Doszły do mnie, bo se kupiłem przez internet, bo miałem doła i musiałem coś kupić, mnie doszły dwie książki z wierszami: Kamili Pawluś "Klaustrofobia. Na wynos" i Macieja Woźniaka "Biała skrzynka". Obie książki z Poznania z WBCiCAK. Macieja Woźniaka już znam. Jedną z książek czytałem mocno, to było w 2003 roku. Wtedy pisałem o niej dla pisma Portret. Pozwolę sobie przypomnieć moje, być może, nieco naciągane wywody. Książka "Obie strony światła" bije jednak po oczach nadal, po dziewięciu latach. Tak czytam "Białą skrzynkę" i widzę w niej podobną siłę, sugestywność. No, ale na pisanie o niej jeszcze za wcześnie. Pozwolę sobie na sentymentalną, hehe, podróż do roku 2003.
„O świetle”
Światło ma naturę
falową, według fizyków.
Światło według
ewangelii św. Jana prowadzi ludzi do Boga, udziela im szczęścia i zbawienia
wiecznego. Światło jest tu słowem, od którego pochodzi życie. Owemu światłu nie
przeciwstawi się nawet ciemność. O owym świetle – światłości zaświadcza
człowiek posłany przez Boga.
Światło stwarza
możliwości życia, działania. Przenośnie wyrażona działalność ziemska Chrystusa
brzmi: „Potrzeba nam pełnić dzieła tego, który mnie posłał dopóki jest dzień.
Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać” (J 9,4). W ewangelii św.
Jana Chrystus oświadcza również: Wy jesteście z tego świata, Ja nie jestem z
tego świata. (J 8,23). Zdanie to autor tomiku „Obie strony światła” M. Woźniak wykorzystuje
jako podtytuł jednego z wierszy. Sam sobie sugeruję, że obie strony
światła to owe dwa światy: świat boski i
świat człowieka.
Z którego świata
pochodzi słowo? Tomik otwiera inwokacyjny „List do światła”, w którym autor
sugeruje, że światło nie odstępuje nas na krok, że odkrywa przed nami to, co
zmysłowe, co ziemskie.
„Światło,
ty tak czule dotykasz moje
źrenice[...]
twój cichy [...] szept,
którym
dotykasz jej nagiego ciała”
(list do
światła)
Światło to „Pracowite dłuto, rzeźbiące w drewnie/w metalu, w
kamieniu.”
Drugą stroną
światła jest życie, z którego mówi Sylvia Plath do Teda Hughesa, Zuzanna
Ginczanka, Leonor Fini pisze listy do Konstantego Jeleńskiego, a Karol Bovary
do żony. To świat straconych lub zyskanych złudzeń. Tam powstają nowe pytania i
odpowiedzi. To świat, z którego nie ma wyjścia, bo to ostatnie miejsce, które
dla nas przygotowano.
„Światło gwiazd rośnie w
mroku jak siwe włosy
świata. Noc to otwarta nad
głową księga
o czarnych gwiazdach. Nie ja
piszę ten list i nie ty
go przeczytasz. Cała reszta
się zgadza. I trwa,
choć bez nas.
(Karol Bovary, list
do żony)
Świat ten ściśle związany jest z nocą, która kieruje się
swoją mądrością. Jej już o nic się nie prosi, od niej niczego nie można
wymagać, o czym pisze autor w zamykającym tomik „Liście do nocy.” A jednak w
świecie nocy, pozornego nieistnienia tkwi nadzieja, dla której nie żyje już
Sylvia Plath.
„Umarłam Ted, bo tak mocno
kochać, jak ja ciebie, tak mocno
kochać można chyba tylko
kogoś, kogo nie ma.
(Sylvia Plath,
widkówka bez widoku do Teda Hughesa)
Przypomina to słowa Simone Weil o czystej miłości – czyli
miłości do zmarłego. Taka miłość nie pragnie niczego prócz samej miłości,
rozwijającego się w nieskończoność uczucia. To głęboko duchowe
doświadczenie. Takim duchowym
doświadczeniem w świecie ziemskim może być poezja, która słowem prowadzi ku
światłości.
Dwa światy, te
obie strony światła w tomiku Macieja Woźniaka są ze sobą nierozłączne. Można
odnieść wrażenie, że spotykają się ze sobą w człowieku. Znaczy to, że człowiek
nie jest tu sprowadzony do funkcji biologicznych. A jego duchowość nie jest
pozbawiona pięknej zmysłowości.
Zmysłowość u
Woźniaka jest piękna i służy odbieraniu, poznawaniu piękna, np. muzyki. Ale i
to piękno nie istnieje na bezludnej wyspie, gdzie sprawy ziemskie nie
docierają. W „The Turning Point” autor nie izoluje człowieka od bólu.
Przeciwnie, ból towarzyszy wszelkiemu poznaniu.
„Dzisiaj już prawie
całkiem bez żalu o naszych
próbach
kontroli: ust nad słowami,
ciała nad dotykiem,
serca nad samym sobą. I o
tym, co lepsze,
kiedy mniej boli, czy kiedy
więcej wiadomo.
(The Turning Point)
W tomiku wiele jest odwołań do muzyki. I nic dziwnego, bo
już z krótkiej notki o poecie
dowiadujemy się, że jest on autorem felietonów muzycznych. I Tak motywy
światła, śmierci, nocy powtarzają się w tomiku na podobę scherzo. Ta refleksyjna poezja pulsuje i
dotyka od wewnątrz akordami wątroby, serca, skóry... To co piękne i duchowe
nierozłącznie współistnieje ze zmysłowością człowieka , przez zmysły jest
manifestowane.
„Albo jak jakiś rodzaj
seksu,
te nagłe zmiany układu warg
na ustniku, palce
wędrujące po rozmaitych
klapach i guzikach
na smukłym ciele instrumentu,
pogoń oddechu
za dźwiękiem, tętna za
muzyką, tak pięknie,
tak rozpaczliwie daremna”
(The
Turning Point)
Odwołanie się
do muzyki, tematu muzycznego (tu jest to często jazz) przywodzi na myśl
twórczość Joyse’a piszącego na podobieństwo muzyki oraz Becketta, który to
zamiłowanie po Joysie odziedziczył . O dwóch irlandzkich pisarzach przypomina
mi również, być może przypadkowa, na pewno niejasna – numerologia tomiku.
Składa się on z czterech części. W tym trzy zawierają po siedem wierszy.
Natomiast pierwsza część mieści w sobie wierszy pięć. Pierwsza część nosi tytuł
„Pięć listów z obu stron światła” Każdą część tomu otwiera list. Są to
najczęściej, jak już wspomniałem -
prawie inwokacje. Ostatni list, „List do nocy” kończy czwartą część książki, a
zarazem podsumowuje cały tomik. Wobec tego listów tych jest pięć.
Dociekania te
wydają mi się naciągane, nawet śmieszne. Może to skutek nieodrobionych lekcji z
muzyki, na przykład. A może rezultat zawartości tomiku, wpływu na czytającego
jaki on wywołuje. Takie nawarstwienie środków, form jakich poeta użył może mnie
wprawić w zakłopotanie. Język zbudował przede mną kręte tunele, którymi trudno dojść do celu.
Szczególnie „Listy”, te wyliczanki atrybutów nocy i światła są dla mnie za
gęsto usiane metaforami, porównaniami i innymi środkami. Czasem myślałem
„Straszne, jak przez to przejść?” Jednak uczynić z tego wadę i na tej podstawie
podważyć wartość tomiku byłoby przesadą. Trudno, ze słowami trzeba sobie poradzić.
Słowo to,
pochodzące od Boga, swoim światłem prowadzi do niego, do niego, czyli do życia:
”W nim było życie, a życie było światłością ludzi” (J 1,4).To zdanie jest
tematem często powracającym w tomiku, poddawanym różnym wariacjom. Życie nie
jest jednak wieczne. Wszystko, co człowiek stworzył też musi się kiedyś zawalić
i zniknąć. Bez względu na to czy jest to poezja, czy piękne miasto.
„Wybudowali to miasto
po to, by pokazać, że choć
nie można kupić
wieczności, można
przynajmniej wiele
chcieć za nią zapłacić.”
( II. (Brugia) )
Krótko
mówiąc, książka Macieja Woźniaka to tomik dojrzałego poety, który pisze o
ważnych sprawach. Jakkolwiek infantylnie by to nie zabrzmiało tak już jest.
Autor pisze w oderwaniu od modnych dziś różnic pokoleniowych. Zupełnie nie
ważny jest rocznik poety. Siedemdziesiąty, czy sześćdziesiąty, dekady w niczym
nie pomogą. To ważna zaleta tej książki szczególnie w dzisiejszych czasach,
kiedy tyle się pisze o różnego rodzaju pokoleniach i udrękach jakie się ich
czepiają, mówiąc nieco kolokwialnie. Natura książki jest falowa, falowo
przychodzą do nas tematy słowa, wieczności, Boga. Uniwersalizm tych motywów
jest niezaprzeczalny i taka książka jest potrzebna na poetyckim rynku
wydawniczym.
Maciej Woźniak, „Obie strony światła”, Biblioteka STUDIUM,
2003 r.