Wiersze Joanny Roszak z tomu „Wewe” podchodzą do mnie nieśmiało lingwistycznie. Te paralelizmy składniowe, anakoluty, aliteracje zamykają mnie w jej języku. Sama poetka zdaje się być zamknięta w swoim języku. Świat Joanny Roszak już w książce „Lele” był frapujący. To w jaki sposób traktowała rzeczywistość w swich wierszach, mięso języka czyli słowa wprowadzało atmosferę surrealizmu. Żeby przypomnieć wiersz „Króle” z tomu „Lele”:
Króle
zanik zaimków
żeby ustronniejsze odosobnienia
dzień po dniu studziennie
Ja jednak czekam na poezje, która powie do mnie otwartym językiem, chluśnie sobą, mówiąc o co jej chodzi. Szukam poezji, która nie chowa się w języku.
Zabawy słowami, liczne kalambury i odniesienia do innych tekstów kultury zawsze mają jakiś wyraźny lub ukryty sens. U Joanny Roszak ostatni wers wiersza „Trafalgar” brzmiący norwidowskim „Bema pamięci żałobnym rapsodem” o tak: „czemu w cieniu odjeżdżasz” dopieszcza jedynie jakiś żart słowny, zabawę.
Wszystko mnie tu osłupia. Osłupem jestem.
Joannie Roszak chodzi nie tylko o to co powiedzieć, ale również jak powiedzieć. Jak w wierszu „Pejzaż z Wewelsfleth”, w którym słowa składają się w łagodną muzykę. To jednak za mało, by przekonać do siebie towarzystwo z piwnicy. Tu bowiem chcemy słyszeć sens, komunikat. My żałujemy papieru na stroszenie piór i układanie efektownych dźwięków lub obrazów. No, ale my śmierdzimy starością, bezużytecznością.
Poezja jaką trzymam teraz w ręku ma na celu uchwycić chwilowe odczucie. Oby przetrwało ono jak najdłużej w pamięci czytelników.
Joanna Roszak jest zadowolona (nie w sensie samozadowolenia, ale raczej zabawy), że udało się jej skojarzyć słowa „wydziela się/ niedziela się”. Zawsze dobrze życzę poetom, dlatego zastanawiam się czy ta poezja przetrwa? Poezja, która jawi się jako coś co powstało pod wpływem chwilowego kaprysu, jest subtelnym odczuciem, skojarzeniem jakichś słów, które postawione obok siebie zmuszane są do koegzystencji wbrew naturze, wbrew swoim naturalnym przeznaczeniom.
Zastanawiam się też czy to brak zaufania do dotychczasowego rozumienia danych słów, czy brak pomysłu na ich wykorzystanie zgodne z naturą i sensem. Czy pojawiające się paronomazje, kalambury są dowodem bystrości umysłu, czy składają świat?
To jakaś perwersja? Lubię czytać książki, które mnie denerwują. „Wewe” mnie denerwuje, nie jest książką, która w jakikolwiek sposób do mnie trafia. Nie lubię hermetycznego lingwizmu, który tworzy surrealistyczne obrazy. Nie teraz. A jednak czekałem na książkę Joanny Roszak. A jednak „Wewe” coś w sobie ma, co pozwala do niej wracać. Może lubimy od czasu do czasu potaplać się w przypuszczeniach, w niejasnych wierszach o miłości? W wierszach, w których poetka widzi go we wszystkim, czuje go wszędzie, tego Onego swego. Jak w wierszu już wspomnianym, który niżej zostanie przeczytany. Może jednak doceniamy tę moc, to sfiksowanie? Zagryzę to kwaśnym ogórkiem.
TRAFALGAR
słońce opiera się o obraz
i pali go równoległym sladem
deszczółka gęsta jak krew
nocny świerszcz zachodzi
szyszkę pinii
i jeszcze ty
czemu w cieniu odjeżdżasz?
UPOJENIE
mamy małe pole
do
spań smug skaz
kilka polan później
później o kilka imion
daleko wykąpany czas
i żadnego wodopoju
żadnego upojenia.
Joanna Roszak, „Wewe” , WBPiCAK, Poznań 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz