fot. http://teatr.olsztyn.pl/ |
Sobotnia premiera spektaklu Sceny Margines Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie pt. "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" należy do udanych z kilku powodów. Pierwszy powód - i ten, o którym chcę powiedzieć, to wrażenia artystyczne. Spektakl wyreżyserowany przez Krzysztofa Popiołka na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz to dość powściągliwa opowieść o kobietach podczas II wojny światowej pracujących dla Armii Czerwonej. Okropieństwa wojny pokazane przez zespół wywierają wrażenie, ale nie przytłaczają. Aktorki czasem bliskie są wyskoczenia z siebie, bałem się, że za chwilę coś gruchnie o scenę, ale oczywiście nie dały się ponieść. Grały. Oszczędna scenografia wymagała zamknięcia się w jej ramach, i to przyniosło spektaklowi więcej dobrego. Rozbudowana przestrzeń obligowałaby do bardziej zuchwałych wycieczek w stronę tekstu, rozciągałoby to w czasie całość.
Przedstawienie miejscami wypada jak niewielkie przedsięwzięcie aktorów chcących odejść od codziennej siermięgi teatralnej (takowa też pewnie istnieje). Bardzo teatralny wydaje mi się magnetofon szpulowy, bieg kobiety 5 granej przez Milenę Gauer, który wygląda jak etiuda, bieg mający zmęczyć, wyrzucić z siebie złe. Muzyka wydaje się nieco z innej bajki, ale to może z kolei uniwersalizować całość.
Nie siląc się na jakąś recenzję, polecam. Czytelne, trzymające w fotelu. Bez wielkiego rozmachu, przyjacielskie takie. Znam was, będziecie zadowoleni.
Czytałem książkę, widziałem migawkę tego spektaklu. Jak uda się go zobaczyć, to pewnie będę zadowolony. Na oko brzmi on jak "Miedzianka" Springera wystawianego przez aktorów z jeleniogórskiego Norwida, podobny sposób narracji.
OdpowiedzUsuń