Piwnica jak spożywczak przy markecie – świeci pustkami. Jeden taki co przychodził (a mówię tylko o ważnych tu postaciach) oznajmił mi, że ma depresje. Lekarz przepisał mu tabletki. Drugi też poinformował mnie za pomocą wiadomości sms, że ma depresję. Myślałem, że się zmówili, że jaj sobie ze mnie robią. Już nawet mi się zaczynało podobać. Jednak nie. Taka moda na depresje. Jest im źle i chowają się z tym przed ludźmi, z ludźmi gadać nie chcą, Werterem mnie tu straszą. No już dobrze, współczuję wam, popłaczcie sobie nad swoim losem. Upieram się jednak, że jestem cwańszy od lekarzy, którzy idą „po łatwości” z tymi tabletami. Ludzi wam trzeba, żeby was opieprzyli nawet. Roboty wam trzeba, żeby się ręce zmęczyły i czasu nie było na popłakiwanie.
Inny znowu, że go plecy bolą. Wierzę, bo ciężko pracuje, ale żeby się nie chciało poczytać przez chwilę, wyjść z domu i do piwnicy zajść? To już nie tylko ciężka praca, to przede wszystkim niechęć (być może spowodowana robotą) do gadania z kimkolwiek,
Kolejny wyjechał do Anglii i upiera się, że już nie wróci.
Następny wyemigrował do Danii. Wróci, ale to potrwa.
Jeszcze inny w kamieniu dłubie, pomniki stawia. A to już poważna robota. I ciężka. Nie chce się po całym dniu do piwnicy zajść. Wystarczy jakieś piwo przy sklepie albo cztery piwa. Najlepiej do tego jeszcze ćwiartkę. I do domu. Ewentualnie jak chce się człowiek dopić, właściwie dobić, to zadzwoni Do mnie, żebym mu towarzyszył. Potem jeszcze odholował do domu. O nie, skończyłem z takimi numerami, z tą dobrocią.
Sam siedzę w piwnicy i czytam Klejnockiego. Książkę z 1997 roku. Pamiętacie ten rok? Co za kwiecień był. Jakoś wtedy zaczęli nadawać te psychologiczne filmy pt. „Klan” i „Złotopolscy”.
Wszystkim nieobecnym dedykuję wiersz Klejnockiego
***
Pawłowi
A jeśli no właśnie jeśli nic nie
Układa się samo z siebie Nie jest
Tak że chwile podążają za sobą
Bezwolnie jak sieć unoszona
Leniwym pulsem fal Spotkania
Muszą zostać zaplanowane i
Nie ma miejsca na żaden przypadek
A jeśli to zegary rządzą nami
Ustalając bezwzględny grafik od
Którego nie ma odstępstw Więc
Jeśli należymy do siebie
Tak jakby się wydawało Więc
Jeśli uścisk dłoni nic doprawdy
Nic nie znaczy Jest tylko chrzęstem
Kości tymczasowo żyjących I nasze
Wyprawy są tylko fantazją
I nasze rozmowy są tylko
Szelestem Pomyśl Cóż powiemy
Sobie następnym razem Jak
Otworzymy to pudełko z czasem
Kiedy za plecami rożnie mrok
Jakby zabrakło ognia i sił
I ust
Mam nadzieję, ze pamiętacie ten oszczędny w emocje tom, ale jak poruszający.
Na koniec przygody z czytaniem wylazłem na powietrze i rozmawiałem ile to można wycisnąć na klatę, jak wygrać w walce z trzema przeciwnikami i tym podobne.
Jarosław Klejnocki, „Okruchy”, Biblioteka Studium, 1997
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz