niedziela, 25 listopada 2012

Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni"

W roku 2007 sierpniowo rozłożony na piasku plaży Kątów Rybackich, nudząc się niemiłosiernie przeglądałem miesięcznik Zwierciadło. Włodzimierz Kowalewski deklarował w nim, że pracuje nad kolejną powieścią, ma roboczy dla niej tytuł "Człowiek moralny". Mówił: "Proza to dla mnie żywioł klimatów i smaków, przeżyć i namiętności, magia miejsc i czasu, wreszcie niekończące się pytania o sens bycia człowiekiem - w różnych warunkach i okolicznościach." Odkleiłem kartkę z zapowiedzią książki od jakiegoś regału tuż po przeczytaniu książki "Ludzie moralni", czyli zapowiadanej wówczas powieści. Pięć lat pisał człowiek książkę, byśmy teraz mogli poczytać historię Żegiesty - obrzydliwie bogatego polskiego rekina biznesu pragnącego zmienić swoją kapitalistyczną mentalność.

Żegiesta wie, że jest zły, chce się ratować. Umawia się z aktorką porno, wyznaje jej, że ona jest dużo lepsza od niego. To ma być oczywiście przyznanie się do gorszego kurestwa, dyskusja z szablonem, według którego prostytucja ciałem jest najgorszą formą sprzedawania siebie. Żegiesta pragnie pomagać innym, jednocześnie marzy o stworzeniu marki z prawdziwego zdarzenia, kojarzącej się z pierwszą jakością. Zatrudnia słabego pisarza mającego stworzyć Żegiesty biografię.

Książka może być odebrana jako zbiór schematów na temat ludzi biznesu. Kowalewski wymienia wszystko  co już się klasyką od dawna stało i Olsztyn to zna. Zresztą, czytając o genialnym fizyku, poznając jego holistyczne poglądy na tema świata, nauki w ogóle, przypomniała mi się pewna olsztyńska pani profesor, którą również spotkało to, co bohatera książki. Naukowiec pierwszej klasy posądzony o współpracę z z SB  (przy czym autor zbudował sytuację, w której naukowiec rzeczywiście nie współpracował, padł ofiarą zbyt ambitnego funkcjonariusza preparującego zeznania) traci autorytet i możliwości dalszego rozwoju. Pojawia się tu również malarz sprzedający obrazy za miliony w PRL-u wykonujący napisy propagandowe i owa prostytutka i wiele innych ciekawych postaci, które autor wpuścił do swojej książki z ulicy, z naszego świata dotkliwie banalnego.

Książkę czyta się dobrze, szczególnie początek mówiący o błyskotliwej karierze rodziców Żegiesty a potem jego własnej. Sprzedawał kopiowane kasety, kartridże do gry. Wiadomo, nasze dzieciństwo, Atari, Commodore, słuchanie kaset przegrywanych w piwnicy, oglądanie kaset VHS wymienianych na ulicy. Czuć tą bzdurę i bylejakość końca lat osiemdziesiątych. Wymieniłem kasetę, miała być komedia o głuchym i ślepym. Tymczasem obejrzałem zwykłego pornola. Stałem się kimś w klasie, miałem pornola. 

Kowalewski przypomniał mi pytanie z roku 1990. Czy warto w ogóle się uczyć?Skoro można kupić 100 kg cukru i sprzedać ze stuprocentową marżą, po co się uczyć? Nie wiem czy "Ludzie moralni" to krytyka kapitalizmu. Na pewno można książkę czytać w ten sposób. Być może jest to jedyny sposób czytania jej, bo w końcu autor nie daje nic więcej. Polski kapitalizm zbudowali kłamcy, prostaczkowie, którzy uzbierali trochę pieniędzy jeszcze w starym systemie albo w okresie przejściowym byli sprytni. Polski kapitalizm to tylko spryt i oszustwo, zdaję się, że taką stawia tezę autor.

Bywa zabawnie, jak podczas biznesowego spotkania, kiedy to ghostwriter Żegiesty, biedny inteligent pogubił się w kolorowych potrawach i zjadł liście kwiatów zdobiących wykwintne mięso. Ktoś powie: niewiele inteligent po uniwersytecie wie o świecie. Ja odpowiem, że żarcie, szczególnie wykwintne i w sposób nonszalancki marnowane, to nie jest wiedza konieczna. Inteligent jest tu zagubiony, ale w czym? W głupocie można się rzeczywiście pogubić.

Na książki Włodzimierza Kowalewskiego czeka się jak na ważny głos starszego wuja. Co powie teraz? Jak się zachowa? Co uzna za istotne?

Ja bawiłem się dobrze.


Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni", Wydawnictwo Literackie 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz