„Powróz” to oddech po trylogii z Pawłem Werensem w roli
głównej. I dobrze. Tym razem powieść Białkowskiego jeszcze mocniej zakorzeniona
jest w rzeczywistości, tym razem historycznej. Powieść, jak na dobry kryminał
przystało, rozpoczyna się mocnym uderzeniem, mianowicie mającym swoje
historyczne potwierdzenie makabrycznym powieszeniem faszystów pracujących w
obozie w Stuthoff, co miało miejsce w roku 1946 w Gdańsku. Tomasz Białkowski
zadbał o to, byśmy otrzymali obraz gorzki z ambiwalentnym stosunkiem do
publicznych egzekucji, nawet jeśli dotyczy to zbrodniarzy wojennych. Na kilku
stronach zaledwie udało się autorowi pokazać okrucieństwo wojny i jej siłę w
wypłukiwaniu pierwiastków człowieczeństwa z naszego ssaczego gatunku.
Kolejne strony to już współczesna historia podana wzorowo.
Miejscem wydarzeń jest prowincja, też nieobca autorowi pochodzącemu z małego
mazurskiego miasteczka, być może dzięki temu poświęca co jakiś czas kilka zdań
na temat życia na prowincji, relacji między ludźmi, zależności jakie między
nimi panują. I tak mamy tu osobę byłego burmistrza, księdza i oczywiście bossa
zatrudniającego dużą liczbę skazanych na bezrobocie słabo wykształconych ludzi.
Dochodzenie w sprawie prowadzi nie detektyw, nie dziennikarz
a Iga Szpica, kobieta po silnych przeżyciach związanych ze stratą dziecka w
ulicznych okolicznościach. Tu Białkowski bardzo bliski jest codziennym
wiadomościom oferowanym przez serwisy informacyjne. Zresztą nie tylko w tym
przypadku autor bliski codzienności nie sili się na wymyślanie niecodziennych
historii. Wszystko, co czytamy, może mieć miejsce w każdej dziurze, w każdej
Polsce, w każdej Warszawie, każdego Polaka to spotkać może. Nie mamy tu bowiem
do czynienia z odległym naszemu doświadczeniu premierem, prezydentem,
naukowcem. To właściwie historia wycięta z kroniki kryminalnej lokalnej gazety.
Lokalność a jednocześnie uniwersalność tej opowieści stanowi
o sile „Powrozu”. Cieszę się, że nie musiałem brnąć przez szczegółowe opisy
miejsc zbrodni, specyfikacji kolejnej broni palnej, charakterystyk sztuki
walki jakie pojął jeden z bohaterów itp. Tomasz Białkowski zaserwował książkę do
pociągu bardzo szybko się czytającą. Myślę, że w tym gatunku wypracował już
swój rozpoznawalny styl. To styl bardzo oszczędny, omijający konsultacje z
detektywami, prawnikami, medycyną sądową. Urok tych kryminałów może polegać na
podglądaniu zachowań ludzi, ludzi z naszego otoczenia. Oczywiście autor zadbał,
by ci ludzie nie pochodzili ze szkolnej ławki. To nie bohaterowie mający
problemy socjalno-bytowe. Lekarze, prawnicy, producenci jachtów mają czas na zbrodnie,
tajemnice i niedomówienia. Tu nie jeździ się piętnastoletnim oplem. Mamy za to
okazję rozsiąść się w nowym pachnącym japońskim suvie pachnącym świeżością.
Autor trzyma się zasad.
Powieść zaczyna się mocno, czyta szybko i kończy
niespodziewanie nagle. To oczywiście zasługa, jak już wspomniałem, pewnej
oszczędności, jaką wykazuje autor w relacjonowaniu zdarzeń i budowaniu
przestrzeni. Dodajmy do tego słońce, nawet upał w małym mazurskim miasteczku z jeziorem u swych stóp. To dla
mnie siła kryminału. Jednak jeśli ktoś lubi brnąć w kryminalne fantazje, arkana
dochodzeń, mroczną aurę, niespodziewane reakcje bohaterów, musi poczekać na
kolejną historię. Zamykając „Powróz”, czułem, że Tomasz Białkowski siada do
pisania kolejnej książki, tym razem zimowej, ciemnej i depresyjnej.
Tomasz Białkowski, „Powróz”, Wydawnictwo OFICYNKA, 2014
happy christmas marcinie :*
OdpowiedzUsuń