środa, 25 maja 2011

Tomasz Białkowski - spotkanie autorskie


31 maja o godzinie 17.30 odbędzie się spotkanie autorskie z Tomaszem Białkowskim, który opowie o swojej nowej książce "Teoria ruchów Vorbla". Autorskie odbędzie się w Kawiarni Literackiej (pl. Jana Pawła II 2/3 w Olsztynie. Spotkanie poprowadzi Włodzimierz Kowalewski.


Tomasz Białkowski "Teoria ruchów Vorbla", Wydawnictwo Janka, 2011. (fragm. okładki)



Tomasz Białkowski (ur. w 1969 r. w Jezioranach koło Olsztyna) debiutował w 2001 r. opowiadaniem "Chłód", rok później wydał zbiór opowiadań "Leze". W roku następnym opublikował sztukę "Drzewo", w 2005 r. wydał minipowieść "Dłużyzny" (fragmenty zamieszczono w antologii prozy polskiej prestiżowego niemieckiego kwartalnika "die horen"). Wydaną w 2006 r. powieść "Pogrzeby" Polski Instytut Książki zaliczył do najciekawszych nowości roku i rekomendował w katalogu "New Books from Poland". Książka znalazła się w finale literackiej nagrody Warmii i Mazur "Wawrzyn".
W 2008 r. wydał dwie powieści: "Mistrzostwo Świata" oraz "Zmarzlinę", uhonorowaną Literacką Nagrodą Warmii i Mazur.
Jest dwukrotnym stypendystą Ministra Kultury w dziedzinie literatury oraz stypendystą Marszałka Województwa. Otrzymał Nagrodę Prezydenta Miasta Olsztyn w dziedzinie literatury. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Olsztynie.

wtorek, 24 maja 2011

Konrad Ciok, "Mamałyga".


Upalnie, coraz upalniej. Dopiero wieczorem w piwnicy można odetchnąć. Pogadać po staremu, poczytać ja dawniej, kiedy za małym oknem groźny wiatr ciskał mrozem.
Dziś w piwnicy trzymam w ręku książkę Konrada Cioka „Mamałyga”. Dobre wiersze na upalne dni. Autor podzielił książkę na dwie części.
Druga część to przede wszystkim wspomnienia z dzieciństwa. W narracyjnych, obszernych wierszach Ciok chciał zawrzeć wszystko, czego posmakował, zobaczył, co poczuł zmysłami. Smalec, cebula z jabłkiem, wątróbka, boczek, fasola, chleb z cukrem maczany w wodzie. Czyli taka wieś, rozumiecie. Wsi sielska, wsi wesoła. Taka natura. Przy okazji sam sobie powspominałem i ucieszyłem się, że chleb w wodzie maczany z cukrem, smalec i wątroba, to coś, co przydarza się również poetom. Pojechałem do teściowej i popiłem mleka, zsiadłego również, śmietany, kartofli, jajek. Odbiło mi się jedynie zapachem. Konradowi C. odbiło się wierszami.
Trzymałem książkę i utwierdzałem się w przekonaniu, że żyję w dobrym miejscu tej ziemi. Można tu tanim kosztem tyć. Daleko tu do artystów, wielkich galerii handlowych, kin, itede. Do wierszy też tu daleko. Nikt tego nie czyta, każdy raczej w głowę się puka. Może to i lepiej.
Tak myślę sobie trzymając książę Cioka, że tu gdzie jestem można jeszcze poczuć się jak 30 lat temu. Muzycy zamknięci w piwnicy grają coś czego nikt nie rozumie. Poetów nie ma, nie ujawniają się, ewentualnie w piwnicy ktoś coś mruknie. Cisza i spokój. Emerytura.
Okładka książki: ręce dotykające ziemi. Książka jest bliska ziemi, tego co ziemia wydała łącznie z Konradem Ciokiem.
Debiut tego poety pozwala myśleć, że autor jeszcze poszukuje. W końcu nie widać w „Mamałydze” drogi poetyckiej. To pozbierane z pamięci obrazy, sprawnie zweryfikowane. Nie zdziwiłbym się, gdyby Ciok zrezygnował z pisania wierszy, w końcu przecież każdemu znudzi się opisywanie pamiątek z dzieciństwa. Chyba że zrobi z tego pasję, temat życia.
Zdjęcie autora zamieszczone w książce pozwala przypuszczać, że zajmuje się fotografią (taki ogolony w czarnych okularch robi zdjęcie lustrzanką pewnie. Okulary radziłbym zdjąć do takiej czynności, czy to nie ma znaczenia?). To szukałem w tych wierszach zdjęć słowem pstrykanych. Nie ważne czy znalazłem. Nie ważne czy Ciok będzie jeszcze pisał. Ale trzymam kciuki.
I czekam na wiersze, które podejmują temat daleki od dzieciństwa. Ale jaki? Sam nie wiem. Co może być tematem współczesnej poezji prócz dzieciństwa?



Fiszbin

Od opisu wody,
zrogowaceń i ciepłej krwi
toczonej jak ropa
przejść delikatnie
do fałdek tłuszczu na twoim udzie.

Zrobić kilka śmiałych fotografii,
odłożyć aparat.

Wszystko tu bezchmurne.
Otrąbić światu tę dobrą wiadomość.



Konrad Ciok, „Mamałyga”, Biblioteka Arterii, Łódź 2010



poniedziałek, 23 maja 2011

Kazimierz Ratoń


Mariusz Pudzianowski przegrał kolejną walkę. Nie będziemy mu niczego radzić. W piwnicy odbyła się niedługa dyskusja na temat mieszanych walk, niektórzy doszli do pewnych wniosków na temat przyczyn przegranych Pudziana. Na koniec zaproponowałem wiersz dla Mariusza Pudzianowskiego. Nikomu chyba nie trzeba przedtwaiać Kazimierza Ratonia. Wiersz pochodzi ze zbioru jego poezji wydanych przez Oficynę 21 w roku 2002.







***

Jam który znać nie mogę kilku swoich twarzy

Chcę i poznać muszę tę swą tajemnicę

Chylę oto czoła przed całym dzieciństwem

I w każdym lustrze szukam innej twarzy

A w każdej rzeczy szukam swego losu

Rozpaczy i nadziei.

sobota, 21 maja 2011

VII Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Rainera Marii Rilkego








Dwumiesięcznik literacki "Topos", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu oraz patronujący imprezie Prezydent Miasta Sopotu ogłaszają VII OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI IM. RAINERA MARII RILKEGO na zestaw pięciu wierszy w trzech egzemplarzach. Nadesłane wiersze nie mogą być publikowane i nagradzane w innych konkursach. Profesjonalne jury w składzie: Wojciech Kass, Wacław Tkaczuk - przewodniczący, Krzysztof Kuczkowski przyzna: POETYCKĄ NAGRODĘ RAINERA MARII RILKEGO oraz nie mniej niż dwie nagrody drugiego stopnia. Laureaci otrzymują nagrody pieniężne (główna - 4.000 zł) ufundowane przez organizatorów i fundatorów (warunek - udział w gali festiwalowej, w przeciwnym razie nagroda pozostaje wyróżnieniem honorowym a gratyfikacja pieniężna powiększy sumę nagród w kolejnym Konkursie).
Konkurs ma charakter otwarty, bez ograniczeń wiekowych i wymagań tematycznych. Utwory należy opatrzyć godłem (słownym), a w zaklejonej kopercie, sygnowanej tym samym godłem, przesłać następujące dane: imię i nazwisko, dokładny adres zamieszkania, numer telefonu, e-mail. Honorowane będą tylko prace na papierze formatu A4, nadesłane w formie wydruku komputerowego bądź maszynopisu. Organizatorzy nie zwracają nadsyłanych utworów. Wyniki Konkursu zostaną opublikowane w prasie i internecie. Przesłanie prac konkursowych oznacza zgodę autora na nieodpłatne wykorzystanie tekstów w prasie literackiej ("Topos") oraz na gromadzenie i przetwarzanie danych osobowych uczestników do potrzeb konkursowych.
Uroczyste wręczenie nagród odbędzie się w październiku 2011 r. podczas Festiwalu Poezji w Sopocie.

Termin nadsyłania prac: poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Adres: Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, ul. Czyżewskiego 12, 81-706 Sopot z dopiskiem na kopercie "Konkurs im. R. M. Rilkego".

Dodatkowe informacje: www.topos.com.pl

czwartek, 19 maja 2011

Wiersze Jarosława Klejnockiego z tomu "Okruchy"

Piwnica jak spożywczak przy markecie – świeci pustkami. Jeden taki co przychodził (a mówię tylko o ważnych tu postaciach) oznajmił mi, że ma depresje. Lekarz przepisał mu tabletki. Drugi też poinformował mnie za pomocą wiadomości sms, że ma depresję. Myślałem, że się zmówili, że jaj sobie ze mnie robią. Już nawet mi się zaczynało podobać. Jednak nie. Taka moda na depresje. Jest im źle i chowają się z tym przed ludźmi, z ludźmi gadać nie chcą, Werterem mnie tu straszą. No już dobrze, współczuję wam, popłaczcie sobie nad swoim losem. Upieram się jednak, że jestem cwańszy od lekarzy, którzy idą „po łatwości” z tymi tabletami. Ludzi wam trzeba, żeby was opieprzyli nawet. Roboty wam trzeba, żeby się ręce zmęczyły i czasu nie było na popłakiwanie.

Inny znowu, że go plecy bolą. Wierzę, bo ciężko pracuje, ale żeby się nie chciało poczytać przez chwilę, wyjść z domu i do piwnicy zajść? To już nie tylko ciężka praca, to przede wszystkim niechęć (być może spowodowana robotą) do gadania z kimkolwiek,

Kolejny wyjechał do Anglii i upiera się, że już nie wróci.

Następny wyemigrował do Danii. Wróci, ale to potrwa.

Jeszcze inny w kamieniu dłubie, pomniki stawia. A to już poważna robota. I ciężka. Nie chce się po całym dniu do piwnicy zajść. Wystarczy jakieś piwo przy sklepie albo cztery piwa. Najlepiej do tego jeszcze ćwiartkę. I do domu. Ewentualnie jak chce się człowiek dopić, właściwie dobić, to zadzwoni Do mnie, żebym mu towarzyszył. Potem jeszcze odholował do domu. O nie, skończyłem z takimi numerami, z tą dobrocią.

Sam siedzę w piwnicy i czytam Klejnockiego. Książkę z 1997 roku. Pamiętacie ten rok? Co za kwiecień był. Jakoś wtedy zaczęli nadawać te psychologiczne filmy pt. „Klan” i „Złotopolscy”.

Wszystkim nieobecnym dedykuję wiersz Klejnockiego

***

Pawłowi

A jeśli no właśnie jeśli nic nie

Układa się samo z siebie Nie jest

Tak że chwile podążają za sobą

Bezwolnie jak sieć unoszona

Leniwym pulsem fal Spotkania

Muszą zostać zaplanowane i

Nie ma miejsca na żaden przypadek

A jeśli to zegary rządzą nami

Ustalając bezwzględny grafik od

Którego nie ma odstępstw Więc

Jeśli należymy do siebie

Tak jakby się wydawało Więc

Jeśli uścisk dłoni nic doprawdy

Nic nie znaczy Jest tylko chrzęstem

Kości tymczasowo żyjących I nasze

Wyprawy są tylko fantazją

I nasze rozmowy są tylko

Szelestem Pomyśl Cóż powiemy

Sobie następnym razem Jak

Otworzymy to pudełko z czasem

Kiedy za plecami rożnie mrok

Jakby zabrakło ognia i sił

I ust

Mam nadzieję, ze pamiętacie ten oszczędny w emocje tom, ale jak poruszający.

