Ciągle coś znajduję w piwnicy. Zazwyczaj są to rzeczy stare, nikomu nie potrzebne, a przynajmniej za takie uchodzą, często niesłusznie. Tak jest i tym razem, bo mam tu przed sobą obok słoików książkę Bartosza Muszyńskiego „Gwiazdobloki”. Tytuł ten wyszedł na świat w 2001 roku. Siedzę tu i myślę o tym, że w roku 2001 nie miałem telefonu komórkowego, nie czułem potrzeby posiadania czegoś takiego. Co tam telefon, nie miałem komputera, który wydawał się nieosiągalny cenowo. Wiedziałem co to Internet, bo rok wcześniej urząd pracy oddelegował mnie na kurs komputerowy, ponieważ długi czas opierałem się wyzyskiwaczom batożącym pracowników trzema zmianami i wypłatą w ratach. Podczas kursu ukradkiem wpisywałem w wyszukiwarkę nazwiska pisarzy, poetów, nazwy pism literackich, coś wyskakiwało. Nie mogłem tego ogarnąć, nie rozumiałem tego. Skąd to wszystko, kto to pisze? Nie wiem czy dziś to ogarniam, pewnie nie, ale już zdążyłem się przyzwyczaić. Przyzwyczaiłem się do mnogości, do tego, że na przykład, że poezja, dobra proza powszednieje, ginie w Internecie. Za każdym razem, kiedy coś piszę na blogu o książce, zastanawiam się czy mam prawo, kto dał mi prawo, sam sobie je nadaję? Absolutna wolność! Dokąd ona zaprowadzi? Każdy może wnieść swoje trzy grosze. I z angielską flegmą wnosi, nie bacząc na to ile to warte. Wolność! Do tej pory jeszcze nie przełamałem się i nie umiem zamieszczać na swoim blogu swoich płodów. Przyzwyczaiłem się do myśli, że to musi przejść selekcję, chodzi właśnie o to, by ktoś zechciał to lub odrzucił. W przeciwnym razie mogę zostać babcią klozetową poezji, tego się obawiam. Nauczony jestem, że wciskać się na silę to hańba, zaś nie umieć czegoś, nie być w czymś uznanym oznacza jedynie, że trzeba przestać to robić i zająć się czymś innym. Niedawno Gazeta Wyborcza opublikowała wywiad z profesorem filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego Janem Hartmanem, który słusznie w pewnym momencie zauważa mówiąc o współczesnej edukacji, że uczniowie kończą szkoły z przekonaniem o swojej szerokiej wiedzy, które to przekonanie właściwe jest wszystkim ignorantom. Ja sam widzę, że dzisiejsi licealiści, których pamiętam jako tych, którzy używali szczątkowej składni, są przekonani o swojej wyjątkowości. Ale oni są młodzi. Nie chciałbym sam wpaść w kanał samozachwytu, przekonania, że to co piszę, co mam do powiedzenia jest wyjątkowe. A to, że nikt tego nie chce jest tylko potwierdzeniem oryginalności i ludzie jeszcze do tego nie dorośli. Wówczas zaczyna się publikowanie swoich wierszy, opowiadań, dramatów, czego tam jeszcze w Internecie na swoim blogu. Kończy się na wydawaniu smętów w pierwszej osobie w formie e-booka, nazywając to powieścią, nie mając elementarnej wiedzy na temat tego czym jest powieść, co różni ten gatunek od opowiadania. Dlatego podziwiam blogerów, którzy publikują całkiem udane wiersze na swoich blogach, cmokam sobie, bo ja bałbym się, że nie rozpoznam w sobie grafomana.
W piwnicy, gdzie pełno sprzętów zapomnianych, nieużywanych, niepotrzebnych czuję się bezpiecznie. Czuję się nawet mądry.
Wiersz Muszyńskiego
WYPOŻYCZALNIE
Jest tak jak być powinno
od zawsze: dzień się zanosi
rosą, słońca kontur – wypukłym
patrzy na nas okiem
z wieczności. To musi być
gdzieś blisko, tuż.
Jest tak jak jeszcze nigdy
przedtem nie było: przestałem się
bać – przez moment tęczujące
próżnie ustępują, przez moment.
To nie potrwa długo i bardzo
dokładnie zapamiętać chce się
w wynajętym ciele osadzony mocno.
Bartosz Muszyński, „Gwiazdobloki”, Ha art, Kraków 2001
Dobre te wątpliwości.
OdpowiedzUsuńJa mam inne - czy przypadkiem zbyt łatwy dostęp do możliwości "publikacji" via Sieć nie sprawił, że toniemy w zalewie brejowatych literaturopodobnych wytworów?
W tej brei nie można znaleźć niczego wartościowego, jeśli się nie ma benedyktyńskiej cierpliwości lub niesamowitego szczęścia.
pzdr
Dlatego niektórzy szukają ratunku w kościele. hihihi.
OdpowiedzUsuń