Bo znów sięgnąłem po książkę Juliusza Gabryela. Po sześciu latach. Pierwodruk recenzji miał miejsce w piśmie Portret. A skopiowałem z http://www.literackie.pl/recenzje.asp?idautora=82&idtekstu=1154&lang=PL
Oczywiście, mnie do końca nie przekonuje ów świat, będący sumą codziennych wypadków oraz akrobacji wyobraźni poety. Zastanawiam się po prostu do czego, dokąd to wszystko prowadzi. Jeżeli bohater tych wierszy jest kimś takim jak Alicja po tamtej stronie lustra, jeśli to wszystko zachodzi w jego wyobraźni, to obawiam się, że taki bohater – chociaż fascynujący – do niczego mnie nie przekona, nie zaprowadzi nigdzie.
Bohater ten wydaje się być w transie. Taki jest również jego język. Trochę magiczny, może barokowy, jakby zaklęcia, przepisy mikstur i trochę hochsztaplerski jakby:
„I pięciu zbirów kopało jego ciało
W bramie do królestwa hodowców pleśni”.
(„Podróżnik”)
„Jeszcze słyszę przyspieszony oddech kobiety
W słuchawce wierzby za oknem”.
(„Oddalenie”)
„Ciała zatopione pod powierzchnią
formaliny duchów”.
(„Laboratoria”)
To wszystko zaskakuje. Zbyt często jednak przypomina mi wizje poety, no choćby... Morissona. Wymyślone światy, postacie, duchy, agonie. Nawet jeśli przesadziłem z tym porównaniem i wypadnie przeprosić Juliusza Gabryela, to nie zmieni to faktu, że ta poezja tak dynamiczna, gęsta, czasem aż klejąca się do ucha, poezja, w której każde słowo wydaje się być najważniejsze, jest dla mnie niedostępna.
Wobec tego polecam tą książkę wszystkim, którzy nie szukają w poezji jasnej historii, bohatera, który się nazwał, świata określonego wyraźnie. Polecam ten tomik tym, którzy szukają tajemnicy już w „pierwszym dnie” tomiku. I tym lubiącym bawić się słowem, wyobraźnią, którzy są przekonani, że nie ma w świecie nic określonego.
„Najstraszniejsze były noce, wycie psa nade mną
I kroki, żeby go uciszyć. Dojrzałe krwinki kapały
Ze srebrnych naczyń suszących się nad zlewem.
Noc na grząskich fotelach
biegających wokół świtów [...].
(„Miasto zerwane jak kwiat”)
Ja czytam ten tomik ze względu na jego bardzo rozbudowaną przestrzeń. Co się w niej dzieje? – mniejsza mi o to, ale jak ona wygląda? Co się w niej znajduje? Otóż stoi stara oberża, która może przypominać tą z „Wyspy skarbów”, popękane chodniki noszą ciasne pochody za którymi idzie „ryj kamery”, kino, bary, lodówki z piwem-probówkami, mikroskopem. Wszystko raczej chłodne, emaliowane, zmieszane z bakteriami i widziane prawie przez sen, przez zamglone proszkami oczy. Rzeczywiście laboratoria. Tyle, że nie wiadomo do końca, kto jest w nich badany, co poddaje się ciekawości badacza. Nie zmienia to faktu, że przestrzeń ta bywa straszna, odrażająca, a tym samym przykuwająca uwagę, bo znajduje się w niej kobieta „trzymającą za rękę nadpsutą dziewczynkę”. Od niepokoju nie uwalnia myśl, że to swego rodzaju skrót, że to może nawet inna wersja jakiejś zwyczajnej historii.
Można odnieść wrażenie, że wiersze te napisano w szpitalu pod wpływem silnych środków przeciwbólowych. Wiem, może sobie za dużo pozwalam, może mnie poniosło, ale to samo mógłbym powiedzieć o poecie.
Tylko, że poecie wyjdzie to wszystko na dobre.
Juliusz Gabryel, Laboratoria, Wyd. Zielona Sowa, Biblioteka STUDIUM, Kraków 2006.
świetny blog :) mam pytanko, gdzie można dostać "Po własnych śladach " ?? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam! Niestety nie wiem. Od publikacji minęło już 7 lat. Może jest w bibliotece w Suszu. Gdzieś mam swój egzemplarz.
OdpowiedzUsuńJuljan Gabryjel Atari Pitfal...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń