Zliki zaczyna dzień jak prawie każdy człowiek od samego rana. Tym razem nie było inaczej, czyli tradycyjnie nic ważnego w życiu Zlikiego się nie wydarzyło. Wstał lekko przygarbiony od ciężaru poprzedniego dnia i wszedł do łazienki. Zatrzymał się przy ręcznikach. „Nigdy nie napisałem nic o ręczniku” – pomyślał. „Pisałem o zapalniczce, o spinaczach znalezionych w portfelu babci, o włosach łonowych, o orzeszkach ziemnych, o Milesie Daviesie, jego ustach wpompowujących powietrze do instrumentu, o liczbie dziewięć, o metce od stanika byłej żony, ale o ręczniku nigdy.” Podszedł do zlewu patrząc w jego dno. Zawiesił się, co zdarza się każdemu. W zlewie mała mucha wyraźnie została w zlewie tym uwięziona, ona właśnie. Z powodu skrzydeł, które nie działały poprawnie? Zliki pomyślał, że ten zlew to miasto, w którym się znajduje teraz. On zaś jest taką muchą z podciętymi skrzydłami. „Hm, jak ktoś ma zjebane skrzydła, to mu ich żaden zlew nie naprawi” – pomyślał.
W końcu, jak to każdy zwykły człowiek czynić zwykł, spojrzał w lustro. „Fak! Fak!” - Krzyknął. Też krzyknąłbym podobnie, gdyby mnie to spotkało, też serce przyspieszyłoby, przestałbym czuć nogi. Zliki zabujał ją się tak silnie, że gdyby ktoś był obok niego jak obłok stał niewidoczny, chciałby mu pomóc, przytrzymać, same ręce ruszyłyby, instynktownie, jak strażakowi na dźwięk syreny. Takiemu doświadczonemu strażakowi, który ma już duże dzieci, żonę, wspomnienia z wojska i dawno temu sprzedał dużego fiata. Zliki złapał równowagę i schował głowę w zlewie. Nic, tylko schował ją, nic innego. Szybko jednak wyprostował się i znów otworzył oczy, wlepił je w lustro. Zamarł. Widział siebie, widział jednak murzyna. Murzyna o swojej twarzy. To znaczy siebie z twarzą murzyna. Jak to powiedzieć …siebie i jego, ale on, to właściwie rysy twarzy Zlikiego, no, chchchoodzi tu, kurwa, o kolor. Kuurwa!!! Powiedziałem to. No to już teraz wiecie … Zliki popłakał się.
Siedział w fotelu i płakał. Nie mógł sobie wybaczyć, że nienawidzi teraz siebie, to znaczy wiadomo, chodzi o kolor, kuurwa, nie dam rady tego opowiadać! Siebie w zasadzie nawet lubił do dziś, ale jakoś od teraz nie może siebie tolerować, być ze sobą w takim stanie, jak? „Yyy, to normalne” - tłumaczył sobie – „że ta zmiana nastąpiła bez mojej wiedzy, dlatego nie lubię takiej formy mnie. Do koloru nic nie mam, nie jestem jakimś tam wieśniakiem, ale nie takiej zmiany oczekiwałem.”
Znów zamarł. „Fak!” Złapał się za krocze, szybko wstał i zdjął majtki. Spojrzał w dół, wielka nadzieja rysująca się na twarzy wyróżniała go wyraźnie wśród tanich obrazków na ścianie i głupich tytułów książek na półce, spoglądał, gapił się, myślał. „Nie, to powinno objąć, ta zmiana, całego mnie, a nie tak tylko kurwa, samą tapetę, same drzwi wejściowe, sam dach, eee!” – Krzyknął. Wpadł na pomysł i pobiegł do komputera. Tu folder taki a taki. O, jest, teraz może. I PLAY. Kwiczenie, gimnastyka cała. Znów patrzy na siebie, na dół. To samo. Teraz widzi jak ona się rozbiera gustownie, to znaczy Zlikiemu się ona i to podoba i … i nic, dalej bez zmiany. Ooo, pomyślał o czymś i zaraz usiadł na dużym biurowym fotelu przed komputerem. „Nadal mi się ona podoba, jak dobrze. Dobrze. Trudno, jak już ktoś, coś miało mnie zmienić, to z wielu różnych odmian, niech będzie kolor. Uuff, dobrze, że ona mi się nadal podoba.”
Nagle zbystrzał. Podbiegł do lustra, tak dalej czarną ma twarz. Zaczął chodzić po domu i zaglądać w kąty, rogi pomieszczeń, ich ścian, nasłuchiwał, może jakiegoś szumu, mówił coś pod nosem. Przygiął się żyrandolowi, przygiął się lampce, półkom z książkami kilkoma. Szumu nie słychać, nic nie widać. „Ale ktoś tu mi zagląda chyba” – powiedział głośno. Powiedział to tak, że usłyszałem jego słowa jak nigdy dotąd. Z taką rozpaczą, z taką bezradnością, że przeszył mnie ból jego samogwałtów. Ból zamkniętych oczu, które w ciemności widzą żonę byłą.
Przestraszyłem się. Zacząłem ostrożniej dotykać klawiatury laptopa, który się kurwa psuje, bo się połaszczyłem na taniznę. A Zliki nadal węszył. Momentami wydawało mi się, że już coś kuma, kojarzy czyli. Zamarłem.
Zawiesiłem się. Ręce, palce w powietrzu. Zliki też stanął. Wisieliśmy. Wisieliśmy w bezruchu.
Odwiesiłem się i Zliki też zaczął chodzić. Ale już spokojnie, taki wyspany, wypoczęty. Wolnym krokiem, już bez podejrzeń wszedł do łazienki, spojrzał w lustro, „ o biały jestem”. Umył się, ubrał i usiadł do komputera. Coś pisał, wpisywał coś na fejsie, wklejał jakieś swoje głupoty, coś z you tube, np. takie coś: http://www.youtube.com/watch?v=l1LCsQkVh1I
Albo: http://www.wiocha.pl/126420,Pocaluj_zabke_w
Zjadł zupkę chińską, potem makaron świderki z jajkiem. Na kolację chleb z masłem i herbata. Kilka papierosów. Dwa piwa. Trzy ostatnie w paczce słone paluszki, kawałek folii odgryzionej z małej torebki z przyprawami vifon.
I tak mu zleciał dzień.
http://www.wiocha.pl/81918,Wszyscy_chcemy_wygladac_jak_on
http://www.wiocha.pl/97869,Watrobka
http://www.wiocha.pl/93464,Kubelkowe_Fotele_w_Astrze