sobota, 15 września 2012

"Modlitwy waginy" Charlotte Roche.

Książkę wziąłem do ręki ze względu na tytuł. Ucieszyła mnie ta tania prowokacja iście popowa zaczepka przechodnia. Skojarzyłem z książką Sieniewicza w tym roku opublikowaną, ponieważ w tytule jej też słowo należące do sfery …sacrum powiedzmy na wyrost. U niego spowiedź tu modlitwa. Tyle że u pisarza mamy do czynienia ze śpiącą królewną, co nastraja nieco bajkowo i pewnie tak ma być, dodaje kolejną płaszczyznę interpretacji. U pisarki Wagina. A wagina to wagina, nic dodać nic ująć. Tak oto powieść „Modlitwy waginy” rozgościła się w moich rękach. Trzymałem ją jak małe dziecko. Delikatnie, by nie przełamać, nie upuścić, nie zabrudzić, nie ochuchać zbytnio.
Przeczytałem kilka zdań na pierwszych stronach książki i proszę, od razu pomyślałem: „Jak ona piszę o tym, że robi loda mężowi i pisze tak dokładnie, stara się być sugestywna, to pewnie jest to coś dla mnie, bo lubię jak książka prowokuje." Tym bardziej, że Charlotte Roch już jest znana z powieści „Wilgotne miejsca” traktującej o wilgotnych miejscach. Ciekaw byłem czy w nowej książce niemiecka prezenterka telewizyjna spróbowała udźwignąć swój monolog dotyczący siebie, czy ponownie kręciła się w kółko w sposób przewidywalny niczym ramówka w TV.
Elizabeth – główna bohaterka „Modlitw waginy” jest żoną i matką. Regularnie chodzi do psychoterapeutki, stara się być ekologiczna, dźwiga ciężar wychowania córki w duchu najnowszych poradników wychowania. To przykład żony idealnej. Wdzięczna mężowi za to, że on w ogóle istnieje, wychodzi naprzeciw wszystkim jego zachciankom. Opis oralnej miłości jaką mu gotuje, wyzwala od smutów dnia powszedniego. Elizabeth godzi się nawet na odwiedziny w burdelu, kiedy mąż ma ochotę na trójkąt. Jednocześnie wytacza mu wojnę, cieszy się gdzieś głęboko w sobie, że on też ma robaki i wizytę w burdelu trzeba odłożyć.
Bohaterka jest opętana teraźniejszością. To ciągła walka z przykrościami codzienności: a to owsiki, to gorączka córki, to sprawy szkolne, to problem w czym wyprać, opowiedzieć bajkę, zaśpiewać piosenkę na dobranoc. Mąż Georg istnieje tylko w łóżku.
Miejscami, jak na stronie 77, kiedy to bohaterka przyznaje, że chce być najlepszą żoną, gotowa jest dla męża wyzbyć się siebie, przez chwilę wątpię, że uczestniczę w poważnej sprawie, może ona kpi? Takie nieczęste momenty wprowadzają lekki niepokój bardzo potrzebny w tak długich monologach o złym świecie.
Elizabeth za swoje kompleksy, niepowodzenia, zahamowania obarcza matkę. Matka jest tu potworem, który zaglądał do talerza, kieszeni, wszędzie, w dupę pewnie też. Autorka stara się być za wszelką cenę autorką skandalizującą – i dobrze. To dodaje odrobinę pikanterii, ale nie oszukujmy się, takie książki już stały na półce w księgarni. Momentami mam wrażenie, że Roche marudzi, po babsku marudzi. Dlatego za skojarzenie z książką Sieniewicza należą się małe przeprosiny w stronę śpiącej królewny. Jego kobieta to samotna osoba, która walczy ze sobą. Elizabeth walczy z matką, bije się o względy męża. Sprawia wrażenie jakby chciała zerwać z walką o tak zwane równouprawnienie i pokazać, że bycie kobietą, to służenie mężowi i opieka nad dzieckiem.
Kim w końcu jest Elizabeth? Kobietą gotową na każde upokorzenie w imię dobrego samopoczucia męża? Może jednak jedynie powierzchownie stara się sprostać streotypowi? Proponuję dowiedzieć się samemu. Z pewnością chce być po europejsku ekologiczna. Wychodzi naprzeciw cukierkowemu obrazowi współczesnej rodziny, jaki prezentuje np. serial "Klan", myślę, że każdy kraj ma swoich Lubiczów. Przechodzi też kryzys wiary i nienawidzi chrześcijan za ich ufność w życie po śmierci. Ona ma odwagę uważać, że po śmierci nic już człowieka nie czeka. Jak sama przyznaje ekologia jest jej religią zastępczą, daje do zrozumienia, że to dotyczy większości ludzi. Buntuje się, jednocześnie jest modna.
"Modlitwy waginy" to przecieki z trzech dni małżeńskiego życia. Czy autorka chciała powiedzieć, że kobieta w życiu rodzinnym jest oddychającą, wznoszącą do boga żale i inne waginą?
Cokolwiek jeszcze  napiszę o książce Charlotte Roche przyznać muszę, że czytałem ją i czytam nadal jednym tchem. Wracam do niektórych fragmentów i śmieję się albo kręcę głową. To typowa popowa książka, stara się być bezczelna, podnosić tematy, o których mówi się raczej po cichu albo w nabożnym skupieniu. Wiele tu również naszej codzienności, naszych obaw, lęków. Książka łatwa w odbiorze, zwykły niby monolog.
Oczywiście wszystkie kucharki, nauczycielki, księgowe,  powiedzmy o nich, by ogrzać się w stereotypie, powinny przeczytać „Modlitwy waginy”, ale uważajcie na język. Zacytowałem w pracy kilka zdań z pierwszych stron książki i jedna z pań uciekła. No tak. To najlepsza rekomendacja dla tej książki. 



„Modlitwy waginy”, Charlotte Roche, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012

6 komentarzy:

  1. nudna jest ta książka

    OdpowiedzUsuń
  2. skojarzyło mi się jakoś z perfekcyjną panią domu...

    OdpowiedzUsuń
  3. hahhaha, nie widziałem programu, ale słyszałem o nim, chyba wiem o co chodzi. Dobre.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałem "Monologi waginy" i wagin, poza kontaktem bezpośrednim mam już dosyć. Kobiety kiedy porzucają swoja naturalną subtelność stają się momentami wstrętne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dużo gadania w tej książce, ale straszna nie jest

    OdpowiedzUsuń