poniedziałek, 22 grudnia 2014

Tomasz Białkowski, "Powróz"

Tomasz Białkowski decyduje się zostać jednak przy prozie kryminalnej. Jego cyrk, jego dekoracje.

„Powróz” to oddech po trylogii z Pawłem Werensem w roli głównej. I dobrze. Tym razem powieść Białkowskiego jeszcze mocniej zakorzeniona jest w rzeczywistości, tym razem historycznej. Powieść, jak na dobry kryminał przystało, rozpoczyna się mocnym uderzeniem, mianowicie mającym swoje historyczne potwierdzenie makabrycznym powieszeniem faszystów pracujących w obozie w Stuthoff, co miało miejsce w roku 1946 w Gdańsku. Tomasz Białkowski zadbał o to, byśmy otrzymali obraz gorzki z ambiwalentnym stosunkiem do publicznych egzekucji, nawet jeśli dotyczy to zbrodniarzy wojennych. Na kilku stronach zaledwie udało się autorowi pokazać okrucieństwo wojny i jej siłę w wypłukiwaniu pierwiastków człowieczeństwa z naszego ssaczego gatunku.

Kolejne strony to już współczesna historia podana wzorowo. Miejscem wydarzeń jest prowincja, też nieobca autorowi pochodzącemu z małego mazurskiego miasteczka, być może dzięki temu poświęca co jakiś czas kilka zdań na temat życia na prowincji, relacji między ludźmi, zależności jakie między nimi panują. I tak mamy tu osobę byłego burmistrza, księdza i oczywiście bossa zatrudniającego dużą liczbę skazanych na bezrobocie słabo wykształconych ludzi.

Dochodzenie w sprawie prowadzi nie detektyw, nie dziennikarz a Iga Szpica, kobieta po silnych przeżyciach związanych ze stratą dziecka w ulicznych okolicznościach. Tu Białkowski bardzo bliski jest codziennym wiadomościom oferowanym przez serwisy informacyjne. Zresztą nie tylko w tym przypadku autor bliski codzienności nie sili się na wymyślanie niecodziennych historii. Wszystko, co czytamy, może mieć miejsce w każdej dziurze, w każdej Polsce, w każdej Warszawie, każdego Polaka to spotkać może. Nie mamy tu bowiem do czynienia z odległym naszemu doświadczeniu premierem, prezydentem, naukowcem. To właściwie historia wycięta z kroniki kryminalnej lokalnej gazety.

Lokalność a jednocześnie uniwersalność tej opowieści stanowi o sile „Powrozu”. Cieszę się, że nie musiałem brnąć przez szczegółowe opisy miejsc zbrodni, specyfikacji kolejnej broni palnej, charakterystyk sztuki walki jakie pojął jeden z bohaterów itp. Tomasz Białkowski zaserwował książkę do pociągu bardzo szybko się czytającą. Myślę, że w tym gatunku wypracował już swój rozpoznawalny styl. To styl bardzo oszczędny, omijający konsultacje z detektywami, prawnikami, medycyną sądową. Urok tych kryminałów może polegać na podglądaniu zachowań ludzi, ludzi z naszego otoczenia. Oczywiście autor zadbał, by ci ludzie nie pochodzili ze szkolnej ławki. To nie bohaterowie mający problemy socjalno-bytowe. Lekarze, prawnicy, producenci jachtów mają czas na zbrodnie, tajemnice i niedomówienia. Tu nie jeździ się piętnastoletnim oplem. Mamy za to okazję rozsiąść się w nowym pachnącym japońskim suvie pachnącym świeżością. Autor trzyma się zasad.

Powieść zaczyna się mocno, czyta szybko i kończy niespodziewanie nagle. To oczywiście zasługa, jak już wspomniałem, pewnej oszczędności, jaką wykazuje autor w relacjonowaniu zdarzeń i budowaniu przestrzeni. Dodajmy do tego słońce, nawet upał w małym mazurskim  miasteczku z jeziorem u swych stóp. To dla mnie siła kryminału. Jednak jeśli ktoś lubi brnąć w kryminalne fantazje, arkana dochodzeń, mroczną aurę, niespodziewane reakcje bohaterów, musi poczekać na kolejną historię. Zamykając „Powróz”, czułem, że Tomasz Białkowski siada do pisania kolejnej książki, tym razem zimowej, ciemnej i depresyjnej.


Tomasz Białkowski, „Powróz”, Wydawnictwo OFICYNKA, 2014


1 komentarz: