. Witolda Bełzy w Bydgoszczy,
www.wimbp.man.bydgoszcz.pl/
2. Konkurs organizowany jest w ramach IX edycji Festiwalu Książki "Bydgoskiego
Trójkąta Literackiego.
3. Konkurs ma charakter otwarty, skierowany jest do osób powyżej 15 roku życia.
Mogą w nim uczestniczyć profesjonalni i nieprofesjonalni twórcy.
4. Konkurs literacki polega na przedstawieniu w formie eseju własnej "przygody
z książką", każdy z nas ma swoją ulubioną lekturę, do której często wraca. Bywają
jednak książki wyjątkowe. Dają one nie tylko satysfakcję z czytania, ale potrafią
całkowicie zmienić nasze spojrzenie na życie. Taką książką może być pozornie zwykła
powieść, opowiadanie, biografia, tomik poezji lub nawet zbiór aforyzmów. Nieraz nawet
kilka słów, jeden wers, mogą sprawić, że rozglądamy się dookoła i stwierdzamy, "jakie
życie jest piękne!". Jeżeli ktoś z Państwa przeżył podobną przygodę z lekturą i chce się
podzielić własnymi doświadczeniami - zapraszamy do wzięcia udziału w naszym
konkursie.
II. Cele konkursu
1. Propagowanie czytelnictwa i wartościowej literatury.
2. Pobudzanie aktywności twórczej, wyrażania siebie i własnych przemyśleń poprzez
pisanie, poszukiwanie najbardziej wyrazistych form słowa.
3. Możliwość podzielenia się refleksjami na temat ulubionej książki lub wiersza.
4. Propagowanie kultury języka polskiego i różnorodnych form literackich
III. Zasady konkursu
1. Warunkiem uczestnictwa w Konkursie jest nadesłanie maksimum 2 utworów, esejów
w czterech kompletach. Honorowane będą tylko prace na papierze formatu A4, nadesłane
w formie wydruku komputerowego bądź maszynopisu. Nie przyjmujemy rękopisów.
Prosimy również dołączyć teksty zapisane w postaci elektronicznej (w formacie doc.).
2. Prace konkursowe należy opatrzyć godłem, powtórzonym na zaklejonej kopercie,
zawierającej wypełnioną KARTĘ ZGŁOSZENIA - stanowiącą Załącznik Nr 1 niniejszego
regulaminu.
UWAGA: projekty przesłane bez wypełnionej karty zgłoszenia nie będą rozpatrywane
przez Jury Konkursu.
3. W przypadku udziału w konkursie osób niepełnoletnich konieczny jest podpis
rodzica/opiekuna (na karcie zgłoszenia, Załącznik Nr 1).
4. Na konkurs należy zgłaszać utwory dotąd niepublikowane i nienagradzane w innych
konkursach literackich. Wszystkie prace powinny być wyłącznie indywidualne.
5. Powołane przez organizatorów Jury dokona oceny nadesłanych prac oraz przyzna
nagrody i wyróżnienia. Wyniki konkursu zostaną podane do wiadomości publicznej.
6. Zwycięzcy konkursu otrzymają nagrody rzeczowe. Całkowita pula nagród wynosi 1.000
złotych.
7. Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do prezentacji i publikacji nagrodzonych
i wyróżnionych utworów. Wytypowane przez Jury prace opublikowane będą na stronie
internetowej Biblioteki. Najlepsze utwory zamieszczone zostaną w publikacji pt. "Książka,
która odmieniła moje życie". Organizator zastrzega sobie prawo odstąpienia od tego
zamierzenia.
8. Prace należy składać lub nadsyłać do dnia 16 kwietnia 2011 roku na adres:
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. dr Witolda Bełzy w Bydgoszczy,
Sekretariat
ul. Długa 39, 85-034 BYDGOSZCZ
z dopiskiem: Konkurs Literacki - "Książka, która odmieniła moje życie"
9. Uroczyste zakończenie konkursu wraz z wręczeniem nagród i wyróżnień odbędzie się
w dniu 28 maja 2011 roku. O miejscu i godzinie wręczenia nagród laureaci konkursu
zostaną powiadomieni listownie, telefonicznie bądź za pośrednictwem Internetu.
Organizator zastrzega sobie wyłącznie osobisty odbiór nagród i wyróżnień.
10. Nadesłanie pracy konkursowej jest równoznaczne z:
- wyrażeniem zgody na udział w konkursie;
- nieodpłatnym przekazaniem organizatorowi praw autorskich do nadesłanej pracy;
- akceptacją wszystkich zapisów niniejszego regulaminu;
Organizator nie zwraca nadesłanych prac i zastrzega sobie prawo ich prezentacji
i publikacji bez honorarium za prawa autorskie w celu promocji działań Biblioteki oraz
uzdolnionych twórców.
Uwaga:
w przypadku niemożności identyfikacji autora pracy - tekst nie zostanie dopuszczony
do oceny Jury.
Dyrektor Biblioteki

Konrad Góra, "Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem". Świeży strzał.


W piwnicy jest zazwyczaj tak: blade światło, pajęczyny, słoiki, trutka na szczury, odgłosy bloku niesione rurami, odgłosy, które już dawno w ścianach zostawiły swój konkretny komunikat. Do tego zapach starych ścian, weków, w których skisło lato, skisła przeszłość. Przyszłości zaś nie widać żadnej. Jest punkowo, ale teraz to już właściwie nic nie znaczy, to słowo zgubiło się gdzieś w milionach artykułów prasowych o wszystkim, co daje się (lub nie daje się) opisać.
Mam tu ladę sklepową, która służyła kiedyś, około dwa lata temu, do sprzedawania zabawek, smoczków dla dzieci itp. W niej znalazłem książę, która przywróciła wyrazistość wszystkim dźwiękom, które straciły już swoje imię, stęchły zapach piwnicy zamieniła w świeży smród spalin i lasu, śniegu i węgla, chleba i wszelkiego gówna, zupy i przepalonego Castrolu. Formy nudne jak kurz na starych nakrętkach nabrały brzmienia gitar (słyszę je). Nadal nie widać przyszłości, ale jest w tym niewytłumaczalny optymizm. Powstaje coś na kształt Cioranowskiej negacji wszystkiego, która budzi teraźniejszość do myślenia o sobie. Nagle może okazać się, że sens nudy tkwi w jej bezsensie. I tak można by aż do rana pisać, myśleć, czytać.
Ta książka to „Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem” Konrada Góry. Rzeczywiście, kiedy wchodzi się w tę książę, trudno z niej wyjść takim samym. Tylko jak długo trwa to, powiedzmy, oczarowanie?
Najbardziej charakterystyczny w tej książce jest język Konrada Góry, który jest językiem próbującym przełamać wszelkie stereotypy językowe. Nie, to nie jest poezja lingwistyczna, ale w wierszach swoich autor uderza słowami jak Chuck Schuldiner w struny gitary. Wypływają z tego treści mało spójne dla całości książki, ale potrafią zachwycić, odświeżyć kaczana, w którym oczy nabierają sensu już po przeczytaniu pierwszego wiersza „Wrocław”. Wrażenie podobne jak po pierwszej książce z dwoma tomikami Szczepana Kopyta. Żywo, mocno, bez obawy, co będzie, bez chowania się za słowa akceptowalne albo wielkie. Tu słabe słowa mówią o mocnych rzeczach. A jednocześnie bez mrugania okiem do czytelnika, bez kokietowania, łaskotania go błyskotliwością, jak to miało miejsce w przypadku Jasia Kapeli.
Przesłanie Konrada Góry nie jest dla mnie jasne. Mógłbym oczywiście przytoczyć kilka cytatów recenzentów, którzy wskazywali już, o co chodzi poecie. Ja nie wiem. Mi wystarczy, że jest to próba podważenia codzienności, odarcia jej z wszelkich póz, zasłon. Na początek to wiele, to duży ciężar, który poeta ten uniósł.
Pytanie tylko czy sam język podoła dalej? Czy ta, powiedzmy, techniczna (być może zgrywa nawet) pokazuje, że Konrad Góra ma coś do powiedzenia? Ale jest to pytanie tylko dla tych, którzy uważają, że poeta koniecznie musi mieć coś do powiedzenia.
Trudno jest wybrać wiersz, który chciałbym przeczytać, bo każdy jest jakby z innej historii. Dopiero w książce wiersze te łączą się ze sobą, bo tak chcą one i sam czytelnik.


KOLEINY

Stanął za lekki, zmleczała krew.
Dzień do spożywania, do gówna.
Pokój dla ofiar, dla mocnych wojna.
Dla zimy wieś, dla lasu zima, dla oczu muł.
Dno się podnosi i dno opada, a ty
Kostniejesz po włókna. Po język, który zmiękcza szkliwo
O słowo, które zatrzymujesz jak wdech.
Stąd gra się toczy o moją niepewność;
Opiłek czy opłatek, opłata za wapno.

JEŃCY AL-KAIDY

Ciężarówka na szkło kluczy w podwórzu. Trzech
Mężczyzn jak z wojny, objętych smrodem,
Pomarańczowi jeńcy Al.-Kaidy i z Al-Kaidy, bohaterzy
Gitowskich gnojków, które,
kiedy kontener staje się
Pusty, łapią kota i jebią nim o dno. Ich nienawiść
To ognisko, na którym ich starzy opalają miedź. Moja,
Zwierzę z piwnicy, nigdy syte, po wielokroć skruszone. Licha
poświata niosąca się przez zamroczony sierpień
do wiecznych grudniów, jakich się im życzy tysiącami
znaków, choćby spojrzeniem przez osrebrzone lustro
w urojoną głębię już z powrotem odrzuconego odbicia.




Konrad Góra, "Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem", wyd. Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne "Rita Baum", Wrocław 2008

wtorek, 25 stycznia 2011

Krzysztof Bieleń, "Wiciokrzew przewierceń".

Wiersze o roślinach, jeziorach, lasach, wiersze zoologiczno-botaniczne muszą brzmieć banalnie, tak się utarło w mojej głowie.Co tam banalnie, głupie muszą być i tyle. Zazwyczaj piszą je ludzie, którzy odkryli w sobie poezje na emeryturze lub na tej emeryturze się nudzą i pragną odświeżyć dawne zamiłowania.
Inaczej jest w przypadku wierszy Krzysztofa Bielenia. To oczywiście wiersze botaniczno-zoologiczne (to moje określenie tylko na potrzeby tego postu),wiersze rozgrywające e gdzieś daleko w nieznanej prowincji. Choćby dlatego zwróciłem na nie uwagę. Miejsce, w którym ja mieszkam, to tez zapomniała mała mieścina.
K. Bieleń potrafi pisać o wsi w sposób, który przykuwa uwagę. Tu banał ryzykownie blisko zbliża się do odkrywczego spojrzenia na swoje otoczenie. I zawsze, po mistrzowsku, omija obszary grafomanii. Nie czytałem wszystkich książek poetyckich wydanych w roku 2009, ale z tych, które znam, ten jako jedyny jest aż tak szczery, tak niewidocznie wykreowany.
Zaraz poczytamy, chcę jeszcze tylko dodać, że właściwością tej książki jest to,że są tu frazy, od których lekko cierpnie język, ale zaraz potem człowiek się uspokaja i nie potrafi już wskazać denerwującego fragmentu. Weźmy taki wiersz:

Wspólna studnia

Kiedy byłem takim samym chłopcem,
mój ojciec, w trakcie wspólnej kolacji
w tej naszej wspólnej kuchnio-sypialni,
po wspólnie skończonej pracy w polu,
też tak lubił przestać jeść ni stąd, ni zowąd
w pewnym momencie, by spojrzeć na mnie
jakoś tak na wyrost, jakby mnie obok niego
w ogóle nie było (do dziś do końca nie wiem,
czy było to czekanie na coś nadzwyczajnego,
czy zwyczajna przenikliwość). Ale po chwili
wstawał i szedł, a był już czas na sen, czerpać
wodę ze studni starym aluminiowym wiadrem,
by poić bydło - rozcieńczonymi pomyjami,
i konie - wyłącznie czystą i zimną wodą.

Tak, mój teść również konia traktuje z większym szacunkiem.

Wiersze K. Bielenia przekonują szczerością, autentycznym językiem. Poeta „grzeszy” również erudycją. Pojawiają się nazwiska filozofów, tytuły rozpraw filozoficznych. Nie są one jednak fundamentem wiersza, metaforą. Autor zastanawia się jedynie ile można kupić chleba za jedna książkę „Cierpienie,śmierć, dalsze życie”, o ile mnie pamięć nie myli Schelera. Do tego z rozbrajającą szczerością pisze o niechęci do tytułu, bo musi zdać z niego egzamin. Erudycja ta nadaje jednak wierszom szerszy kontekst. Dlatego te wiersze rozgrywające się wśród pól, strychów, roślin, wiejskich dróg nie zamykają się w swojej krainie. W tym momencie spoglądam na zbiór wierszy Michała Kajki, który jako mazurski poeta zamykał wiersze w tej krainie jezior. Bieleń unika zamknięcia.

Dosyć gadania. Wiersz.



Zoe



Dom był niewielki,urządzony skromnie,

ale z tym flamandzkim,niespiesznym

rozmachem; wrośnięty w skrawki pastwisk

i nieużytków,przypominał półdziką fermę

lub jej ułudę. Wewnątrz był gustownie

zaniedbany, jakby zgodnie z tezą świętej

Katarzyny ze Sieny: „O dom, tę celę,

w której poznajemy samych siebie,

nie winniśmy zanadto się troszczyć”.

A gdybyś, mój Fortunacie, powtórnie

mógł ujrzeć, jak głaszcze spanielkę Zoe,

poprawia włosy, suszy na ganku kukurydzę,

z jaką pasją rozprawia o drewnianej łyżce,

widziałbyś sam, jak wszechświat się rozszerza.



I nawet kiedy autora ponosi, I jak tu opuścić kraj, który mnie wykarmił?, Godzę się z nim, bo to jego język, jego wrażliwość.





Krzysztof Bieleń, „Wiciokrzew przewiercień”, Tychy 2009

Z cyklu: Wykopane. Problemy.


Dawno, dawno temu kolega winien mi był dwie dychy. To że mieszkał daleko od Susza, było powodem, że owe dwie dychy musiał mi przesłać pocztą. Zrobił to bardzo szybko i sprawnie. Banknot włożył do książki pt. "Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR", J.W. Stalin, wydawnictwo Książka i Wiedza, 1952 rok. Dusiłem się ze śmiechu.
Podobnie teraz się duszę, kiedy znalazłem tę książkę w worku leżącym głęboko w rogu piwnicy. Najpierw dotarło do mnie, że osiem lat temu za dwie dychy można było jeszcze w Suszu kupić osiem piw w Barze u Jakuba albo w Dudku, ale mniejsza z tym.
Nigdy nie czytałem tej książki i wcale czytać jej nie mam zamiaru, polecać komukolwiek też. Pozwolę sobie jedynie na krótki cytat:

Kołchoz nie jest przedsiębiorstwem zwykłym. Kołchoz pracuje na ziemi i uprawia ziemię, która od dawna już nie jest własnością kołchozową, lecz ogólnonarodową. A zatem kołchoz nie jest właścicielem uprawianej ziemi (...)
Nasuwa się pytanie, cóż właściwie znajduje się w posiadaniu kołchozu, gdzie jest ta własność kołchozowa, którą może on zupełnie swobodnie dysponować, według własnego uznania? Taką własnością jest produkcja kołchozu (...)

Brzmi groźnie.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Marcin Świetlicki, "Niskie pobudki"


Kilka tygodni temu znalazłem na słoikach z buraczkami czarną książkę. To „Niskie pobudki” Marcina Świetlickiego. Przypomniałem sobie, że rok temu czytałem w Dużym Formacie, to chyba dodatek do Gazety Wyborczej, wywiad z tym pisarzem. A uczepiłem się wtedy tego wywiadu, ponieważ czytałem trzy kryminały tego człowieka, które pozwoliły mi myśleć, że jak ktoś jest pisarzem, to potrafi napisać ciekawy kryminał, w którym nic się nie dzieje. Zanim jednak to sobie uświadomiłem, myślałem: Świetlicki, Świetlicki …kim jest ten Marcin Świetlicki? Dzwoniło mi gdzieś daleko, ale nie wiedziałem gdzie.
Tomik poezji wydany elegancko. Miła w dotyku okładka, papier śliski, pachnący mimo wielu miesięcy spędzonych w piwnicy. Wydawnictwo EMG postarało się, to trzeba przyznać. Z tyłu książki informacj
Od Marcina Świetlickiego wymaga się
już od dawna, żeby był wciąż taki sam.

Po tym zacząłem sądzić, że to jednak jakiś mocno znany facet, bo ludzie czegoś od niego chcą, czegoś niemożliwego, czyli rzeczy, których wymaga się od gwiazd. Dalej napisano, że on nie chce być wciąż taki sam, bo już kiedyś był i to mu wystarczy. No, taki słowny trick, proszę wybaczyć znanemu człowiekowi. Niektórzy biorą śluby pod wodą, to Świetlicki nie może sobie napisać tak a tak?
Następnie informacja, że lektura „Niskich pobudek” dla niektórych będzie miłym zaskoczeniem, dla innym niemiłym. No, ktoś wreszcie wyraża się jasno. Na koniec:

Wiersze Świetlickiego nie są po to,
żeby sprawiać przyjemność.

Niebywałe, pomyślałem, wiersze nie będą sprawiać przyjemności. Zawsze to jakaś zachęta. To tak jak czasem się słyszy: Jak ci pierdolne, to z głodu zdechniesz. Albo coś w tym rodzaju.
Jak by nie było, wiersze Świetlickiego sprawiły mi przyjemność podczas ich czytania. Każdy wiersz coś mi przypominał, jeśli chodzi o autora. To stroszenie piór, to mruganie okiem do klienta, tfu, czytelnika, te pozy człowieka samotnego, zeschniętego. To dobrze się czyta, w tym można zawsze przeczytać coś o sobie. Z każdym wierszem coraz bardziej lubiłem tego człowieka, który chce „wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała”. Bo jeśli Świetlicki przyodziewa się w jakiś strój, obiera pozę, to jest to jedynie odpowiedź na sztuczne do porzygania otoczenie, którym w przypadku tego poety jest Kraków, ale wiadomo, że nie chodzi o Kraków zaraz, ale o każde miejsce na ziemi, tej ziemi.
W domu dowiedziałem się z różnych źródeł, że Marcin Świetlicki jest poetą i od wielu lat publikuje swoje wiersze. Ponadto jest piosenkarzem, śpiewa w zespole Świetliki. Przypomniałem sobie od razu, że prowadził kiedyś program o kulturze Pegaz, ale podejrzewam, że nudziło go to i robił te robotę jedynie dla pieniędzy. A to prawie zawsze smakuje dobrze. Odnalazłem płyty zespołu Świetliki, odnalazłem trzy książki z wierszami Marcina Świetlickiego. I powiem krótko: Świetlicki jest ciągle taki sam. Ciągle tak samo się boi, o to samo mu chodzi, pisze podobnie, właściwie tak samo. I to nie jest zarzut, bo czego tu wymagać od człowieka nawet takiego, który pisze i publikuje wiersze? Żeby ciągle zmieniał design? Zawsze zaskakiwał? Ale może niektórzy się wstydzą, że nie potrafią więcej, dalej?
Przeczytam tylko dwa wiersze, bo chciałbym, żebyście kupili tę książkę, kosztem kilku esemesów wysłanych po nic i przeczytali resztę tych poezji.

Pierwszy wiersz, to rzecz o tym, że lepiej mieć wakacje przez cały rok, niż oszczędzać dwanaście miesięcy, katować się, tylko po to, by wyjechać gdzieś na tydzień lub dwa. Pamiętasz Zbychu, jak i o tym mówiłem? Teraz nawet poeta o tym pisze.


Doprawdy

Jestem
wyrafinowanym kloszardem,
doprawdy.
Piję drinki,
na które ty
sobie nie pozwolisz, bowiem
zbierasz pieniądze
na zagraniczne
luksusowe wakacje.

Pająk przeszedł
Po mojej strunie,
Motyl
Usiadł na mojej kanapce.

Jestem
wyrafinowanym kloszardem,
Doprawdy.

Drugi wiersz przeczytam, bo z młodzieżą mam do czynienia i chciałbym, żeby oni zrozumieli sens tego.


Krótko, ale intensywnie

Krótko, ale intensywnie.
Co zostaje?
Zostaje ugryzienie, zadrapanie.
Zostaje dziura wypalona w czymś.

Krótko, ale intensywnie.
Co zostaje?
Parasol pod stołem.
Zostaje ugryzienie, zadrapanie.
To zostaje.


Marcin Świetlicki, „Niskie pobudki”, Wydawnictwo EMG, Kraków 2009

niedziela, 23 stycznia 2011

Prawie jak w piwnicy. Piotr Gajda, "Hostel".


W starej szafce, w której kiedyś trzymaliśmy cukier, mąkę, kasze, ryż znalazłem książkę z wierszami Piotra Gajdy „Hostel”. Pamiętam ją dobrze, czytałem do szczypania oczu. Czytałem ją znajomym, zwracając uwagę na chłód, ciemność i wilgoć, jaka wyłazi na ścianach, kiedy zaczniesz ją czytać. Zacznij. Książka pochodzi z roku 2008.Rok przeleżała w szafce. Najprawdopodobniej mnie w końcu znudziła albo nie uwierzyłem poecie. Jerzy Jarniewicz wypowiedział się na jej temat bardzo dobrze: „To uważnie skomponowany debiut.” Jarniewicz zauważył też, że w książce Gajdy„zostaje powołany do życia świat nieograniczony, podległy nieustannym przemianom”. I dobrze, bo świat, który się nie zmienia nie jest światem. Cóż,hostel to taki hotel, w którym można zastać lodówkę z napisem free food, jako tako przemieszkać kilka dni i jechać dalej albo wracać. W hotelu, który założył Piotr Gajda jest jak w mojej piwnicy prawie, co oczywiście robi wielką różnicę. Jak w wierszu„Hydraulika”:



Powietrze gęstnieje. Jest wodą, do której dolano

lepkiego soku. Na zewnątrz czerwone niebo,

a jeśli to morze?

(Hydraulika)



Poeta wyznaje, żebrak mu odwagi, żeby wymyślić plażę, zatem nie będzie żadnego morza. Nie ma nadziei na atrakcyjnie spędzone święta albo wakacje, bo nie starcza człowiekowi odwagi, by kreować obok siebie swój świat.

W tym miejscu czytanie przerwała moja żona, która zadzwoniła do mnie z pytaniem, kiedy wreszcie zamontuję ten plafon, co ma świecić w łazience. Odpowiedziałem, że muszę pomyśleć, jak to zrobić, ale nie teraz, bo tu nie myślę o plafonie, ale o książce Gajdy, bo mam bloga i chcę w nim zamieścić post na temat „Hotelu”. A oczy moje ujrzały wersy:



Słychać – sąsiedzi grzechoczą kośćmi,

fundamenty domu ogarnia kaszel. Z naszych

ciał ulatnia się ciepło. Kto za nie zapłaci?

(Sezon grzewczy)



Bardzo dobrze się czyta ten tomik w piwnicy, która służy za miejsce, w którym człowiek przechowuje rzeczy niepotrzebne albo przynajmniej co do, których nie wie, kiedy się przydadzą. Są tu też rzeczy na sprzedaż. Mamy również trochę jedzenia.Wszystko zamknięte w słoikach albo w workach, ewentualnie w kartonach i starych szafkach.

Są w tej książce obrazy zaskakujące:



Opłatek to gruda białego piasku nad ciemnym

stawem, łacha na rzece.

(Trzynaście potraw)



Nie brakuje też sformułowań, którymi jestem, byłem zmęczony już dawno temu, powiedzmy: Drzwi i okna szczerzą się/ w uśmiechu,pokazują gardło. Na szczęście po tej animizacji następują słowa: Uderz w stół,/ a nożyce wytną ciszę spomiędzy firanek

I pajęczyn. Ale i to powoduje jedynie, że robi się lekko weselej. Bo i wiersz dzięki puencie jest raczej frywolny.

Mimo około 40wierszy mieszkających w „Hotelu” czuje się tu pustkę. Jakby nikogo nie było,jakby wszyscy pomarli. To nie zarzut. Całkiem tu przyjemnie, chociaż nie słodko, bo nie ma tu nikogo, kto mógłby posłodzić. I tylko autor przemawia głośno: Chcę żyć, jeść sól, zapełniać piwnice kartoflami/ i węglem(…).

Czy chciałbyś zamontować plafon? Taki co świeci?



Piotr Gajda,„Hostel”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi i Miejska Biblioteka Publiczna w Tomaszowie Mazowieckim, Seria: Biblioteka Arterii, Łódź 2008.
Marcin Włodarski (18:42)

Sławomir Matusz, "Pieśni odejścia i powrotu".


Matusz swoją książę z wierszami rozpoczyna tak: „Będę Cię szukał wszędzie - / bo moje szukanie jest pełne/ prawdy i miłości”. Od razu z grubej rury, powiem nieładnie. Zaraz potem leci tak: „Będę błądził,/ bo błądzenie jest szukaniem Ciebie”. I tak jest cały czas, czyli otwarcie, mocno i o miłości. To książka przede wszystkim o miłości.
Najlepiej się czyta te wiersze, w których autor jest pewny tego czego chce, co widzi, co słyszy. Dlatego każdy wiersz czyta się dobrze. Nie powiem nic więcej, ponieważ już po tym wielu z was powie, że jestem bezkrytyczny. Może i tak, wobec tych wierszy, owszem, jestem bezkrytyczny. Matusz, wie kogo kocha, jak kochać, czego nie robić, żeby się w nienawiści nie utytłać. To wiersze o miłości przeciw nienawiści.
„Będę Cię szukał wszędzie”, te słowa autor wypowiedział, bo nie wierzy, że już znalazł, może nie chce w to uwierzyć. Bo co to za życie, jak już się znajdzie? Człowiek zaczyna mieć już dość swojej pewności, poczucia bezpieczeństwa. Znowu chciałby pożyć jak głodny lew. Dlatego poeta Sławomir rozpoczyna akcję słowami, że będzie szukał, że tak się wyrażę.
Jeżeli szuka jeszcze czegoś, to może na gruncie języka. Jak to powiedzieć, pytanie które z samozadowolenia budzi każdego zadowolonego, dobrego poetę. Sam pisze, że poezja jest spotkaniem ludzi w języku. Zauważa też, że rodzi się z tego spotkania swego rodzaju zniewolenie językiem, ponieważ służy chociażby propagandzie i reklamie, czyli potrafi sprowadzić nasze myślenie do jakichś ram, schematów. Podkreśla, że język wolny, pozbawiony klisz, kalek, utartych zwrotów, czyli, powiedzmy, język żywy może być pięknym spotkaniem np. poety z czytelnikiem. To prawda.
Język Sławomira Matusza nie sprawia wrażenia bardzo oryginalnego, nie rzuca się na uszy, to nie jest język Piotra Macierzyńskiego (pamiętacie jeszcze?) ani Szczepana Kopyta z pierwszej książki/książek. Jego twarda mowa pozostaje jednak w pamięci. Może i jest pozbawiona klisz, utartych zwrotów, ale nie to zauważam jako pierwsze. A to, że ta twarda, zdecydowana mowa, jest jednocześnie czuła.
Tę książę powinienem mieć. I mam, hehe. A wy?

Tymczasem przeczytam wam jeden wiersz Sławomira Matusza.

Elegia dla Edyty

nie ma innych bogów przede
mną Furia – nietaktowna
dziewka rozjątrzona gorejąca
powiernica nie powierzaj
jej tajemnic nie pozwól

mieszkać w sercu i umyśle
każ opuścić ciało oddaj się
powietrzu i spokojnemu
światłu, odbitemu od chmur
i łąk pluskaniu oczek i ryb

Bóg się rodzi w ciszy
kiedy nie było niczego
była tylko cisza w niej
powiło się jego kwilenie
a potem pierwsze słowo

zatem ostudź słowa solą
i słuchaj milczenia ciszy
w sobie szmeru krwinek
posłuchaj co mówią włókna
mięśni serca słuchaj oddechu

sumienia ciszy śledziony jam
jest – mówi stwórca – i mówię
do każdego nie usłyszy mnie ten
co krzyczy i ta co ma w ustach
ławicę słów i oręż języka.

31 sierpnia 2007

Sławomir Matusz, „Pieśni odejścia i powrotu”, Mamiko 2010