Niedawno odwiedziłem rodzinne strony mojej babci. Chodziłem
łąkami, przemierzałem polne drogi i patrząc w niebo, w dalekie kontury powstałe
od drzew na horyzoncie myślałem, że 90 lat temu było tu tak samo. Dokładnie ten
sam zapach sierpnia, to samo niebo, te dźwięki przyrody: owady, szum wiatru itd.
Próbowałem odszukać pierwszy dom rodzinny stojący nieco
dalej od gospodarstwa dzisiejszego i udało się. Można dojść do tego miejsca
jeśli zauważymy, że do tej pory przysypany jest rów przy drodze, by można było
z niej zjechać do dawnego siedliska. A i w miejscu, gdzie osadzony był dom po
dzień dzisiejszy można znaleźć ślady bytowania tam ludzi.
Nie słyszałem o żadnych mrocznych wydarzeniach w rodzinie,
nawet wojna nie dokonała wielkich zmian. Nie słyszałem o pogromach żydów,
łapankach, nikt nie mówi o startach w ludziach. Tylko historia o dziadku, który
zatrzymał się w gospodarstwie uciekając przed Niemcami. Dobrzy ludzie
przechowali go a potem oddali mu córkę – moją babcię. Historia, z której nie
ukręci się scenariusza na ciekawy film.
Inaczej ma się rzecz ze wspomnieniami, czy może z wewnętrzną
podróżą Konrada Wojtyły do czasów przeszłych, chyba swojej rodziny. „Czarny
wodewil” to zbiór wierszy poświęconych ludziom żyjącym, jak rozumiem podczas
wojny. To rodzina poety.
Konrad Wojtyła napisał przejmujące wiersze na temat traum
rodzinnych pochodzących z czasów wojny. Podczas kolejnych spotkań z książką
przypominały mi się bezkonkurencyjne „Radości” Grzegorza Kwiatkowskiego.
Wojtyła też zdaje się chce podsunąć nam do twarzy podczas obiadu wykopane
szczątki ludzkie. Nie ma tu jednak tego minimalizmu, oszczędności odzierającej
obraz ze wszystkiego co zmysłowe, prócz zapachu. Wojtyła ma po prostu inny cel.
Opowieść ma go zaprowadzić do przeszłości, chce podejrzeć jak to było dawniej.
Było groźnie, strasznie, był głód i choroby. No i chce o tym napisać książkę,
napisać językiem cierpliwym, stonowanym i konsekwentnym. Brakuje mi w tej
książce emocji, ale mi zawsze i wszędzie ich brakuje.
Konrad Wojtyła próbuje być niejednoznaczny – jak w wierszu „VII”,
w którym :
„Zobacz, jeszcze tu
Unosi się duch –
Brali ją chętnie i często.
Na języki. Wzdychała – weź mnie.
Poliż. Czarno-białe zdjęcie.”
Tak sobie Wojtyła kombinuje: niby ją brali, gwałcili, ale
może jednak tylko plotkowali. Niby sama chciała, ale nie o ciało chodzi. To
dobrze się czyta, ale daje możliwość ucieczki od prawdziwego przeżycia strachu,
lęku, obrzydzenia podczas czytania tych wierszy. To oczywiście można poczytywać
za zaletę tej liryki, w końcu nie każdy chce ubrudzić się w tym do szpiku. Ja
lubię nie mieć wyjścia.
Konrad Wojtyła objawia się również jako sprawny rzemieślnik.
Dlatego tak łagodnie wchodzą te wiersze do człowieka. Raz mówi w nich sam
autor, innym razem babka Ludka(?) – bohaterka książki.
Wielu poetów odnosi się do przeszłości, swojego dzieciństwa
i przodków. Konrad Wojtyła zrobił z tego taniec śmierci. To rzadziej się zdarza
i pewnie w tym tkwi również siła jego książki. Każdy kto spotkał się już z jego
twórczością powinien poznać „Czarny wodewil”, bo to zupełnie inny wymiar
Konrada Wojtyły.
Konrad Wojtyła, „Czarny wodewil”, Wojewódzka Biblioteka
Publiczna i Centrum Animacji Kultury, Poznań 2013