Kolejna książka Karpowicza jakże odmienna od „Ości”, którymi
się można zaczytywać, cytować, wspominać dialogi i w ogóle wynosić jako książkę
atrakcyjną towarzysko.
„Sońka” to opowieść o dramatycznym losie kobiety, której
matka zmarła przy porodzie a ojciec, obwiniając córkę za śmierć matki, mści się
jak zwierzę za swój los. Ignacy Karpowicz powrócił do czasów wojny, gdzie mieszają
się drogi ludzi polskich, niemieckich i białoruskich. Mieszają tak bardzo, że i
język musi na tym ucierpieć, jednocześnie się wzbogacić, zrozumieć konieczność
chronienia siebie samego. Autor opowiedział jak bardzo jesteśmy sobie
potrzebni, jak mocno jesteśmy ze sobą związani, niestety najczęściej tego nie
chcąc, nie planując. Rodzina, sąsiedzi, rodacy, ludzie, nieustannie stają
przeciwko sobie. I jedynie miłość w tym ociekającym krwią i spermą gwałtu
świecie stanowi o naszym człowieczeństwie, tylko ona pozwala przetrwać
nienawiść do innych i obrzydzenie do siebie. A jeśli to miłość do wroga, staje
się jednocześnie miłością wystawianą na boleśniejszą jeszcze próbę.
Tytułowa Sońka opowiada swoje życie reżyserowi zaplątanemu w
wiejskie drogi swojego dzieciństwa. Spotyka ją przypadkowo, już starą, potrzebującą
jedynie wydobycia z siebie wspomnień, rozliczenia z historią. Karpowicz intrygująco
wprowadza nas również do świata młodego i zdolnego reżysera, który reżyseruje
na naszych oczach a w swojej wyobraźni spektakl teatralny na podstawie wspomnień
Sońki. Ten zabieg warsztatowy jeszcze bardziej demonizuje całą historię. Oto, wstrząsające
opowiadanie, coś, czego nie będąc świadkami, nie jesteśmy w stanie sobie nawet
wyobrazić, bo jak sobie wyobrazić emocje doznawane przez Sońkę, zostaje
przeniesione na język teatru. Służy scenografom, aktorom, może być jeszcze raz,
oczywiście kaleczenie, teatr zawsze kaleczy, odegrane.
Spotkanie reżysera z Warszawy ze starą kobietą to spotkanie
dwóch przeciwieństw. On młody, odnoszący sukcesy, wspomagany kreską środków
stymulujących skutecznie rozpycha się w świecie, nie pozwala marginalizować
swoich pragnień. Ona – przeżyła życie wbrew sobie. Miało być inaczej. Ale żyła.
Nie zdobyła niczego. Ona ciągle doznawała. Doznawała kar. Żyła za karę? Jakby
pokutowała za śmierć swojej matki podczas porodu.
Sońka rozpoczyna opowiadanie jak bajkę: „dawno, dawno temu”.
Inaczej nie można opowiedzieć historii kobiety, która to historia zaczyna się w
czasach, kiedy to życie kobiety mniej było cenne od życia kozy, jak zauważa
Sońka. Z pewnością chodzi tu również o miejsce, czyli mała wieść na rubieżach
Białorusi i Polski.
„Śońka” to powieść o miłości. Niestety, to również powieść
sugestywnie mówiąca o tragedii wojny. O tym nie da się zapomnieć. Po
przeczytaniu tej książki nie można odegnać myśli o tym, że coraz mniej żyje
ludzi pamiętających okrucieństwo wojen XX wieku. Oczywiście one ciągle mają
miejsce na świecie, ciągle pochłaniają tysiące ofiar. Na naszej szerokości
geograficznej jednak to druga wojna światowa wypaliła piętno w ludziach na dwa
przynajmniej pokolenia. I to o tej wojnie pisze Karpowicz. Niestety, pisze tak
mocno, że Sońka chodzi za mną ciągle. „Niestety” piszę oczywiście w
cudzysłowie. Język Karpowicza jest poetycki i wzruszający. Nie muszę dodawać,
że unika jakiegokolwiek przesłodzenia. To o czym bohaterka mówi jest tak
trudne, że tylko język wspomagany licznymi regionalizmami i uciekający w
niezwykle umiejętny sposób od czułostkowości staje się realny i wiarygodny.
Książka miała swoją premierę w maju ubiegłego roku. Od lipca
czekała na mnie pod fotelem. Warto czasem przesunąć fotel.
"Sońka", Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie 2014