środa, 28 listopada 2012

wiersz Szymona Biry z tomu ŚWIATŁO UMIERANIE

"Światło umieranie" t pierwsza książka Szymona Biry. Dostałem ją od autora w 2008 roku podczas Manifestacji Poetyckich w Warszawie. Od razu człowiek przestaje gadać. Wystarczy pierwszy wiersz z tego tomu, byśmy zarazili się oszczędzaniem słów. Podobnie jak druga jego książka, o której pisałem rok temu http://czytaniewpiwnicy.blogspot.com/2011/11/szymon-bira-podrecznik-krolowej.html ułożona jak dziennik, mówię o datach pod wierszami. Same wiersze są jak zdrapki, jak niechcące pomyślenia. Wszystko składa się w tomik, który rozpoznam przez ścianę, bardzo charakterystyczny. 

Tu nie ma nikogo. Nie ma tu czego się zaczepić. Co prawda przechodzą kobiety, wiszę gdzieś nad za małym miastem. Wszystko jednak nie moje. Chciałbym to mieć, chciałbym się tam dostać.

Za podmiot liryczny męczący się z językiem, któremu ciężko się wysłowić, bo zna wiele słów, ale nie każdemu ufa książka ta ma swoje stałe miejsce w piwnicy. Za ciemność sączącą się z między wierszy zawekowana na stałe. Za kobietę mającą tyle do powiedzenia ciałem zostań z nami.

XXXVII.

nie wyznaczą nas
nie wycenią
stadnie
przez próg tylko
co drugi
z wolna
przepuści się
tych co
kobiety z dziećmi
wkładają
w objęcia samego
ojca ręki
twardej zacienionej

na progu hymn
kuca


08.04.2007


Szymon Bira, "Światło umieranie", Mamiko 2008

wtorek, 27 listopada 2012

***


Trzeba wracać
w tę nicość
która nas wydała
na nikły świat

wsiąkać przy tępych spojrzeniach zwierząt
kiedy ostatnie mgły zaszły już dawno w siebie
bez czynszu za miesiąc i rachunku za gaz
ze wspomnieniem dzieci i walki o spokój

w ciemności za oknem widzę
twoją wiarę jak flagę
zwycięską

jesteś tam gdzie wymodliłeś 

niedziela, 25 listopada 2012

Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni"

W roku 2007 sierpniowo rozłożony na piasku plaży Kątów Rybackich, nudząc się niemiłosiernie przeglądałem miesięcznik Zwierciadło. Włodzimierz Kowalewski deklarował w nim, że pracuje nad kolejną powieścią, ma roboczy dla niej tytuł "Człowiek moralny". Mówił: "Proza to dla mnie żywioł klimatów i smaków, przeżyć i namiętności, magia miejsc i czasu, wreszcie niekończące się pytania o sens bycia człowiekiem - w różnych warunkach i okolicznościach." Odkleiłem kartkę z zapowiedzią książki od jakiegoś regału tuż po przeczytaniu książki "Ludzie moralni", czyli zapowiadanej wówczas powieści. Pięć lat pisał człowiek książkę, byśmy teraz mogli poczytać historię Żegiesty - obrzydliwie bogatego polskiego rekina biznesu pragnącego zmienić swoją kapitalistyczną mentalność.

Żegiesta wie, że jest zły, chce się ratować. Umawia się z aktorką porno, wyznaje jej, że ona jest dużo lepsza od niego. To ma być oczywiście przyznanie się do gorszego kurestwa, dyskusja z szablonem, według którego prostytucja ciałem jest najgorszą formą sprzedawania siebie. Żegiesta pragnie pomagać innym, jednocześnie marzy o stworzeniu marki z prawdziwego zdarzenia, kojarzącej się z pierwszą jakością. Zatrudnia słabego pisarza mającego stworzyć Żegiesty biografię.

Książka może być odebrana jako zbiór schematów na temat ludzi biznesu. Kowalewski wymienia wszystko  co już się klasyką od dawna stało i Olsztyn to zna. Zresztą, czytając o genialnym fizyku, poznając jego holistyczne poglądy na tema świata, nauki w ogóle, przypomniała mi się pewna olsztyńska pani profesor, którą również spotkało to, co bohatera książki. Naukowiec pierwszej klasy posądzony o współpracę z z SB  (przy czym autor zbudował sytuację, w której naukowiec rzeczywiście nie współpracował, padł ofiarą zbyt ambitnego funkcjonariusza preparującego zeznania) traci autorytet i możliwości dalszego rozwoju. Pojawia się tu również malarz sprzedający obrazy za miliony w PRL-u wykonujący napisy propagandowe i owa prostytutka i wiele innych ciekawych postaci, które autor wpuścił do swojej książki z ulicy, z naszego świata dotkliwie banalnego.

Książkę czyta się dobrze, szczególnie początek mówiący o błyskotliwej karierze rodziców Żegiesty a potem jego własnej. Sprzedawał kopiowane kasety, kartridże do gry. Wiadomo, nasze dzieciństwo, Atari, Commodore, słuchanie kaset przegrywanych w piwnicy, oglądanie kaset VHS wymienianych na ulicy. Czuć tą bzdurę i bylejakość końca lat osiemdziesiątych. Wymieniłem kasetę, miała być komedia o głuchym i ślepym. Tymczasem obejrzałem zwykłego pornola. Stałem się kimś w klasie, miałem pornola. 

Kowalewski przypomniał mi pytanie z roku 1990. Czy warto w ogóle się uczyć?Skoro można kupić 100 kg cukru i sprzedać ze stuprocentową marżą, po co się uczyć? Nie wiem czy "Ludzie moralni" to krytyka kapitalizmu. Na pewno można książkę czytać w ten sposób. Być może jest to jedyny sposób czytania jej, bo w końcu autor nie daje nic więcej. Polski kapitalizm zbudowali kłamcy, prostaczkowie, którzy uzbierali trochę pieniędzy jeszcze w starym systemie albo w okresie przejściowym byli sprytni. Polski kapitalizm to tylko spryt i oszustwo, zdaję się, że taką stawia tezę autor.

Bywa zabawnie, jak podczas biznesowego spotkania, kiedy to ghostwriter Żegiesty, biedny inteligent pogubił się w kolorowych potrawach i zjadł liście kwiatów zdobiących wykwintne mięso. Ktoś powie: niewiele inteligent po uniwersytecie wie o świecie. Ja odpowiem, że żarcie, szczególnie wykwintne i w sposób nonszalancki marnowane, to nie jest wiedza konieczna. Inteligent jest tu zagubiony, ale w czym? W głupocie można się rzeczywiście pogubić.

Na książki Włodzimierza Kowalewskiego czeka się jak na ważny głos starszego wuja. Co powie teraz? Jak się zachowa? Co uzna za istotne?

Ja bawiłem się dobrze.


Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni", Wydawnictwo Literackie 2012

poniedziałek, 19 listopada 2012

Tomasz Adamski "Za czarną szybą"

Wielu rockowych grajów, spiewaków, kompozytorów pisze wiersze do szuflady. Po kilku latach się z tym ujawnia i powstaje książka. Stawiam tezę, że znanemu liderowi rockowemu łatwiej jest opublikować książkę, znaleźć wydawcę. Gorzej już z zawartością. Wiersze muzyków zazwyczaj sprawiają wrażenie produktu ubocznego, czegoś, co nie zostało ujęte na pięciolinii. 

"Za czarną szybą" to tomik wielu, wielu wierszy. Aż nadto. Autor zamieścił w książce liryki od "przed 1987" do roku 2003. Gdybym mógł cofnąć czas, może zdecydowałbym, że nigdy nie sięgnę po wiersze lidera Siekiery. Nie wiem jak można nie znać tego zespołu, ale wiedzą to za to moi gimnazjaliści. Zaległości do nadrobienia w trybie pilnym, hehe.

"Nowa Aleksandria" płyta Siekiery przemawia poezją zdecydowanie do zniesienia. Dzięki muzyce płynącej z klawiszami i bębnami, wchodzące wszędzie, mglista. Jak widać okładka książki to grafika widniejąca niegdyś na okładce płyty "Nowa Aleksandria". Dla mnie to sygnał, że książkę ma wesprzeć niezaprzeczalny autorytet płyty.

Gdyby wiersze z tomu "Za czarną szybą" oddać muzyce?



Info dla rodziców i uczniów: zdaje się, że Adamski śpiewał w Siekierze dopiero na "Nowej Aleksandrii". Wcześniej rolę tą pełnił Budzyński, który po rozstaniu z Siekierą założył zespół Armia.

Jakby nie było, książka ta ma swoje honorowe miejsce w piwnicy.

Można jednak z tego stosu wierszy wybrać kilka intrygujących. To zawsze śliski grunt, jakby stąpanie po krawędzi, zawsze Adamski zrobi coś, co zabrzmi naiwnie, ale na tym polega siła naiwności punk rocka, który nadal żyje. Ja wybieram dla siebie i swoich rodziców, uczniów, dzieci i żony ten

***

Nic nie można powiedzieć ...
Cokolwiek się powie - to bzdura,
a bzdura, tak się akurat składa,
rymuje się z - dziura.
Dziura, na przykład w skarpecie, albo w ścianie,
albo, i znowu się rymuje - w dywanie.
Właściwie dziura jest we wszystkim;
jak to mówią:
"szukał dziury w całym" - 
i znalazł.
Teraz leży w domu wariatów,
patrzy w sufit i nie ma nic do powiedzenia.
Zawziął się, oszalał na punkcie mądrości.
Głupota.

Tomasz Adamski, "Za czarną szybą", wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2005


i ekwiwalent za drzemkę popołudniową



niedziela, 11 listopada 2012

Joanna Ewelina Domżalska, KLUCZ DO ŚWIATŁA. Korzenie.


Najpierw z Susza jechałem do Prabut do babci mieszkającej w koszarach, na ulicy koszarowej. Koszary prabuckie miały zawsze swój klimat. Latem z okna babci widziałem kolorowe kwiaty. Pachniało wszystkimi kolorami tęczy. Pszczoły, osy, ptaki. Spacery z babcią nad rzekę Liwę. Do tej pory słyszę w głowie nazwiska sąsiadów babci, wspomnienie bardzo dobre. Jesień, zima to czarne ptaki, atmosfera przygnębienia. Łyso i głucho. Uwielbiałem to.

Na drugi dzień wcześnie rano jechaliśmy z babcią pociągiem do Działdowa. Tam czekaliśmy na autobus do Żuromina około godziny czasem dwóch. W końcu Żuromin. Przystanek PKS. W środku rozkład jazdy i  te nazwy miejscowości: Syberia, Lutocin, Poniatowo, Lubowidz, Będzymin, Chromakowo, Przeradz, Szreńsk jak się nie mylę, Mława. Żuromin trzydzieści lat temu, dwadzieścia lat temu w lipcu albo w sierpniu. Ładne miasto. Spokój, cisza jakaś. Jednocześnie ludzie uśmiechnięci nawet w latach osiemdziesiątych, jakoś po swojemu zamyśleni. Charakterystyczni. Około 11 lat temu młoda pani pokazywała swoim koleżankom, no i mnie, swoje zdjęcia ślubne. Przyglądałem się twarzom ludzi. Szczere. Jakbym je znał od dziecka. Powiedziałem jej, że znam taki typ twarzy, ludzi. Wspomniałem o moich corocznych podróżach z babcią do jej siostry mieszkającej w Siemcichach - wsi, do której jedzie się przez Żuromin. Ona mi na to, że to zdjęcia zrobione właśnie w Siemcichach i Poniatowie, że uczy w szkole podstawowej w Siemcichach. To wieś, która doczekała się swojej osobnej mitologi we mnie. I ten Żuromin.

Po latach spotkałem się z poetą Cezarym Dobiesem pochodzącym z Żuromina. Wczoraj w piwnicy znalazłem książkę poetycką "Klucz do światła" Joanny Eweliny Domżalskiej również pochodzącej z Żuromina. Poetka młoda, być może już nigdy nie napisze żadnego wiersza, nie wyda książki. W roku 2008 jednak wygrała XII Ogólnopolski Konkurs Poezji o "Złoty Klucz Ciechanowskiego Ratusza". Nagrodą w konkursie było opublikowanie książki.

Delikatne wiersze wypełnione szeptami, wiarą w prawdziwość, może naiwną wiarę w sens szczerości. Wiersze pozbawione prowokacji, może czasem nudnawe, mdławe, ale mi bliskie. Ktoś powiedziałby, że są naiwne, dziecinne. Nie, są mi bliskie. Taka licealna szczerość. Mam nadzieję, że sama autorka teraz już studentka albo raczej absolwentka nie wstydzi się swoich pierwszych kroków lirycznych. Lubię poczytać w piwnicy o ludziach związanych z otoczeniem, z przyrodą w szerokim jej sensie.

"Pomiędzy liśćmi październikowymi
znalazłam ciebie"

albo

"Odwiedzam łąki
krzykiem ptactwa zroszone
obłoki kolorem jesieni
płakały
wśród liści szelestu"

o tu

"kocham słońce
nawet gdy milczy"

Może dlatego, że wiersze te pisała nastolatka jeszcze wtedy, są bliskie i szczere jak łąki w Siemcichach, czasem naiwne jak pierwsze papierosy za stodołą. Ciche i skromne jak wujek Zenek.

Na pewno wiersze Joanny Domżalskie stały się dla mnie kluczem do wspomnień. Pozdrawiam rodzinę.

I żeby było jasne: nie znam pani Joanny Domżalskiej, nie znam wydawcy, nie znam jej sąsiadów, tekst ten nie jest artykułem sponsorowanym, nikt mnie o niego nie prosił. Zatem jeśli ktoś wyrafinowany literacko stwierdzi, że wiersze te nie zasługują na uwagę, to znaczy, że jestem głupi i nie mam smaku. Nie ma to nic wspólnego z tzw. kolesiostwem.

Ha, a okładka jest w dechę. Jej bajkowy charakter pasuje do zawartości.


Joann Ewelina Domżalska, "Klucz do światła", Wydawnictwo HORYZONT, Ciechanów 2008

sobota, 10 listopada 2012

Awantura

Na blogu Tomasza Białkowskiego awantura, którą sam podpalił komentując pierwszy numer szczecińskiego pisma Elewator. Napisał coś o tym, że pismo promuje książki wydawców pracujących dla pisma. Trudno mi orzekać wolno tak czy nie wolno. Czasy się zmieniają. Szczegółów nie znam, może jest w tym coś więcej. Niemniej i mnie się dostało, no może źle się wyraziłem, nikt mnie nie znieważył, ale jednak padły słowa mogące przedstawić mnie w gównianym świetle. Zrobiłem wywiad z Tomkiem Białkowskim, bo znam człowieka i nie widziałem nic złego w robieniu wywiadu z kimś kogo znam, na temat jego książki. No to mnie "kolesiem" nazwano, jakiś anonim. Weź tu człowieku rusz się z piwnicy.

http://tomaszbialkowski.blogspot.com/2012/11/elewator.html?showComment=1352539027567#c4685671404008945012

Napisałem, trochę teatralizując, że w mordę dam. Tak, bo wstyd mi przed kumplami z piwnicy, którzy ufają, że nic nie kombinuje, wiedząc jednocześnie, że o koledze trzeba dobre słowo powiedzieć, jeśli nie jest dla ciebie świnią.

Czasy się zmieniają. Ludzie, pisarze prowadzą swoje blogi i prezentują w nich swoją twórczość lub ją promują. Podobnie pisma literackie promują twórczość swoich redaktorów i znajomych. Ważne, by nie schodziło to do poziomu mułu bagiennego, a ufam, ze względu na skład redaktorski, że Elewator poziom trzyma. Niedługo poczytam.

Poeci i pisarze. Piszcie, reklamujcie się na blogach, w pismach, gazetach i na murach. Życzę wam, by wasze wiersze drukowano na biletach komunikacji miejskiej w milionach egzemplarzy. Składam wniosek, by wasze książki były dofinansowywane w wysokości ..., bo ważniejsze są dla mnie wasze książki i pisma od powiedzmy autostrad i stadionów, premii prezesów. Tylko się sami nie okładajcie mokrymi szmatami.

niedziela, 4 listopada 2012

Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski, "Sierpniowe kumaki". Nadmorska zadyma.


Podkomisarz Adam Tyszka wybrał się na zasłużony urlop w okolice Helu, by popijać piwo i wdychać końcowo sierpniowe powietrze wypełnione jodem. Niestety już początek wypoczynku podaje mu na plaży topielca, przy którym prawie ujawnia się jako policjant. Wkrótce okazuje się, że ryby zdychają, dziewczyny są porywane, grunty pod zabudowę mogą stanowić nie lada kąsek dla podejrzanych ludzi a lokalni policjanci są niezdecydowani w działaniu i lekko „umoczeni” w niejasne układy koniec końców niewiele dające korzyści. Trzeba nadkomisarza Edmunda Polańskiego – ojca i męża rozdartego między życiem rodzinnym a pracą, z której jest bardzo znany jako dobry fachowiec. I tak oficer śledczy, jeden z najlepszych w kraju, opuszcza Śląsk, aby pomóc podwładnemu Tyszce podejrzanemu o morderstwo i jednocześnie usprawnić dochodzenie nadmorskim policjantom.

Postacie wiarygodne, chociaż autorzy niewiele poświęcają czasu na opisy ich przeżyć, rozumiem, że w kryminale nie ma na to czasu, bo akcja, akcja, „koło odpinać, pompować, zmieniać, kiszkę, gonić, gonić!”. Mieszkam niedaleko morza, dlatego smażalnie ryb, piasek plaży, nie są mi obce. Może to spowodowało, że dwa dni początku listopada dzięki „Sierpniowym kumakom”  spędziłem jak na plaży. Miałem nawet ochotę odmrozić sobie flądry leniwie mrożące się na dnie zamrażarki.

Chcę czytać takie właśnie kryminały. Opowieści snute z lekkim przymrużeniem oka, które mruży się w języku, w żartach bohaterów, w ich osobowościach. I nie o to chodzi w kryminale, by zwijać się ze śmiechu, ale o kontakt z mądrym narratorem. Autorzy nie zmusili mnie do pokonywania granic smaku, nikt nikomu nie wydłubał oczu, nie próbował mnie kupić tanim erotyzmem. I to wystarczy, by zrobić prezent w postaci „Sierpniowych kumaków” matce albo siostrze. Z powodzeniem można książkę polecić uczniom jako rozrywkę na weekend. Niech czytają, niech się oswajają ze słowem drukowanym.

Przy okazji zwrócą uwagę na środowisko naturalne jakim jest Morze Bałtyckie. Ono też potrzebuje uwagi, też jest naszym dobrem.  No i Kaszubi. Mimo że mają swoich dziadków ze specyficzną czasem historią, na której zbija się kapitał, bywa, polityczny (heheh), to jednak Kaszubi. Mają swoje obyczaje i swój język, pojawiający się miejscami w historii Roberta Ostaszewskiego i Violetty Sajkiewicz.

Co by nie mówić przeczytać warto. Tym bardziej, że w tej opowieści pojawia się sprzedawczyni warzyw czytająca kryminały, a przynajmniej jeden, o mistrzu próbującym rozwiązać sprawę śmierci Doktora, no jaki poeta napisał taki kryminał?

Co by nie mówić nie lubimy dwóch bezokoliczników obok siebie, ale przeczytać warto.



Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski, „Sierpniowe kumaki”,  Wydawnictwo W.A.B, 2012

czwartek, 1 listopada 2012

Dariusz Szymanowski, "Drugi brzeg"


„Drugi brzeg” to debiut książkowy Dariusza Szymanowskiego poety pochodzącego z Olsztyna mieszkającego jednak w Polsce daleko. Książkę znałem już wcześniej w nieco innym może składzie wierszowym, bo mowa o tomiku poetyckim, czyli książce w wierszami. Dlatego czekałem na nią od ponad roku ze zniecierpliwieniem, jako że jak człowiek coś już z piekarnika poczuje, to ma ochotę posmakować.
Książka dwudziestoośmioletniego poety publikującego już w czasopismach literackich, np. w „Kresach”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Portrecie”, „Twórczości”  zachęca do siebie słowami Aleksandra Nawareckiego, Marka Barańskiego i Marcina Orlińskiego.
Słowa wspomnianych, zresztą również poetów poza A. Nawareckim profesorem Uniwersytetu Śląskiego, który jest raczej badaczem literackim, słowa ich nie od razu zapoznały się ze mną. Najpierw postarałem się wejść w książkę.
Po wyjściu z niej oniemiały zapoznałem się ze słowami wspomnianych. Nie będę cytował wszystkiego, kupicie sobie książkę, to będziecie mieli okazję przeczytać ich zdanie o „Drugim brzegu” w całości bez kłopotu spisywania z mojej strony.
Nawarecki pisze: „Dariusz Szymanowski wychowany w mieście  siedmiu jezior też musi znać urok tego, co po drugiej stronie wody, ale w jego poetyckiej książce ozdobionej portretem Vermeerowskiej mleczarki, tajemniczym brzegiem zdaje się raczej krawędź dzbanka”.  Dalej zwraca uwagę, że przestrzenie wód zastępuje tu kameralny świat składający się z łóżka, pokoju, biurka i innych sprzętów domowych.

Krótko i przemawiająco, konkretnie Marek Barański:  „(…) dzięki wielokrotnemu odbiciu obrazów kolorowych szkiełek w lusterkach ogląda się symetryczne figury. Im więcej dowiadujemy się o świecie, tym wyraźniej widzimy, jak jest złożony”.
I Marcin Orliński: Poezja Dariusza Szymanowskiego jest jak wiatr, który jesienią wlatuje przez uchylone drzwi. Owszem, można się okryć, odwrócić, ale nie powstrzyma się jego przenikliwego chłodu. Bo Szymanowski jest właśnie pomiędzy”.
I zdanie Orlińskiego wydaje mi się najbliższe, mojego, parafrazując słynnego poetę, krwiobiegu. Przypomina mi kolegę z liceum wpuszczającego się w poważne braki merytoryczne z języka polskiego. Podczas pracy klasowej z epoki wymyślał coś na podobieństwo opowiadania, narracji wklejając w to nazwisko lub tytuł. Do polonistki trafiało, do innych nie, ale co napisać, kiedy w głowie nic nie dzwoni. Orliński zdaje się najlepiej oddawać według mnie naturę „Drugiego brzegu” pisząc o wietrze, o jesieni, o pomiędzy. Bez konkretów.  Nie ma tu bowiem wyraźnie zarysowanego podmiotu, adresata, przestrzeni osadzonej na mapie. Nie ma tu w końcu drugiego brzegu, niby dlaczego miałby być, skoro nie wiadomo czy w ogóle stąpamy po jakimś pierwszym brzegu.
Nawet okładka książki, którą stanowi fragment obrazu Vermeera „Mleczarka” nie wskazuje mi drogi.
Orliński dodaje, że autor nie popisuje się erudycją, prawda. Nie buduje ciężkich konstrukcji znaczeniowych, też prawda. „I ta bolesna świadomość ulotności rzeczy”.

Trudno dodać coś od siebie. Książka tajemnicza. Bez owych ciężkich konstrukcji, ale trudna do odczytania. Szczególnie pojedyncze wiersze, jak powiedzmy tytułowy „Drugi brzeg”, dajmy fragment:

To mogło być całkiem zwyczajne,
jak rozbita przez nieuwagę szklanka,
jak potknięcie o kamień, którego się nie widziało.
Jak blizn, pamiątka pierwszej próby
Utrzymania równowagi.

Znaczenia mnożą się poprzez mnożenie się porównań wchodzących ze sobą, chcąc niecąc, w znaczeniowe zależności. Na tym między innymi polega trudność w przebiciu się przez materię tych wierszy. Daje to jednocześnie nieskończoność możliwości. Właściwie „Drugi brzeg” każdego dnia czyta się inaczej, to poczytuję za zaletę tej książki. Wadą jest dla mnie oczywiście to, że poeta nie jest w moim guście zdecydowany, ostry, niebezpieczny. Mój gust jednak nie powinien się tu ujawniać, jako że zbudowany jest cały z kilku metrów kwadratowych przestrzeni życiowej.
Dariusz Szymanowski jest w swojej książce jak dobre paliwo, na którym pojedzie każdy silnik.  Wiersz „Nicość” , właściwie fragment:

Coś we mnie mówi,
zupełnie jakby chciało, abym i ja
powiedział, że Nic z Tego
nie zostało odkryte.

Te wersy pasują do każdego. Te akurat uderzają prostotą i wiarygodnością. Bowiem rację ma Marcin Orliński pisząc, że Szymanowski jest pomiędzy. Powiem, pomiędzy prostotą a kombinowaniem. Pomiędzy nudą dojrzałości a pychą debiutanta, której zawsze tak mało w książkach poetyckich.

Boję się, że „Drugi brzeg” Dariusza Szymanowskiego przeminie bez echa. To książka napisania przez dobrze odżywionego, wysportowanego, wykształconego stypendystę Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego w dziedzinie literatury i te wszystkie „wartości” ujawniają się w mikroświecie tej książki. Mi zabrakło tu choroby, pasji, chamstwa, obstrukcji, walki. Czytając wiersz „Strach” poczułem się jak podczas kontaktu z wierszami Wisławy Szymborskiej. To może być rekomendacja i niech będzie. Książka w końcu twardo trzyma się w rękach, czytelnik w mojej osobie chce dotrzeć do sensu wierszy albo jedynie ich słuchać. Może więcej naiwnego rozpychania się uwiarygodniłoby książkę?
Ważne jest, by samemu spotkać się z tym światem, jego szczególnym językiem dbającym o dobrą kondycję i kulturę.
I chociaż wierzę w tę poezję, przyklaskuję jej i będę jej bronił, to jednak nie mogę oprzeć się chęci przywołania wiersza Marcina Świetlickiego z tomu „Niskie pobudki” z roku 2009, zresztą każdy to wie:

VERMEER

Bo bez Vermeera ani rusz,
jakże inaczej można wzrusz-
yć wymagających czytelników?
Jakże inaczej?
Trzeba opierać się,
bo trzeba mieć oparcie.
               Marcin Świetlicki



Dariusz Szymanowski, „Drugi brzeg”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Emilii Sukertowej-Biedrawiny, 2012 Olsztyn.