wtorek, 20 lipca 2010

Krzysztof Bieleń, "Wiciokrzew przewierceń"

Wiersze o roślinach, jeziorach, lasach, wiersze zoologiczno-botaniczne muszą brzmieć banalnie, tak się utarło w mojej głowie.Co tam banalnie, głupie muszą być i tyle. Zazwyczaj piszą je ludzie, którzy odkryli w sobie poezje na emeryturze lub na tej emeryturze się nudzą i pragną odświeżyć dawne zamiłowania.
Inaczej jest w przypadku wierszy Krzysztofa Bielenia. To oczywiście wiersze botaniczno-zoologiczne (to moje określenie tylko na potrzeby tego postu),wiersze rozgrywające e gdzieś daleko w nieznanej prowincji. Choćby dlatego zwróciłem na nie uwagę. Miejsce, w którym ja mieszkam, to tez zapomniała mała mieścina.
K. Bieleń potrafi pisać o wsi w sposób, który przykuwa uwagę. Tu banał ryzykownie blisko zbliża się do odkrywczego spojrzenia na swoje otoczenie. I zawsze, po mistrzowsku, omija obszary grafomanii. Nie czytałem wszystkich książek poetyckich wydanych w roku 2009, ale z tych, które znam, ten jako jedyny jest aż tak szczery, tak niewidocznie wykreowany.
Zaraz poczytamy, chcę jeszcze tylko dodać, że właściwością tej książki jest to,że są tu frazy, od których lekko cierpnie język, ale zaraz potem człowiek się uspokaja i nie potrafi już wskazać denerwującego fragmentu. Weźmy taki wiersz:

Wspólna studnia

Kiedy byłem takim samym chłopcem,
mój ojciec, w trakcie wspólnej kolacji
w tej naszej wspólnej kuchnio-sypialni,
po wspólnie skończonej pracy w polu,
też tak lubił przestać jeść ni stąd, ni zowąd
w pewnym momencie, by spojrzeć na mnie
jakoś tak na wyrost, jakby mnie obok niego
w ogóle nie było (do dziś do końca nie wiem,
czy było to czekanie na coś nadzwyczajnego,
czy zwyczajna przenikliwość). Ale po chwili
wstawał i szedł, a był już czas na sen, czerpać
wodę ze studni starym aluminiowym wiadrem,
by poić bydło - rozcieńczonymi pomyjami,
i konie - wyłącznie czystą i zimną wodą.


Tak, mój teść również konia traktuje z większym szacunkiem.

Wiersze K. Bielenia przekonują szczerością, autentycznym językiem. Poeta „grzeszy” również erudycją. Pojawiają się nazwiska filozofów, tytuły rozpraw filozoficznych. Nie są one jednak fundamentem wiersza, metaforą. Autor zastanawia się jedynie ile można kupić chleba za jedna książkę „Cierpienie,śmierć, dalsze życie”, o ile mnie pamięć nie myli Schelera. Do tego z rozbrajającą szczerością pisze o niechęci do tytułu, bo musi zdać z niego egzamin. Erudycja ta nadaje jednak wierszom szerszy kontekst. Dlatego te wiersze rozgrywające się wśród pól, strychów, roślin, wiejskich dróg nie zamykają się w swojej krainie. W tym momencie spoglądam na zbiór wierszy Michała Kajki, który jako mazurski poeta zamykał wiersze w tej krainie jezior. Bieleń unika zamknięcia.

Dosyć gadania. Wiersz.



Zoe



Dom był niewielki,urządzony skromnie,

ale z tym flamandzkim,niespiesznym

rozmachem; wrośnięty w skrawki pastwisk

i nieużytków,przypominał półdziką fermę

lub jej ułudę. Wewnątrz był gustownie

zaniedbany, jakby zgodnie z tezą świętej

Katarzyny ze Sieny: „O dom, tę celę,

w której poznajemy samych siebie,

nie winniśmy zanadto się troszczyć”.

A gdybyś, mój Fortunacie, powtórnie

mógł ujrzeć, jak głaszcze spanielkę Zoe,

poprawia włosy, suszy na ganku kukurydzę,

z jaką pasją rozprawia o drewnianej łyżce,

widziałbyś sam, jak wszechświat się rozszerza.




I nawet kiedy autora ponosi, I jak tu opuścić kraj, który mnie wykarmił?, Godzę się z nim, bo to jego język, jego wrażliwość.





Krzysztof Bieleń, „Wiciokrzew przewiercień”, Tychy 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz