poniedziałek, 1 października 2012

Urodziny



Rano prawie nadepnąłem na kasztana. Pomyślałem, podnieś go. Niech nie leży na ziemi jak pijany, którego wszyscy się brzydzą. Podnieś go, bo jak nie, to wszystko zacznie się od nowa. Znowu matka będzie miała dziewiętnaście lat, ojciec siedemnaście. On ciągle niezadowolony, czegoś szuka, bije się, łazi po nocach, wstyd przynosi. Ona zadowolona, w swoich kozaczkach z frędzlami puszczająca czarne długie włosy na wiatr. Później się poznają, pójdą na stadion, zgubią aparat fotograficzny. On będzie jeździł do Prabut, wystawał pod oknem, poznawał tamtejszych chuliganów. Ona w promieniach, do światła, lekka. W końcu się złączą, przysięgną sobie. Ona rozmarzy się, wymarzy sobie synka o ciemnej karnacji, ładnego, z podkręconymi włosami, który będzie kochał książki, który będzie grzeczny, który już jako dziecko będzie władał pięknym językiem. Wymyśliła już sobie, że będzie wierna mężowi i synowi swemu. Zbierała przepisy na soczki z marchwi, już tarkę kupiła, już gazę białą jak mleko odłożyła, by dziecku dogodzić za wszelką cenę. Szyła spodnie, robiła swetry na drutach, a nawet pomarańczowe spodnie na zimę, do których śnieg przyczepiał się tworząc rozpalone do białości żarówki. Drut nie zapomni tego nigdy. A wszystko po to, by ją potem wspominał syn, jako matkę najwspanialszą. W tym samym czasie babcia zasypiała łagodniej niż zwykle pewna, że niedługo urodzi się wnuk, któremu odda swoje ostatnie siły. W końcu nadeszła sylwestrowa noc, podczas której doszło do rozmnażania człowieka (więcej o tym tu: http://www.zgapa.pl/data_files/referat_6259.html).

Nie podniosłem kasztana.

2 komentarze: