
W takiej atmosferze, czyli w klimacie zwątpienia ogólnego, czytałem książkę Kornela Maliszewskiego „Wintro”. Debiutanckie opowiadanie o młodym, skurczonym przez narkotyzowanie się i wódę umyśle. Wszystko zaczyna się od Wartburga, studentki pedagogiki i chlania, ćpania i pieprzenia. Książka ściśle rozrywkowa. Umiejętnie prowadzona akcja i co tu dużo gadać, doświadczenie w paleniu. Pomyślałem: czy lepiej, aby autor nie miał doświadczenia i wszystko wykreował, czy lepiej, by można było docenić umiejętność spisywania własnych doświadczeń? Głupie pytania, nie warte odpowiedzi jakiejkolwiek.
Lubię takie pisanie. Lubię takie opowieści. Tym bardziej, że prowadząc rodzinne życie, mogę sobie jedynie poczytać o pukaniu przypadkowych panienek. Jako czynnemu nauczycielowi z małego zadupia jedynie „Wintro” pozwala odpłynąć w stany psychodeliczne. Mogę sobie co najwyżej powiedzieć DUPA na blogu. A i to nie powinno mieć miejsca. Zatem, jak się prowadzi życie pizdy z grzywką, to książka „Wintro” będzie niezłą odskocznią.
Jeśli ktoś lubi prozę, która mieści w sobie ułożonych, pięknie mówiących bohaterów, niech lepiej nie sięga po „Wintro”.
Mam też nadzieję, że Kornel Maliszewski liczy się z tym, że jego książkę będą porównywać np. z Bukowskim. Będą pisać albo mówić, że takich książek jest wiele, że one niczego nie mówią, że to już się skończyło, że to para, która poszła w gwizdek. Wtedy warto, by wymienili tytuły książek, które wyszły w ostatnich latach a mają taki ładunek, co „Wintro”. Nie ma wiele takich książek. I uważam, że chlust wulgarności na twarz półek z książkami nikomu nie zaszkodzi. Zresztą nie tylko o żywy język tu chodzi. To również żywa, acz prosta historia jakich wiele, tylko niewiele ich się spisuje i publikuje w formie książkowej.
Nawet jeżeli prostota i wulgarność to najprostsze sposoby, by wychylić się poza unifikację, to popieram. To bardzo dobry kierunek dla debiutującego pisarza. Oczywiście, życzę mu, by napisał kiedyś książkę tak smutną i smętną, z tak dupowatymi bohaterami, że producenci filmowi nakręconą na jej podstawie film, który będzie emitowany w każde święta Bożego Narodzenia a Maliszewski zarobi tysiące dolarów. No i właścicielka wydawnictwa Mamiko Apolonia Maliszewska również się wzbogaci. Mam wrażenie, że tego typu książka została opublikowana po starej znajomości.
Cóż, w związku z tym, co napisałem wcześniej postuluję, by „Wintro” Kornela Maliszewskiego wpisać na listę leków refundowanych dla wszystkich nauczycieli, znudzonych fryzjerów, nie mogących spać księży i naczelników więzień z obstrukcją.
Kornel Maliszewski, „Wintro”, Mamiko 2011
i tak jesteś upupiony, panie Gombrowicz..
OdpowiedzUsuńtak. O tym właśnie pisałem. Gratuluję czytania ze zrozumieniem. Tyle że nazywam się Włodarski. Obok Gombrowicza nawet nie stałem.
OdpowiedzUsuń