poniedziałek, 27 lutego 2012

Tomasz Bąk, "Kanada"

Debiut Tomasza Bąka poety dwudziestoletniego z Tomaszowa Mazowieckiego to wielki sukces autora, wydawnictwa i świata w ogóle. Czytam te wiersze w piwnicy, ileś centymetrów pod ziemią w końcu i czuję jak te wiersze chcą wyskoczyć na ulicę. Czuć w tym ducha Szczepana Kopyta, Kiry Pietrek, nawet Jasia Kapeli. Podałem kilka nazwisk, oczywiście, że każdy z tych poetów ma własną dykcję. Mówię o tym, że Bąk jest podobnie jak oni wkurwiony. Po prostu wkurwiony, niczym bohater filmu „Made in Poland”, który biega po mieście i ogłasza: „Jestem wkurwiony”. Poetyka Tomasza Bąka daleka jest od chowania się po piwnicach, przeżuwania zjełczałych dni. To nie deprecha, to raczej ufność w to, że można coś zmienić. Dla mnie odmładzająca liryka, która przypomina mi moje rozpostarte skrzydła, no tyle, że ja nie pisałem tak udanych wierszy. Autor „Kanady” nie jest może tak kabaretowy jak Kapela, tak zdeterminowany językowo jak Pietrek czy tak zaangażowany społecznie jak Kopyt, ale to głos najmłodszego pokolenia, autentyczny i własny.

Słychać tu czasem Świetlickiego, jak w wierszu „Opluty strikes back”, ale to echa, które nie przeszkadzają, zresztą, nie można mieć pewności, co do tych odwołań, to raczej wrażenie.

Bohater tych wierszy ma przed sobą cały świat, świat otwierający się przed nim. On jednak widzi w świecie jedynie dziwkę, która chce go okraść za chwilę jakiejś tam ulgi. To oczywiście nic nowego. Gra tu jednak Bąkowa melodia i to przekonuje do książki.

„To jest świat który mnie czeka;
świat, w którym mam złotą kartę,
któremu jestem wierny,
który mi daje dwadzieścia procent gratis.”
                                                   (DYKTA)

Mam pewien problem z odgadnięciem intencji autora w niektórych wierszach, mam problem z osadzeniem go w konkretnej szufladzie. Już w pierwszym wierszu jednak zdaje mi się on przedstawiać jako człowiek nieufny wobec nachalnej lewicowości („Pokaż mi swój łom,/ a powiem ci, jaki z ciebie lewak).

Rozumiem bohatera tych wierszy jako kogoś, kto nie czuje spójności w świecie przechylającym się na lewą stronę, nie czuje się ów bohater pewnie w świecie, w którym produkuje żółty, sprzedaje czarny a zarabia biały, żeby sparafrazować wers z jednego z jego wierszy.

To bohater, który często mówi o samotności. Wynika ona z braku matki, przynależności do kogoś, jakby rzeczywistość absolutnej wolności tej wolności nie dawała, nie dawała pewności w swobodzie. Ma on raczej wrażenie, że jest niewolnikiem wystawionym na sprzedaż.

„Bogatszy słowem każdego poety sprzedanego w promocji (…)
Odziany w baner każdego sponsora, który mnie zechciał.

Nagi i niczyj (…)”
                                 (Krokodyl)

Podobnie w wierszu SELAVIP widzi siebie jako numer statystyczny. „Niepotrzebny nikomu, wciśnięty tylko w państwo,/ krwiobieg podatku.” Aż boli, że dwudziestoletni poeta nie widzi w świecie niczego z czym mógłby się związać na stałe. I tę tęsknotę za stałością gdzieś między wierszami wyczytałem. Tęsknotę za wolnością polegającą na tym, że to ja decyduję, co jest dla mnie dobre, nie zaś państwo, które obecnie zajmuje się przede wszystkim ściąganiem podatków. Wychylam łeb z piwnicy wystarczająco często, by pozwolić oślepiać swoje oczy wykwitem niklowanej głupoty, za którą głupcy biorą ciężkie pieniądze, one stały się wyznacznikiem prawdy, wolności, dobrej sztuki.

Debiut Tomasza Bąka w tomie „Kanada” wziął (jak to się teraz mówi) „na klatę” obowiązkowe motywy młodego, współczesnego poety. To przede wszystkim samotność wśród ludzi, brak poczucia przynależności, bunt przeciw głupocie społeczeństwa, ślepy konsumpcjonizm. A także bunt przeciwko systemowi: „Wymierz w system i dupnij”. Brzmi punkowo. Oczywiście motyw współczesnego miasta, jako miejsca, w którym trudno siebie odnaleźć, gdzie jednostka gubi siebie, swoją tożsamość (KAKOFONIA).

Znajdziecie tu również gierki językowe, niestety powiem, puste gierki językowe, np.

„Usiądę na schodach, żeby wywołać wilka.

Pójdę do fotografa, żeby odwołać twoje zdjęcia.”

To jednak pierwsze kroki poety. Owe gry mogą świadczyć o tym, że poeta czuje się pewnie w świecie języka, słowa rzeczywiście służą mu do zabawy.

Książka Tomasza Bąka przekonała mnie, że warto wyjść z piwnicy i przyklejać wiersze w miejsca zakazane, przybijać je gwoździami do drzew, niech się leśni buntują, niech radni wysyłają zabójców na mnie. Warto wyjść i słowem walczyć o swoje. Oby tylko cierpliwości starczyło.

Tomaszowi Bąkowi cierpliwości pewnie starczy. Niech nie zabraknie mu też pomysłów na kolejne wiersze. Motywy, które podjął wyczerpują się, stają się rzeczywistością handlową, przybierają postać kilkakrotnie wypranych sztandarów. Dziś udało się Tomaszowi Bąkowi rozprawić z nimi ręką wytrawnego, chociaż młodego poety.


Tomasz Bąk, "Kanada", WBPiCAK Poznań 2011

2 komentarze:

  1. dla mnie osobiście to jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat. wiersze "Anemometr", "Czech Arlines", "Exit" do dzisiaj nie dają mi spokoju :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zostaliśmy zupełnie sami, w punkcie z widokiem

    na marne."
    (EXIT)

    Potrafi przyjebać w serce wierszem boleśnie jak cienką witką. Piecze do wieczora.

    OdpowiedzUsuń