Na koniec przygody z czytaniem wylazłem na powietrze i rozmawiałem ile to można wycisnąć na klatę, jak wygrać w walce z trzema przeciwnikami i tym podobne.


Jarosław Klejnocki, „Okruchy”, Biblioteka Studium, 1997

niedziela, 15 maja 2011

Krzysztof Ciemnołoński, "Eskalacje"


Wiersze Krzysztofa Ciemnołońskiego smakowałem jak dziewczynę za dyskoteką – stosunek przerywany. Schodziłem do piwnicy na pogawędki i wchodziłem do domu, by poczytać Ciemnołońskiego. Spociłem się przy tym, nadwyrężyłem system nerwowy, musiałem się nagadać, natłumaczyć. Tego dnia nikt nie miał ochoty na wiersze. Ja tylko skaleczony lekturą „Eskalacji” nie mogłem się powstrzymać, by nie posmakować jeszcze.
Książka podzielona jest na cztery rundy: Cykl roczny, Wycieczki, Gruzja, Urodzaje. Zaczyna się sensualistycznymi obrazami, w których dominuje atmosfera śmierci i rozkładu. Śmierć króluje w tym tomiku, jakby była ostatnią deską ratunku, ale nie wiem przed czym. Nie odniosłem jednak wrażenia, że ma ona mnie nastraszyć.
Śmierć wydaje się tu snuć nie tylko w sensie dosłownym, dotyczącym człowieka. To jakby koniec jakiejś drogi, pewnej cywilizacji, po której następuje kolejna. Miasto nie kończy się, ono jedynie zmienia miejsce.
Człowieka prześladują tu „niewidzialni wrogowie”, którzy czają się w kranach, rogach ulic, betonie. Poecie udaje się nie zanudzić poetyckimi obrazami. Tak pomyślał książkę, że w kolejnych rundach przechodzi do konkretów oddając szybkie nokautujące ciosy. Wymierza je w ludzi, którzy myślą, że żyć mogą sobie spokojnie, dalej zaśmiecać miejski krajobraz, wklejać się w Warszawę, przekazywać jej swój kod genetyczny pochodzący z różnych stron tego kraju miodem i mlekiem płynącego.

trwa wygaszanie starych stacji radiowych
milkną paleniska albo reaktory bledną raporty
szpiegów wbrew szyfrom pokręteł nadgryzionych
gałek numeryczne piski obcych na niskich

częstotliwościach nadawane nie wiadomo skąd
wieczorami dalekobieżne pociągi mkną w ramiona
srogich ziem gdzie na pewno istnieją nieznane
cywilizacje które w gardłach noszą wiatr

(Dalej)

Poruszająca jest też runda pt. „Gruzja”. Spalone domy, ruiny miast i zezwierzęceni ludzie (taka atmosfera). Poeta szuka uzasadnienia takich tragedii, a może nie szuka, może to tak się napisało, bo tak się pomyślało, tak jest?

kiedy widzi jak bomby spadają na gori jest w tym okrutna
sprawiedliwość dziejów płonie miasto które wydało na świat
stalina pomnik przy merii zaraz trafi szlag w pył obrócono
amerykańskie koszary w pobliżu propagandowy billboard
misza i bush w radosnym uścisku

Już ten fragment pozwala nam poznać specyficzną składnię autora. Mocne zagęszczenie, kombinacje ciosów, nie pozwalają na nabranie oddechu. Przerzutnie są bolesne jak trafienie w wątrobę. To czyni wiersze Krzysztofa Ciemnołońskiego potrawą, od której trudno się oderwać.
Czytałem książę poety, który znalazł sposób na wiersze, na opisanie świata takim jakim go odczuwa. To nie jest partia szachów rozgrywana w ciszy pozwalającej na chłodną kalkulację. To prawdziwa walka, w której zawodnik często przestrzeliwuje ciosy, często obrywa, ale stoi nadal. Chyba nie bez kozery autor powołuje się w obrazowaniu ulicy na de Chirico, bo świat w książce „Eskalacje” nabiera surrealistycznego smaku. To jednak nie jest oczywiste. I za ten brak oczywistości podziękujmy poecie.



I jeszcze czytanie:

koma kontra amok

mokre zaślubiny szare fale wisły mosty
jak palce przyciśnięte do ust rzeki której bieg jest wieczny
zmienia ludzi i rzeczy z perspektywy brzegu

ulice w żółtym świetle zakończone cieniem
jak u de chirico wokół neony obrazki z dzieciństwa
pamięta ruchome schody przy trasie w-z

mimo zawieruchy nakręcający się sen
ruchome schody w marriocie ruchome schody
w bogusz center ruchome schody w panoramie
i pnące się po piętrach fontanny ściekające
krople żyletki w rurach aqua parków

bo jeśli budowanie

jest tożsame z religijnym aktem (do kasacji)
i posiada coś co nazwałby siłą komplikacji

to od lat
powraca uporczywe wrażenie że miasto
oparte na kołach zębatek nieustannie zmienia
swoje położenie zacierając miejsca które zaistniały

przed pierwszym garbem kulminacyjnej fali



nachtmusik

centrum handlowe powleczone ozdobnie rżniętym
szkłem ogromna kula po brzegi wypełniona cieczą
windy przeciekają to znak że znaleźliśmy się
pod poziomem wody wszystkie lodowiska na stacjach
metra prowadzą właśnie tutaj miasto zatonęło
płetwale podpływają pod same szyby
wabione sztuczną echolokacją w ich oczach galaktyki
warszawa w mineralnych akwariach to śni się
tylko raz


Krzysztof Ciemnołoński, „Eskalacje”, Wydawnictwo ZESZYTY POETYCKIE, Gniezno 2011

wtorek, 10 maja 2011

Marcin Orliński, "Drzazgi i śmiech" w Tropical Island


Nadszedł sądny dzień, w którym musiałem opuścić piwnicę na dłużej. Wszystko dlatego, że postanowiłem zabawić się ekstra i … pojechać na pracowniczą wycieczkę do Niemiec. Wytłukłem kości w autobusie, pozwiedzałem przydrożne stacje benzynowe i ich kible, popatrzyłem na rowery w Berlinie.
Przed wyjazdem zszedłem jeszcze do piwnicy wciągnąć trochę skisłego powietrza i zabrałem książkę Marcina Orlińskiego „Drzazgi i śmiech”. Tak, to ten sam autor, o którym pisałem niedawno. Proszę obie wyobrazić, że w jednym roku opublikował dwie książki z wierszami. Nie mogłem tego ogłosić ot tak sobie w piwnicy, bo naraziłbym siebie na śmiech. Jak to, co ty pieprzysz! Nie wydaje się dwóch różnych książek, w dwóch różnych wydawnictwach tego samego roku! Tak by było, tak by mówili.
A jednak. Orliński nie zna umiaru.
W pierwszy wiersz tego tomu wbiłem się jak szerszeń w mięso. Nosi on tytuł „Tusz”. Po trzecim czytaniu przypomniałem sobie, że kiedyś też pisałem wiersze, czasem jeszcze coś mnie podkusi do tego typu zajęcia. I zawsze wychodziło mi z tego coś, co wszyscy rozumieli. Nigdy nie udało mi się napisać wiersza, który byłby dla czytelnika tajemnicą. Tu mamy wiersz składający się z kilku zamkniętych drzwi. Pierwsza sprawa: zupełnie nie rozumiem dlaczego „Tusz”, skąd taki tytuł? Dalej, cytuję:

W złe, lipcowe popołudnia
drzewa zrzucają korony, a trasy owych pojazdów
o silnikach na ocet krzyżują się

W drewnie.

Jakich pojazdów, co znaczy ocet, skąd nagle te pojazdy? Nie rozumiem. Zawsze chciałem pisać takie tajemnicze wiersze. Chciałem też, by jednak one interesowały czytelnika, by tajemnica wypływała z intencji autora, nie zaś jedynie z pompowanych słowami obrazów, które mętnieją w końcu i stają się błahe, banalne. Postanowiłem poszukać w książce Marcina Orlińskiego tematu. W tomie „Parada drezyn” tematem było dzieciństwo, przynajmniej tym tematem, który nieodparcie rzucał się na mózg.
„Drzazgi i śmiech” – tytuł, który od razu skojarzył mi się z awanturą. Ktoś obraca coś w drzazgi i śmieje się głośno ze wszystkich. Jednak inaczej się dzieje. W wierszu „Niedbale niesiemy trumny naszych umarłych” słowa tytułu książki powracają. Nie są one jednak synonimem rozróby zwieńczonej chichotem. To raczej pamiątki z przeszłości odkrywane przy okazji przeprowadzki, zmiany miejsca. Tyle zostało z przeszłości, z tych lat, które tak bardzo sobie ceniliśmy. Orliński znów grzebie w swojej codzienności, przegląda stare rzeczy, by utwierdzić się w przekonaniu, że miało to wszystko sens.
Pamięć jest najczęściej wybiórcza. Pozostaje w nas to, co najmocniej uderzyło. Nie ważne czy chodzi o przyjemne, czy nieprzyjemne … te no, sprawy. Dlatego poeta stara się uporządkować wspomnienia, złożyć je do kupy. Wychodzi z tego mała walka o poskładanie swojego świata, dotarcie do swojej tożsamości. Zwykłe rzeczy nabierają sensu w świecie Orlińskiego.
W docieraniu do istoty człowieka poeta pozbywa się granic – tych ustalonych przez ludzi i tych, które rodzą się w każdym z nas. Podejmuje walkę ze stereotypami. To z mojej strony odważne stwierdzenie, bo oparte raczej na przeczuciu, nie potrafię wskazać konkretnego fragmentu wiersza, który będzie na to dowodem. Może „Kilka ważnych spraw” zainspirowało mnie do takiej refleksji. No, tłumaczył się nie będę na swoim podwórku! Tak to widzę i chuj.
I w ogóle podoba mi się ta książka. A tym co tak nosy pozwieszali i malkątęcą w nosie niech pokręco.
Gdybym miał dobrych wierszy kupę i możliwość wydałbym i trzy książki w roku.


A żeby milej się jeszcze zrobiło, to powiem, że książka „Drzazgi i śmiech” była ze mną w Tropical Island w Berlinie. Leżałem na leżaku i czytałem polskie wiersze. Obok mnie palmy, liście, dziewczyny jakieś, koktajle, tropikalne ptaki, zapach chloru, morski piasek. A jednak czułem się jak w piwnicy, czułem się jak na podwórku, czułem się jak u babci, czułem się jak w Siemcichach, czułem się jak w Suszu. I to wystarczy.

Un chien andalou

Wygięte szyje chudych rewolucjonistów

i marginesy stron w podręcznikach astronomii,

definicje pulsara i zenitu. Fotografie bezbarwne,

na których ważniejsza od treści okazuje się

gruba kolekcja tlenków i zasuszonych owadów,

sproszkowana kość łokciowa siostry, komputer


brata. I jeszcze ten spowolniony lot rozrzuconych

kartek. kiedy zazdrosny kolega wyjawia

twój wstydliwy sekret. I śmiech dziewcząt,

ich wykrzywione usta w samych jądrze


pożaru. A jeśli masz klaser, możesz wsunąć

za błyszczącą tasiemkę wielkie znaleziska:

białe mydło, opakowanie po Pramolanie,

pilnik do paznokci. A także cienkie, białe

ściany daczy nad rozlewiskiem,


nad którym się siada,

by już nigdy nie wstać.





Marcin Orliński, „Drzazgi i śmiech”, WBPiCAK, Poznań 2010