Debiut Oliwii Betcher pełen jest zwrotów akcji,
zaskakujących skojarzeń i wręcz narracji ocierających się o przejmujące
opowiadanie o codzienności, relacji podmiotu lirycznego z ludźmi i stosunku do
przeszłości i dzisiejszych wydarzeń.
Poetka wyraźnie chce mówić, mówić dużo, jakby język jej
spuszczono z łańcucha. Tworzy swój rejestr zdarzeń w dyscyplinie i porządku
wersyfikacyjnym, jednocześnie nie stroni od emocji.
Tytuł tomu POZA pozwala sądzić, że przećwiczymy kilka póz
przyjmowanych codziennie przez podmiot liryczny i licznych adresatów. To
również wskazówka, że ktoś lub coś usytuowane jest poza – poza systemem, poza
granicami, może ograniczeniami. Tropy te podpowiadają same wiersze.
W wierszu „Odbicia” poetka wyznaje”
„Przerosło mnie posłuszeństwo dziecko nauczyło się nie
wychodzić przed szereg”.
Lepiej być poza systemem. System i tak wypluwa. Powielanie stereotypów
paradoksalnie osuwa człowieka w cień. Niby w masie , ale jakby POZA wszystkim.
Lepiej funkcjonować na marginesie, odbić się, wówczas nie jesteś uzależniony,
stajesz się bardziej swój własny, sam sobie wytyczasz kanony, cele.
Funkcjonujesz poza, ale stajesz się widoczny dla większości, stajesz się podmiotem,
nie zaś przedmiotem prowadzonym na smyczy przed np. mody, kanonów piękna, zdrowia,
języka itd.
Będąc ze wszystkimi nie jesteś nawet ze sobą, za dużo
warunków do spełnienia. To wcale nie oznacza rezygnacji z personalizmu. Odbicie
się jest jednak konieczne. Tylko wolny człowiek, może na zasadach wolności
wchodzić w relację z innymi ludźmi.
Bycie POZA w sensie dosłownym jest jednak bolesne. Tak
opisuje poetka relacje z rodziną.
„(…) rodzina? Rodzi nawyki,
Wnyki są wrodzone jak agresja.”
Nie trzeba tłumaczyć owej gry słów, z której wynika, że
rodzinne nawyki to sidła kontrolujące rozwój duchowy i emocjonalny.
Opowieść o chłodzie między ludźmi, o niespełnionych
oczekiwaniach rozpoczyna się już na początku książki. Drwina ale i żal, że
bardziej szanujemy swoje oczekiwania wobec córki (że da wnuki i będziemy mieli się
z kim bawić) pojawia się już w wierszu „Nic nie jest moje”. Nie można oprzeć
się wrażeniu, że podmiot liryczny wypowiadając się w trzeciej osobie, „ale na
razie opłakuje straty”, mówi o sobie samym.
Ojciec twierdzi, że powinna mieć dziecko, że to jego uszczęśliwi.
Właśnie, musimy uszczęśliwiać innych, bliskich, najbliższych i dalszych. Ciągle
komuś coś dawać. Osoba mówiąca w tej książce ma tego dość. Stawia na swoim, ale
robi to z bólem. Czyni to jednak, ponieważ świat wymusił na niej jednocześnie
przekonanie, że nie powinna skazywać swojego dziecka na TAKĄ MATKĘ.
Świat jaki rysują te wiersze to planeta pełna paradoksów i obłudy.
Nieskończona ilość pomyłek i egoizmu.
Autorka bez żenady otwiera się ze swoimi myślami, poglądami
i tym, co widzą oczy. To mocna, miejscami egzaltowana, ale wiarygodna poezja.
Oliwia Betcher uważa, że pewien świat już się skończył. Żyjemy
już poza światem, w którym ateiści byli wiarygodni, ponieważ kłócili się z
szanowanymi przez innych wartościami. Dziś nawet ci, którzy powinni o te
wartości walczyć, lżą je, stają się ich antytezą.
Poeci piszą dla publiczności, zamiast kontrowersji wzbudzają
miły uśmiech lub pobudzają jarmarczne, odpustowe gusta. Trudne do uniesienia „kanony”
wypalają się, umierają na rzecz foty w necie, recenzji, poklepywania po plecach.
Poetka wskazuje, że gdzieś w rogu świata, nie widoczna przez
nikogo umiera z empatii, utożsamia się z czytaną historią i jej bohaterem.
Płacze jednak dla nikogo. Nie ma wśród zaganianych i zaaferowanych sobą i swoja
karierą nikogo, kto chciałbym ją zauważyć. Czyta, płacze POZA wszystkim.
Chcesz należeć do świata, do innych musisz zgodzić się na
przyjęcie pozy. To może być poza szewca, artysty, nauczyciela, polityka,
sportowca, ale tę pozę należy nieustannie ćwiczyć. Nie chodzi już o
powierzchowne strojenie min, na czym większość się zatrzymała z powodu swojego
lenistwa. Tu chodzi o sposób myślenia. Mam dziś myśleć jak polityk. Jutro będę myślał
jak pielęgniarka. Rano myślę jak sportowiec i mimo zaawansowanego wieku ćwiczę
ponad siły, w południe jestem nauczycielem, lekarzem lub mechanikiem i myślę
jak mechanik. Wieczorem zaś staję się artystą i chwytam za gitarę lub cymbały. Co
gorsza, chcę, by wszyscy traktowali mnie jak sportowca, lekarza, artystę w
zależności od mojego nastroju, pory dnia i mojego życzenia. Niestety nikt nie
nabiera się na to. Niestety inni też są skupieni na swoich pozach. Nie
zauważają mnie. Rodzi się frustracja, depresja. Jedziemy na lekach. Tak kończą
indywidualności o odpustowych gustach i marzeniach.
Wiersze Oliwii Betcher pobudzają do refleksji. Wnioski, być
może, każdy wyciągnie inne, ale poetka fachowo ciągnie nas po swojej drodze,
więc jestem spokojny, nikt nie zgubi się w tych wierszach. Wierszach ważnych, ponieważ
mówią o relacji ze światem otwarcie, refleksyjnie. Poetka nie chowa się za
niezwykłymi metaforami. Pojawiające się gry językowe, kalambury mają na celu
tylko uwypuklić treść, stają się wykrzyknikiem.
Oliwia Bechter "Poza", Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2015