niedziela, 3 lipca 2011

Justyna Fruzińska, "Wiesz dobrze czego się boimy"

Trzeci dzień lipca. Wakacje rozpędzają się na dobre. Urlopy, korki, duchota w autach, kolejki przy kasach biletowych wszelkiej maści. Ja jeszcze poczekam. Mój pociąg jeszcze nie ruszył. Pociąg moich kolegów też jeszcze stoi w zajezdni zepsuty. Mechanicy pewnie już na urlopach. Tylko moi kumple nadal pracują, lugają Aż pot po jajach leci i Czekaja na wypłatę, która ma jedną brzydką cechę, jakiej nie lubimy również w ludziach – strasznie jest niepunktualna, spóźnia się okropnie co miesiąc.
Stąd sam siedzę w piwnicy i nie mam nic do roboty. Dlatego czytam. Kolegom głupio jest wyjść bez grosza, poza tym jutro do roboty, a nie mają ochoty na słodkie pierdzenie przy wodzie mineralnej, nie te charaktery. Siedzę znowu sam i grzebię w workach z książkami. Przewracam kartony do góry nogami. Ile tego wychodzi, panowie i panie. A wiedzieć nam trzeba, że rodzą się kolejni publikacji spragnieni. Jednemu takiemu napisałem parę miesięcy temu, że nie bardzo się czyta jego propozycję. Nikt nie przyjmuje, bo może tytuł za długi, zbyt licealny? Niby proza całkiem, całkiem, ale jakoś pretensjonalnie to napisane, jakby licealistka pamiętnik otworzyła. Jest takie słowo WKURWIŁ SIĘ. Tak, to słowo najlepiej oddaje jego emocje po moim gadaniu. Nigdy więcej mordy nie otworzę Na temat książki kolegi. Dobrze, że to nie poeta, bo mógłbym zostać wyzwany na pojedynek!
Dziś otworzyłem książkę Justyny Fruzińskiej „Wiesz dobrze czego się boimy”, która ukazała się nakładem Stowarzyszenia Literackiego im. K.K. Baczyńskiego w Łodzi. Nic nie wiem o autorce, w Internecie tym współczesnym donosicielu też niewiele. Nie obrzydziłem sobie czasu tym tomikiem poetyckim. Czyta się całkiem nieźle. Dawno nie czytałem czegoś, co byłoby tak świeże. Poetka pisze tak, jakby chciała powiedzieć, że w jej życiu nie ma miejsca dla kalkulacji, i ta zasada dominuje w konstruowaniu wierszy. Stąd rzeczywiście możemy poznać wrażliwość, naturalną dykcję Joanny Fruzińskiej. Mnie to wystarczy, nawet jeśli poetka nie rozbija się autami po Gdyniach, Politykach, Nikach, Kościelskich, co tam jeszcze jest? Dobrze, że Łódź ma na swoim pokładzie miejsce również dla świeżyny.
Coś więcej? Te wiersze zdają się być walką o siebie. Ale bez drastycznych ciosów. To raczej dialog ze sobą i przede wszystkim, jak rozumiem, z bogiem. Boga tu pełno. Raz jest systemem, wymysłem człowieka, raz ostatnią instancją, do której zwraca się człowiek. Prawda, pierwsze nie wyklucza drugiego.

„Boga wymyślił system
żeby nas uciskać
żeby mnie uciskać szczególnie
pod lewym żebrem
tą częścią Adama
której nie muszę pragnąć”

Bóg to również lęk przed śmiercią, który nie opuszcza nikogo łącznie z papieżem (s. 33). To jest tak oczywiste, że tylko poezja, brzmienie słów może się bronić. I właśnie dla naturalności, o której wspomniałem spędziłem jakiś czas z tą książką.
Każdy wiersz koresponduje z religią, jej rekwizytami. Nawet pobyt w taksówce dał powód do napisania wiersza odnoszącego się do wiary.
Szkoda tylko (myślę czasem), że temat nie doczekał się bardziej przemyślanego języka. Fruzińska pisze w piżamie zaraz po przebudzeniu. Czasem w pociągu, tramwaju. Być może ma w torebce mały zestaw poetki: notes i ołówek. I dobrze. W końcu jednak nie zawsze muszę czytać hardcorowe wiersze.
Wyszła Książka, którą czyta się lekko, mimo że dotyka ciężkich, ostatecznych problemów. Mało tego, myślę, że autorka bardziej przeżyła te wiersze niż czytelnik.
Nie jest to poezja dla miłośników gier słownych, pokrętnej składni, eksperymentalnego języka. Nie ma tu erupcji, detonacji wyobraźni, ale ona jest. Snuje się jak dym, wchodzi wszędzie, ale pomału. Oszczędna i wyważona poezja. Do strawienia, chociaż słabo przyprawiona. Cóż, taka kuchnia.

***

jestem napiętym mięśniem
mam serce na skórze
chociaż w moich żyłach
sączy się leniwa waleriana
jestem czerwonym neuronem
leżę gotowa do skoku
z odwiedzionym kurkiem
kurczę się i rozkurczam
widzę w ciemności sen
nie przychodzi każe się prosić
kapryśny jak dziecko
chrapanie sąsiada budzi
moją zazdrość


łóżko

człowiek rodzi się w łóżko

kołyska uczy go znosić morską chorobę
i przeciwności losu

w łóżku poznaje
ciągle od nowa ten sam smak
bycia podwójnego
mieszanki ja-obcy

w łóżku ufa
oddając co wieczór duszę Bogu
na przechowanie
i modli się o przebudzenie

w łóżku woła księdza
i drżącą dłonią chwyta jego tłustą dłoń
przesypuje w ręku różaniec
i ramy łóżka trzyma się kurczowo
gdy wzywa go niebyt
daremnie

***

mamy trudny związek
obecnie jesteśmy na etapie
udawanej namiętności

nie rozmawiamy ze sobą
nie patrzymy
nie uśmiechamy się

ja Go nie wołam
On mnie nie woła
udajemy, że tak jest dobrze
ale kiedyś pewnie przestaniemy
padając na kolana
będziemy płakać
i przysięgać wieczną miłość



Justyna Fruzińska, Wiesz dobrze czego się boimy", Stowarzyszenie Literackie im K.K. Baczyńskiego, Łódź 2008 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz