Matusz swoją książę z wierszami rozpoczyna tak: „Będę Cię szukał wszędzie - / bo moje szukanie jest pełne/ prawdy i miłości”. Od razu z grubej rury, powiem nieładnie. Zaraz potem leci tak: „Będę błądził,/ bo błądzenie jest szukaniem Ciebie”. I tak jest cały czas, czyli otwarcie, mocno i o miłości. To książka przede wszystkim o miłości.
Najlepiej się czyta te wiersze, w których autor jest pewny tego czego chce, co widzi, co słyszy. Dlatego każdy wiersz czyta się dobrze. Nie powiem nic więcej, ponieważ już po tym wielu z was powie, że jestem bezkrytyczny. Może i tak, wobec tych wierszy, owszem, jestem bezkrytyczny. Matusz, wie kogo kocha, jak kochać, czego nie robić, żeby się w nienawiści nie utytłać. To wiersze o miłości przeciw nienawiści.
„Będę Cię szukał wszędzie”, te słowa autor wypowiedział, bo nie wierzy, że już znalazł, może nie chce w to uwierzyć. Bo co to za życie, jak już się znajdzie? Człowiek zaczyna mieć już dość swojej pewności, poczucia bezpieczeństwa. Znowu chciałby pożyć jak głodny lew. Dlatego poeta Sławomir rozpoczyna akcję słowami, że będzie szukał, że tak się wyrażę.
Jeżeli szuka jeszcze czegoś, to może na gruncie języka. Jak to powiedzieć, pytanie które z samozadowolenia budzi każdego zadowolonego, dobrego poetę. Sam pisze, że poezja jest spotkaniem ludzi w języku. Zauważa też, że rodzi się z tego spotkania swego rodzaju zniewolenie językiem, ponieważ służy chociażby propagandzie i reklamie, czyli potrafi sprowadzić nasze myślenie do jakichś ram, schematów. Podkreśla, że język wolny, pozbawiony klisz, kalek, utartych zwrotów, czyli, powiedzmy, język żywy może być pięknym spotkaniem np. poety z czytelnikiem. To prawda.
Język Sławomira Matusza nie sprawia wrażenia bardzo oryginalnego, nie rzuca się na uszy, to nie jest język Piotra Macierzyńskiego (pamiętacie jeszcze?) ani Szczepana Kopyta z pierwszej książki/książek. Jego twarda mowa pozostaje jednak w pamięci. Może i jest pozbawiona klisz, utartych zwrotów, ale nie to zauważam jako pierwsze. A to, że ta twarda, zdecydowana mowa, jest jednocześnie czuła.
Tę książę powinienem mieć. I mam, hehe. A wy?
Tymczasem przeczytam wam jeden wiersz Sławomira Matusza.
Elegia dla Edyty
nie ma innych bogów przede
mną Furia – nietaktowna
dziewka rozjątrzona gorejąca
powiernica nie powierzaj
jej tajemnic nie pozwól
mieszkać w sercu i umyśle
każ opuścić ciało oddaj się
powietrzu i spokojnemu
światłu, odbitemu od chmur
i łąk pluskaniu oczek i ryb
Bóg się rodzi w ciszy
kiedy nie było niczego
była tylko cisza w niej
powiło się jego kwilenie
a potem pierwsze słowo
zatem ostudź słowa solą
i słuchaj milczenia ciszy
w sobie szmeru krwinek
posłuchaj co mówią włókna
mięśni serca słuchaj oddechu
sumienia ciszy śledziony jam
jest – mówi stwórca – i mówię
do każdego nie usłyszy mnie ten
co krzyczy i ta co ma w ustach
ławicę słów i oręż języka.
31 sierpnia 2007
Sławomir Matusz, „Pieśni odejścia i powrotu”, Mamiko 2010
Najlepiej się czyta te wiersze, w których autor jest pewny tego czego chce, co widzi, co słyszy. Dlatego każdy wiersz czyta się dobrze. Nie powiem nic więcej, ponieważ już po tym wielu z was powie, że jestem bezkrytyczny. Może i tak, wobec tych wierszy, owszem, jestem bezkrytyczny. Matusz, wie kogo kocha, jak kochać, czego nie robić, żeby się w nienawiści nie utytłać. To wiersze o miłości przeciw nienawiści.
„Będę Cię szukał wszędzie”, te słowa autor wypowiedział, bo nie wierzy, że już znalazł, może nie chce w to uwierzyć. Bo co to za życie, jak już się znajdzie? Człowiek zaczyna mieć już dość swojej pewności, poczucia bezpieczeństwa. Znowu chciałby pożyć jak głodny lew. Dlatego poeta Sławomir rozpoczyna akcję słowami, że będzie szukał, że tak się wyrażę.
Jeżeli szuka jeszcze czegoś, to może na gruncie języka. Jak to powiedzieć, pytanie które z samozadowolenia budzi każdego zadowolonego, dobrego poetę. Sam pisze, że poezja jest spotkaniem ludzi w języku. Zauważa też, że rodzi się z tego spotkania swego rodzaju zniewolenie językiem, ponieważ służy chociażby propagandzie i reklamie, czyli potrafi sprowadzić nasze myślenie do jakichś ram, schematów. Podkreśla, że język wolny, pozbawiony klisz, kalek, utartych zwrotów, czyli, powiedzmy, język żywy może być pięknym spotkaniem np. poety z czytelnikiem. To prawda.
Język Sławomira Matusza nie sprawia wrażenia bardzo oryginalnego, nie rzuca się na uszy, to nie jest język Piotra Macierzyńskiego (pamiętacie jeszcze?) ani Szczepana Kopyta z pierwszej książki/książek. Jego twarda mowa pozostaje jednak w pamięci. Może i jest pozbawiona klisz, utartych zwrotów, ale nie to zauważam jako pierwsze. A to, że ta twarda, zdecydowana mowa, jest jednocześnie czuła.
Tę książę powinienem mieć. I mam, hehe. A wy?
Tymczasem przeczytam wam jeden wiersz Sławomira Matusza.
Elegia dla Edyty
nie ma innych bogów przede
mną Furia – nietaktowna
dziewka rozjątrzona gorejąca
powiernica nie powierzaj
jej tajemnic nie pozwól
mieszkać w sercu i umyśle
każ opuścić ciało oddaj się
powietrzu i spokojnemu
światłu, odbitemu od chmur
i łąk pluskaniu oczek i ryb
Bóg się rodzi w ciszy
kiedy nie było niczego
była tylko cisza w niej
powiło się jego kwilenie
a potem pierwsze słowo
zatem ostudź słowa solą
i słuchaj milczenia ciszy
w sobie szmeru krwinek
posłuchaj co mówią włókna
mięśni serca słuchaj oddechu
sumienia ciszy śledziony jam
jest – mówi stwórca – i mówię
do każdego nie usłyszy mnie ten
co krzyczy i ta co ma w ustach
ławicę słów i oręż języka.
31 sierpnia 2007
Sławomir Matusz, „Pieśni odejścia i powrotu”, Mamiko 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz