czwartek, 27 grudnia 2012

Janusz Radwański, „Księga wyjścia awaryjnego”

Tomik wierszy „Księga wyjścia awaryjnego” dołączony do ostatniego numeru pisma RED ustanawia, że pismo to trzyma klasę do końca. Ja tam nie znam się na prądzie, więc nie wiem ile kilowatów poszło, by napisać te wiersze; nie znam się na chemii, zatem nie pomogę w odgadnięciu ile glutaminianu trzeba, aby powstała książka Janusza Radwańskiego. Umiem jednak czytać, co jest zasługą mamy i babci, mniej zaś szkoły podstawowej. Umiejętność czytania podpowiada mi, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Wyjątkowość tych wierszy polega na humorze właściwym Radwańskiemu i bezkompromisowej mocy i ostrości, która próbuje odnaleźć się, wyróżnić w świecie sondaży i pretensjonalnych przedsięwzięć (jak ta, o której słyszałem przed chwilą w TVP1, polegająca na uczeniu świeżo upieczonych mam pokazywania swoich wdzięków. Jakieś tępe łby jeszcze to promują) i co by nie było, to czułości jaka jest w każdym człowieku.

Bohater wierszy Radwańskiego to niedługo tata …zresztą. Wstąpiła we mnie myśl, mówiąc górnolotnie, że  nie ma już o czym pisać w świecie, w którym znów ktoś nabrał miliony ludzi obiecując koniec świata. Natomiast warto czytać coś, co jest ciekawie napisane, nawet jeśli ślizga się po banałach. Co nie jest banałem, zdaje się pytać sam Radwański.

To że technika nie nadąża za słowami poety, że Sodomora i Gomora echa ma swoje w kraju, w którym okruszynę chleba …, wiadomo. Ja jednak podchodzę do wierszy emocjonalnie, nie zastanawiam się zbytnio, czasem tylko przyjdzie do głowy jakiś mit albo filozof, czasem jakaś książka lub piosenka. To jednak nie ważne, bo Radwański nie wiesza się na cytatach z innych tekstów kultury, jak to się ładnie zwie. Żyje w tym świecie i idąc po nim zbiera chcąc lub nie chcąc świata tego kudły. Człowiek jednak jest slaby i czasem zaczyna myśleć. Wtedy zastanawiam się jaką rolę w tych wierszach pełnią liczne odwołania do kultury biblijnej, że tak się śmiesznie wyrażę. Czy to deklaracja do przynależności? Wybaczcie, niepotrzebna. Chyba że żart, jak to stoi w wierszu ze świętym Jerzym, rozumiem jako żart.

Święty, którego, mówią, nie ma, skoro już tu stoisz, broń jej
Przed tym światem, który ponoć jest. Ty znasz się
Na walce z nieistniejącym złem.

Wiersze te układają się w jakąś opowieść, ale niepojętą dla mnie. Opowieść będącą szukaniem piękna w tym, co według obietnicy miało być pięknem a okazało się tylko tyraniem na chleb. W tych wierszach Janusz Radwański swata swoje religijne światy ze światem rodzącego się nowego życia, życia wychodzącego na ziemie, na ten padół łez, jak to mówią. Czasem miałem wrażenie, jakby chciał usprawiedliwić siebie i mnie, usprawiedliwić poczęcie. I tak po banale się ślizgając, można też szepnąć z lekka, że sam tytuł „Księga wyjścia awaryjnego” mówi, że mamy do czynienia z ważna KSIĘGĄ albo o KSIĘDZE. Wybieram, że to o ważnej księdze będącej dla nas lub tylko dla autora wyjściem awaryjnym w czasach chaosu. Dużo tu rytuałów awaryjnych – czytaj wiersz ostatni również. Tak, „macie broń na końcu języka” pisze Radwański. Niech sobie to powie, bo jego wiersze to dobra broń, broń przed płycizną, broń przez oczywistością. Tyle.

Nie wiem na ile czasu starczy tej książki. Nie wiem kiedy czas pokryje ją kurzem. Dziś mówię, że czytać te wiersze warto, warto poznać się z nimi.

A wiersz „Balon. Trucker country” wygra przyszłe wybory prezydenckie. To obiecuję, jak obiecywać można wszystko, czego się pożąda albo zaledwie chce.



Janusz Radwański, „Księga wyjścia awaryjnego”, XII Tom Serii Wydawniczej Pisma Literackiego RED, 2012


środa, 26 grudnia 2012

Czekanie na serial

I znowu kolędy w telewizji. Ci artyści wyginający się przy prostych piosenkach, te zdziwaczałe aranżacje kolęd, znowu ta pycha i bezmyślność zgromadzonych na starych miastach. Ta tłoczona w fabrykach plastiku wspólnota wciskająca w formę fotela z Ikei. Te oskarżenia wobec karpia, że dopiero od niedawna, że gówno nie tradycja, to wyjaśnianie sensu dzielenia się opłatkiem. Zaproszeni do telewizji "ojcowie" popisują się wiedzą nieistotną, bo nieistotna jest ta wiedza wobec potrzeby bycia z bliski lub braku takiej potrzeby. Objaśnianie tradycji, obrzędów ma zbliżyć. A obrzydza.

Na szczęście niedługo "Zmiennicy" odcinek 11 i 12. Potem szybki spacer wokół jeziora i do stołu. Do pojawienia się wciągającej ciemności w wilgotnym tunelu.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

sKARBIEC sUSKI NR 7

W piętek 21 grudnia promocja siódmego numeru Skarbca Suskiego redagowanego przez miłośników ziemii suskiej skupionych w stowarzyszeniu pod taką nazwą. Zbierają ciekawostki historyczne naszego regionu i publikują w formie artykułów okraszonych zdjęciami sprzed lat. Wszytsko zapiera dech w piersiach, bo jest coś pociągającego w przeszłości. Sięga się pamęcią swoich ojców w koszulkach na ramiączka i koszulach z wielkimi kołnierzami. A jeśli artykuły dotyczą średniowiecznych monet wykopanych na terenie miasta zaczynam wierzyć, że może tu zakopany jest święty Graal. Świetna zabawa, kształcąca jednocześnie i pobudzająca wyobrażnię. Obecność burmistrza na spotkaniu promującym pismo będące oddolną inicjatywą kilku pasjonatów napawa optymizmem.

kilka fotek (Fotek też był)
Jak widać wlezlim w butach 


no i nazwiskami: Blonkowski 
 Kępiński i Paliński. Na dole Paliński. Jedni ze sprawców


Kusi mnie wspomnieć o albumie Stanisława Blonkowskiego doświadczonego leśnika i fotografa upamiętniajacego chwile ważne z punktu widzenia przyrody. Ptaki, grzyby, drzewa. I tylko takie, które w gruncie rzeczy mnie otaczają, czyli nic co byłoby mi obce. Przeglądam ten album i na chwilę oddalam sie od literatury, ratuje mnie ten album przed poezją, przed chaosem we mnie. W związku z tym, że niedawno odwiedził mnie kolega żyjący na tak zwanych wyspach, musiałem sie na czymś skupić, byłem rozbity ciągłym biegiem, strumieniem zdarzeń. Album pt. "Zielony skarbiec ziemii suskiej" jakoś na chwilę mnie uspokoił. Nie będę komentował samych zdjęć, bo nie znam się na fotografii.


Polecam Skarbiec Suski wszystkim, którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć o ziemiach, które przekazywane z rąk do rąk, są w naszych rękach. Literatury tu nie ma. Ale ona jeszcze odezwie się w Suszu.

niedziela, 16 grudnia 2012

Szafa nr 45

Kwartalnik literacko-artystyczny SZAFA ma od dziś swoją 45 odsłonę. W nim dużo poezji, prozy i wywiadów. Między innymi wywiad, który przeprowadziłem z Dariuszem Szymanowskim autorem debiutanckiej książki poetyckiej "Drugi brzeg". Oto kilka słów z tego wywiadu:

"Zmieniło", "banał", "uznam", "wszystkim", "uzależnieniem", "książki", "ciała", "apokryfy".

Prawda, że brzmi zachęcająco?

Zapraszam wszystkich do poczytania kolejnego numeru Szafy.

http://szafa.kwartalnik.eu/




A gdyby się zrobiło zimno i rozbolały oczy, zapraszam do mnie


sobota, 15 grudnia 2012

Hubert Czarnocki, "Wołania"

Powierzchowna lektura książki poetyckiej Huberta Czarnockiego poety, fotografa z Radzynia Podlaskiego niewiele nam da. Powiemy, że to debiut, w którym autor ogniskuje cały świat w sobie. On staje się centrum wszystkiego, on przeżywa najmocniej. Innych właściwe w książce nie ma. Myślę sobie jednak od jakiegoś czasu, że to wystarczy, by być przekonywującym. Właściwe Czarnocki przekonuje mnie właśnie dzięki temu, że nie myśli o obcych sobie sprawach, ale o sobie.

"Płonę, żyję własnym kosztem,
umieram bez przerwy."

Albo strona wcześniej:

"We mnie na zachodzie wojna,
śmierć chce się wedrzeć na zielone łąki,
we mnie stuletnia wojna,
wojna dwóch róż".

I nie chodzi zapewne o konkretną stuletnią wojnę. To mocno deklaratywne pełne emocji zdania mające podkreślić dominację podmiotu w tej książce.

"Leżę obejmując swój cień, zaciskam w palcach
imię Boga, śpię z jego szalikiem."

Wszędzie on - podmiot liryczny, autor, poeta. Jednocześnie zrywający ze wszystkim  idący do światła, którego tu wszędzie pełno i czuły jak ojciec.

Książka niby bardzo skupiona na autorze, ale jakże może być inaczej w przypadku prawdziwego poety! Dlaczego inni mają być ważniejsi? Dlaczego ważniejsze miałyby być jakieś innych idee, których na szczęście tutaj nie spotkamy. Dlaczego niby poeta miałby się powoływać na słowa innych poetów, wieszać na nich, ponieważ do tego najczęściej sprowadzają się cytaty zamieszczane przez oczytanych niby literatów wmontowujących do swoich słów, przed swoimi słowami zdania wielkich pisarzy.

Wielki szacun da Czarnockiego. Książka "Wołania" zawekowana ciągle kipi w piwnicy emocjami. Oczywiście, że uważam, że kiedyś pisałem podobnie, kiedy jeszcze byłem silny. A przynajmniej chciałbym żeby tak było. Właśnie te wiersze szczególnie przypadły mi do piwnicy. W nich najważniejsze jest to, co widzi i przeżywa poeta. Bez powoływania się na innych, bez sztucznych zabiegów formalnych, unikając bezsensownych zabaw słownych. Poeta sam. Wpatrzony w swoje myśli o jakimś tam Bogu. Bogu ważnym dla niego, bo co może być ważniejsze dla mocno impulsywnego człowieka, nie zaczepionego w niczym. Idzie do światła. 

Jednak jeśli się już ktoś inny pojawia, pojawia się dojmująco. Staje się osobą najważniejszą. "Przez chwilę najważniejsza".

Rok temu Czarnocki opublikował kolejny tomik pt. "Opowieści". Ale nie mam. Poszukam.



Hubert Czarnocki, "Wołania", 3J-Studio grafiki i Ilustracji, Radzyń Podlaski 2009

środa, 12 grudnia 2012

Karol Samsel zawraca głowę

Ostatnie dni zawraca mi Karol Samsel książką poetycką wydaną w 2009 roku w  warszawskim Wydawnictwie Nowy Świat. Książka naznaczona tytułem MANETEKEFAR jest mi tak jasna jak sam tytuł. Przyznaję się bez bicia, że to tomik zajmujący mi czas przede wszystkim dlatego, że jestem uparty i próbuję odnaleźć temat książki, dojść do tematu poszczególnych wierszy. Samsel Karol należy do poetów, którzy moim zdaniem nie piszą dobrze, nie mają tego czegoś, charakteru, ale wiersze te są tak dziwne, że i tak będę je czytał. Czasami. Może za parę lat.

Jeden z wierszy zaczyna się wersem: "Portier zdejmuje skórę z głów zielonych krzeseł". Leżę i kwiczę. W tym samym wierszu autor przywołuje nazwiska słynnych reżyserów filmowych, ale nie rozumiem sensu powoływania się na te nazwiska, pewnie nie pamiętam, nie kojarzę ich filmów, to znaczy nie umiem tych filmów obejrzanych zapewne kiedyś połączyć z wierszem. "Niewymownie szklanousta trumna" dobija mnie bezlitośnie.

Zaraz po nim wiersz "Wiedeń 8 km/h". Wiersz rozpoczynają słowa, wersy: "Oto czas beznadziei, tylko sen łopocze/ w prądach rzeki nabrzmiałej jak język Piłata (...). Podnoszę się dzięki tym wersom, ale to co następuje po nich, te opowieści o szarlatanie wypalającym oczy bzom, gwałcą mój mozg.

Tak oto obcuję z książką intrygującą, bo gdzieś tu schowany jest poeta. Szkoda tylko, że rzadko się ujawnia. Tak bywa, kiedy poeta jest zdrowy psychicznie, nie ma potrzeby umierania za temat i palenia swoich mostów dla kilku słów.

Rada: zwolnić się z pracy (jeśli takowa jest), ponieważ każda praca deprawuje poetę. Ja jestem dobrym tego przykładem. Po drugie, pić, nieustannie pić, palić, rozwieść się, złapać trypra, ukraść komuś telefon, wychujać taksówkarza, wylądować na dołku. Jeśli i to nie pomoże, wrócić do zdrowego trybu życia.




Karol Samsel, "Manetekefar", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2009

środa, 5 grudnia 2012

Sinobrody mówi

"Urządził mnie tak jeden z powojennych cudów. Powinienem chyba wyjaśnić na użytek młodych czytelników, jeśli się takowi znajdą, że druga wojna światowa miała wiele cech wymienionych w przepowiedniach Armagedonu - walnej bitwy dobra ze złem. Po jej zakończeniu musiały więc koniecznie dziać się cuda. Takim cudem była na przykład kawa błyskawiczna - albo DDT: obiecywano, że zabije całe robactwo na Ziemi, no i prawie zabiło. Energia atomowa miała sprawić, że elektryczność stanie się śmiesznie tania (przypuszczano, że może nawet skasuje się liczniki), a kolejna wojna będzie wręcz nie do pomyślenia. Co tam bochenki i ryby! Antybiotyki pokonają wszystkie choroby. Łazarz już nigdy nie umrze: niezły sposób na to, żeby z Syna Bożego zrobić przeżytek, prawda?

No właśnie, a poza tym były jeszcze cudowne przysmaki śniadaniowe i wkrótce każda rodzina miała latać własnym helikopterem. Cudowne nowe tkaniny dawały się prać w zimnej wodzie i nie wymagały prasowania. Mówcie, co chcecie, taką wojnę warto było stoczy!"



"Sinobrody", Kurt Vonnegut, WYd. Zysk i S-ka

środa, 28 listopada 2012

wiersz Szymona Biry z tomu ŚWIATŁO UMIERANIE

"Światło umieranie" t pierwsza książka Szymona Biry. Dostałem ją od autora w 2008 roku podczas Manifestacji Poetyckich w Warszawie. Od razu człowiek przestaje gadać. Wystarczy pierwszy wiersz z tego tomu, byśmy zarazili się oszczędzaniem słów. Podobnie jak druga jego książka, o której pisałem rok temu http://czytaniewpiwnicy.blogspot.com/2011/11/szymon-bira-podrecznik-krolowej.html ułożona jak dziennik, mówię o datach pod wierszami. Same wiersze są jak zdrapki, jak niechcące pomyślenia. Wszystko składa się w tomik, który rozpoznam przez ścianę, bardzo charakterystyczny. 

Tu nie ma nikogo. Nie ma tu czego się zaczepić. Co prawda przechodzą kobiety, wiszę gdzieś nad za małym miastem. Wszystko jednak nie moje. Chciałbym to mieć, chciałbym się tam dostać.

Za podmiot liryczny męczący się z językiem, któremu ciężko się wysłowić, bo zna wiele słów, ale nie każdemu ufa książka ta ma swoje stałe miejsce w piwnicy. Za ciemność sączącą się z między wierszy zawekowana na stałe. Za kobietę mającą tyle do powiedzenia ciałem zostań z nami.

XXXVII.

nie wyznaczą nas
nie wycenią
stadnie
przez próg tylko
co drugi
z wolna
przepuści się
tych co
kobiety z dziećmi
wkładają
w objęcia samego
ojca ręki
twardej zacienionej

na progu hymn
kuca


08.04.2007


Szymon Bira, "Światło umieranie", Mamiko 2008

wtorek, 27 listopada 2012

***


Trzeba wracać
w tę nicość
która nas wydała
na nikły świat

wsiąkać przy tępych spojrzeniach zwierząt
kiedy ostatnie mgły zaszły już dawno w siebie
bez czynszu za miesiąc i rachunku za gaz
ze wspomnieniem dzieci i walki o spokój

w ciemności za oknem widzę
twoją wiarę jak flagę
zwycięską

jesteś tam gdzie wymodliłeś 

niedziela, 25 listopada 2012

Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni"

W roku 2007 sierpniowo rozłożony na piasku plaży Kątów Rybackich, nudząc się niemiłosiernie przeglądałem miesięcznik Zwierciadło. Włodzimierz Kowalewski deklarował w nim, że pracuje nad kolejną powieścią, ma roboczy dla niej tytuł "Człowiek moralny". Mówił: "Proza to dla mnie żywioł klimatów i smaków, przeżyć i namiętności, magia miejsc i czasu, wreszcie niekończące się pytania o sens bycia człowiekiem - w różnych warunkach i okolicznościach." Odkleiłem kartkę z zapowiedzią książki od jakiegoś regału tuż po przeczytaniu książki "Ludzie moralni", czyli zapowiadanej wówczas powieści. Pięć lat pisał człowiek książkę, byśmy teraz mogli poczytać historię Żegiesty - obrzydliwie bogatego polskiego rekina biznesu pragnącego zmienić swoją kapitalistyczną mentalność.

Żegiesta wie, że jest zły, chce się ratować. Umawia się z aktorką porno, wyznaje jej, że ona jest dużo lepsza od niego. To ma być oczywiście przyznanie się do gorszego kurestwa, dyskusja z szablonem, według którego prostytucja ciałem jest najgorszą formą sprzedawania siebie. Żegiesta pragnie pomagać innym, jednocześnie marzy o stworzeniu marki z prawdziwego zdarzenia, kojarzącej się z pierwszą jakością. Zatrudnia słabego pisarza mającego stworzyć Żegiesty biografię.

Książka może być odebrana jako zbiór schematów na temat ludzi biznesu. Kowalewski wymienia wszystko  co już się klasyką od dawna stało i Olsztyn to zna. Zresztą, czytając o genialnym fizyku, poznając jego holistyczne poglądy na tema świata, nauki w ogóle, przypomniała mi się pewna olsztyńska pani profesor, którą również spotkało to, co bohatera książki. Naukowiec pierwszej klasy posądzony o współpracę z z SB  (przy czym autor zbudował sytuację, w której naukowiec rzeczywiście nie współpracował, padł ofiarą zbyt ambitnego funkcjonariusza preparującego zeznania) traci autorytet i możliwości dalszego rozwoju. Pojawia się tu również malarz sprzedający obrazy za miliony w PRL-u wykonujący napisy propagandowe i owa prostytutka i wiele innych ciekawych postaci, które autor wpuścił do swojej książki z ulicy, z naszego świata dotkliwie banalnego.

Książkę czyta się dobrze, szczególnie początek mówiący o błyskotliwej karierze rodziców Żegiesty a potem jego własnej. Sprzedawał kopiowane kasety, kartridże do gry. Wiadomo, nasze dzieciństwo, Atari, Commodore, słuchanie kaset przegrywanych w piwnicy, oglądanie kaset VHS wymienianych na ulicy. Czuć tą bzdurę i bylejakość końca lat osiemdziesiątych. Wymieniłem kasetę, miała być komedia o głuchym i ślepym. Tymczasem obejrzałem zwykłego pornola. Stałem się kimś w klasie, miałem pornola. 

Kowalewski przypomniał mi pytanie z roku 1990. Czy warto w ogóle się uczyć?Skoro można kupić 100 kg cukru i sprzedać ze stuprocentową marżą, po co się uczyć? Nie wiem czy "Ludzie moralni" to krytyka kapitalizmu. Na pewno można książkę czytać w ten sposób. Być może jest to jedyny sposób czytania jej, bo w końcu autor nie daje nic więcej. Polski kapitalizm zbudowali kłamcy, prostaczkowie, którzy uzbierali trochę pieniędzy jeszcze w starym systemie albo w okresie przejściowym byli sprytni. Polski kapitalizm to tylko spryt i oszustwo, zdaję się, że taką stawia tezę autor.

Bywa zabawnie, jak podczas biznesowego spotkania, kiedy to ghostwriter Żegiesty, biedny inteligent pogubił się w kolorowych potrawach i zjadł liście kwiatów zdobiących wykwintne mięso. Ktoś powie: niewiele inteligent po uniwersytecie wie o świecie. Ja odpowiem, że żarcie, szczególnie wykwintne i w sposób nonszalancki marnowane, to nie jest wiedza konieczna. Inteligent jest tu zagubiony, ale w czym? W głupocie można się rzeczywiście pogubić.

Na książki Włodzimierza Kowalewskiego czeka się jak na ważny głos starszego wuja. Co powie teraz? Jak się zachowa? Co uzna za istotne?

Ja bawiłem się dobrze.


Włodzimierz Kowalewski, "Ludzie moralni", Wydawnictwo Literackie 2012

poniedziałek, 19 listopada 2012

Tomasz Adamski "Za czarną szybą"

Wielu rockowych grajów, spiewaków, kompozytorów pisze wiersze do szuflady. Po kilku latach się z tym ujawnia i powstaje książka. Stawiam tezę, że znanemu liderowi rockowemu łatwiej jest opublikować książkę, znaleźć wydawcę. Gorzej już z zawartością. Wiersze muzyków zazwyczaj sprawiają wrażenie produktu ubocznego, czegoś, co nie zostało ujęte na pięciolinii. 

"Za czarną szybą" to tomik wielu, wielu wierszy. Aż nadto. Autor zamieścił w książce liryki od "przed 1987" do roku 2003. Gdybym mógł cofnąć czas, może zdecydowałbym, że nigdy nie sięgnę po wiersze lidera Siekiery. Nie wiem jak można nie znać tego zespołu, ale wiedzą to za to moi gimnazjaliści. Zaległości do nadrobienia w trybie pilnym, hehe.

"Nowa Aleksandria" płyta Siekiery przemawia poezją zdecydowanie do zniesienia. Dzięki muzyce płynącej z klawiszami i bębnami, wchodzące wszędzie, mglista. Jak widać okładka książki to grafika widniejąca niegdyś na okładce płyty "Nowa Aleksandria". Dla mnie to sygnał, że książkę ma wesprzeć niezaprzeczalny autorytet płyty.

Gdyby wiersze z tomu "Za czarną szybą" oddać muzyce?



Info dla rodziców i uczniów: zdaje się, że Adamski śpiewał w Siekierze dopiero na "Nowej Aleksandrii". Wcześniej rolę tą pełnił Budzyński, który po rozstaniu z Siekierą założył zespół Armia.

Jakby nie było, książka ta ma swoje honorowe miejsce w piwnicy.

Można jednak z tego stosu wierszy wybrać kilka intrygujących. To zawsze śliski grunt, jakby stąpanie po krawędzi, zawsze Adamski zrobi coś, co zabrzmi naiwnie, ale na tym polega siła naiwności punk rocka, który nadal żyje. Ja wybieram dla siebie i swoich rodziców, uczniów, dzieci i żony ten

***

Nic nie można powiedzieć ...
Cokolwiek się powie - to bzdura,
a bzdura, tak się akurat składa,
rymuje się z - dziura.
Dziura, na przykład w skarpecie, albo w ścianie,
albo, i znowu się rymuje - w dywanie.
Właściwie dziura jest we wszystkim;
jak to mówią:
"szukał dziury w całym" - 
i znalazł.
Teraz leży w domu wariatów,
patrzy w sufit i nie ma nic do powiedzenia.
Zawziął się, oszalał na punkcie mądrości.
Głupota.

Tomasz Adamski, "Za czarną szybą", wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2005


i ekwiwalent za drzemkę popołudniową



niedziela, 11 listopada 2012

Joanna Ewelina Domżalska, KLUCZ DO ŚWIATŁA. Korzenie.


Najpierw z Susza jechałem do Prabut do babci mieszkającej w koszarach, na ulicy koszarowej. Koszary prabuckie miały zawsze swój klimat. Latem z okna babci widziałem kolorowe kwiaty. Pachniało wszystkimi kolorami tęczy. Pszczoły, osy, ptaki. Spacery z babcią nad rzekę Liwę. Do tej pory słyszę w głowie nazwiska sąsiadów babci, wspomnienie bardzo dobre. Jesień, zima to czarne ptaki, atmosfera przygnębienia. Łyso i głucho. Uwielbiałem to.

Na drugi dzień wcześnie rano jechaliśmy z babcią pociągiem do Działdowa. Tam czekaliśmy na autobus do Żuromina około godziny czasem dwóch. W końcu Żuromin. Przystanek PKS. W środku rozkład jazdy i  te nazwy miejscowości: Syberia, Lutocin, Poniatowo, Lubowidz, Będzymin, Chromakowo, Przeradz, Szreńsk jak się nie mylę, Mława. Żuromin trzydzieści lat temu, dwadzieścia lat temu w lipcu albo w sierpniu. Ładne miasto. Spokój, cisza jakaś. Jednocześnie ludzie uśmiechnięci nawet w latach osiemdziesiątych, jakoś po swojemu zamyśleni. Charakterystyczni. Około 11 lat temu młoda pani pokazywała swoim koleżankom, no i mnie, swoje zdjęcia ślubne. Przyglądałem się twarzom ludzi. Szczere. Jakbym je znał od dziecka. Powiedziałem jej, że znam taki typ twarzy, ludzi. Wspomniałem o moich corocznych podróżach z babcią do jej siostry mieszkającej w Siemcichach - wsi, do której jedzie się przez Żuromin. Ona mi na to, że to zdjęcia zrobione właśnie w Siemcichach i Poniatowie, że uczy w szkole podstawowej w Siemcichach. To wieś, która doczekała się swojej osobnej mitologi we mnie. I ten Żuromin.

Po latach spotkałem się z poetą Cezarym Dobiesem pochodzącym z Żuromina. Wczoraj w piwnicy znalazłem książkę poetycką "Klucz do światła" Joanny Eweliny Domżalskiej również pochodzącej z Żuromina. Poetka młoda, być może już nigdy nie napisze żadnego wiersza, nie wyda książki. W roku 2008 jednak wygrała XII Ogólnopolski Konkurs Poezji o "Złoty Klucz Ciechanowskiego Ratusza". Nagrodą w konkursie było opublikowanie książki.

Delikatne wiersze wypełnione szeptami, wiarą w prawdziwość, może naiwną wiarę w sens szczerości. Wiersze pozbawione prowokacji, może czasem nudnawe, mdławe, ale mi bliskie. Ktoś powiedziałby, że są naiwne, dziecinne. Nie, są mi bliskie. Taka licealna szczerość. Mam nadzieję, że sama autorka teraz już studentka albo raczej absolwentka nie wstydzi się swoich pierwszych kroków lirycznych. Lubię poczytać w piwnicy o ludziach związanych z otoczeniem, z przyrodą w szerokim jej sensie.

"Pomiędzy liśćmi październikowymi
znalazłam ciebie"

albo

"Odwiedzam łąki
krzykiem ptactwa zroszone
obłoki kolorem jesieni
płakały
wśród liści szelestu"

o tu

"kocham słońce
nawet gdy milczy"

Może dlatego, że wiersze te pisała nastolatka jeszcze wtedy, są bliskie i szczere jak łąki w Siemcichach, czasem naiwne jak pierwsze papierosy za stodołą. Ciche i skromne jak wujek Zenek.

Na pewno wiersze Joanny Domżalskie stały się dla mnie kluczem do wspomnień. Pozdrawiam rodzinę.

I żeby było jasne: nie znam pani Joanny Domżalskiej, nie znam wydawcy, nie znam jej sąsiadów, tekst ten nie jest artykułem sponsorowanym, nikt mnie o niego nie prosił. Zatem jeśli ktoś wyrafinowany literacko stwierdzi, że wiersze te nie zasługują na uwagę, to znaczy, że jestem głupi i nie mam smaku. Nie ma to nic wspólnego z tzw. kolesiostwem.

Ha, a okładka jest w dechę. Jej bajkowy charakter pasuje do zawartości.


Joann Ewelina Domżalska, "Klucz do światła", Wydawnictwo HORYZONT, Ciechanów 2008

sobota, 10 listopada 2012

Awantura

Na blogu Tomasza Białkowskiego awantura, którą sam podpalił komentując pierwszy numer szczecińskiego pisma Elewator. Napisał coś o tym, że pismo promuje książki wydawców pracujących dla pisma. Trudno mi orzekać wolno tak czy nie wolno. Czasy się zmieniają. Szczegółów nie znam, może jest w tym coś więcej. Niemniej i mnie się dostało, no może źle się wyraziłem, nikt mnie nie znieważył, ale jednak padły słowa mogące przedstawić mnie w gównianym świetle. Zrobiłem wywiad z Tomkiem Białkowskim, bo znam człowieka i nie widziałem nic złego w robieniu wywiadu z kimś kogo znam, na temat jego książki. No to mnie "kolesiem" nazwano, jakiś anonim. Weź tu człowieku rusz się z piwnicy.

http://tomaszbialkowski.blogspot.com/2012/11/elewator.html?showComment=1352539027567#c4685671404008945012

Napisałem, trochę teatralizując, że w mordę dam. Tak, bo wstyd mi przed kumplami z piwnicy, którzy ufają, że nic nie kombinuje, wiedząc jednocześnie, że o koledze trzeba dobre słowo powiedzieć, jeśli nie jest dla ciebie świnią.

Czasy się zmieniają. Ludzie, pisarze prowadzą swoje blogi i prezentują w nich swoją twórczość lub ją promują. Podobnie pisma literackie promują twórczość swoich redaktorów i znajomych. Ważne, by nie schodziło to do poziomu mułu bagiennego, a ufam, ze względu na skład redaktorski, że Elewator poziom trzyma. Niedługo poczytam.

Poeci i pisarze. Piszcie, reklamujcie się na blogach, w pismach, gazetach i na murach. Życzę wam, by wasze wiersze drukowano na biletach komunikacji miejskiej w milionach egzemplarzy. Składam wniosek, by wasze książki były dofinansowywane w wysokości ..., bo ważniejsze są dla mnie wasze książki i pisma od powiedzmy autostrad i stadionów, premii prezesów. Tylko się sami nie okładajcie mokrymi szmatami.

niedziela, 4 listopada 2012

Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski, "Sierpniowe kumaki". Nadmorska zadyma.


Podkomisarz Adam Tyszka wybrał się na zasłużony urlop w okolice Helu, by popijać piwo i wdychać końcowo sierpniowe powietrze wypełnione jodem. Niestety już początek wypoczynku podaje mu na plaży topielca, przy którym prawie ujawnia się jako policjant. Wkrótce okazuje się, że ryby zdychają, dziewczyny są porywane, grunty pod zabudowę mogą stanowić nie lada kąsek dla podejrzanych ludzi a lokalni policjanci są niezdecydowani w działaniu i lekko „umoczeni” w niejasne układy koniec końców niewiele dające korzyści. Trzeba nadkomisarza Edmunda Polańskiego – ojca i męża rozdartego między życiem rodzinnym a pracą, z której jest bardzo znany jako dobry fachowiec. I tak oficer śledczy, jeden z najlepszych w kraju, opuszcza Śląsk, aby pomóc podwładnemu Tyszce podejrzanemu o morderstwo i jednocześnie usprawnić dochodzenie nadmorskim policjantom.

Postacie wiarygodne, chociaż autorzy niewiele poświęcają czasu na opisy ich przeżyć, rozumiem, że w kryminale nie ma na to czasu, bo akcja, akcja, „koło odpinać, pompować, zmieniać, kiszkę, gonić, gonić!”. Mieszkam niedaleko morza, dlatego smażalnie ryb, piasek plaży, nie są mi obce. Może to spowodowało, że dwa dni początku listopada dzięki „Sierpniowym kumakom”  spędziłem jak na plaży. Miałem nawet ochotę odmrozić sobie flądry leniwie mrożące się na dnie zamrażarki.

Chcę czytać takie właśnie kryminały. Opowieści snute z lekkim przymrużeniem oka, które mruży się w języku, w żartach bohaterów, w ich osobowościach. I nie o to chodzi w kryminale, by zwijać się ze śmiechu, ale o kontakt z mądrym narratorem. Autorzy nie zmusili mnie do pokonywania granic smaku, nikt nikomu nie wydłubał oczu, nie próbował mnie kupić tanim erotyzmem. I to wystarczy, by zrobić prezent w postaci „Sierpniowych kumaków” matce albo siostrze. Z powodzeniem można książkę polecić uczniom jako rozrywkę na weekend. Niech czytają, niech się oswajają ze słowem drukowanym.

Przy okazji zwrócą uwagę na środowisko naturalne jakim jest Morze Bałtyckie. Ono też potrzebuje uwagi, też jest naszym dobrem.  No i Kaszubi. Mimo że mają swoich dziadków ze specyficzną czasem historią, na której zbija się kapitał, bywa, polityczny (heheh), to jednak Kaszubi. Mają swoje obyczaje i swój język, pojawiający się miejscami w historii Roberta Ostaszewskiego i Violetty Sajkiewicz.

Co by nie mówić przeczytać warto. Tym bardziej, że w tej opowieści pojawia się sprzedawczyni warzyw czytająca kryminały, a przynajmniej jeden, o mistrzu próbującym rozwiązać sprawę śmierci Doktora, no jaki poeta napisał taki kryminał?

Co by nie mówić nie lubimy dwóch bezokoliczników obok siebie, ale przeczytać warto.



Violetta Sajkiewicz, Robert Ostaszewski, „Sierpniowe kumaki”,  Wydawnictwo W.A.B, 2012

czwartek, 1 listopada 2012

Dariusz Szymanowski, "Drugi brzeg"


„Drugi brzeg” to debiut książkowy Dariusza Szymanowskiego poety pochodzącego z Olsztyna mieszkającego jednak w Polsce daleko. Książkę znałem już wcześniej w nieco innym może składzie wierszowym, bo mowa o tomiku poetyckim, czyli książce w wierszami. Dlatego czekałem na nią od ponad roku ze zniecierpliwieniem, jako że jak człowiek coś już z piekarnika poczuje, to ma ochotę posmakować.
Książka dwudziestoośmioletniego poety publikującego już w czasopismach literackich, np. w „Kresach”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Portrecie”, „Twórczości”  zachęca do siebie słowami Aleksandra Nawareckiego, Marka Barańskiego i Marcina Orlińskiego.
Słowa wspomnianych, zresztą również poetów poza A. Nawareckim profesorem Uniwersytetu Śląskiego, który jest raczej badaczem literackim, słowa ich nie od razu zapoznały się ze mną. Najpierw postarałem się wejść w książkę.
Po wyjściu z niej oniemiały zapoznałem się ze słowami wspomnianych. Nie będę cytował wszystkiego, kupicie sobie książkę, to będziecie mieli okazję przeczytać ich zdanie o „Drugim brzegu” w całości bez kłopotu spisywania z mojej strony.
Nawarecki pisze: „Dariusz Szymanowski wychowany w mieście  siedmiu jezior też musi znać urok tego, co po drugiej stronie wody, ale w jego poetyckiej książce ozdobionej portretem Vermeerowskiej mleczarki, tajemniczym brzegiem zdaje się raczej krawędź dzbanka”.  Dalej zwraca uwagę, że przestrzenie wód zastępuje tu kameralny świat składający się z łóżka, pokoju, biurka i innych sprzętów domowych.

Krótko i przemawiająco, konkretnie Marek Barański:  „(…) dzięki wielokrotnemu odbiciu obrazów kolorowych szkiełek w lusterkach ogląda się symetryczne figury. Im więcej dowiadujemy się o świecie, tym wyraźniej widzimy, jak jest złożony”.
I Marcin Orliński: Poezja Dariusza Szymanowskiego jest jak wiatr, który jesienią wlatuje przez uchylone drzwi. Owszem, można się okryć, odwrócić, ale nie powstrzyma się jego przenikliwego chłodu. Bo Szymanowski jest właśnie pomiędzy”.
I zdanie Orlińskiego wydaje mi się najbliższe, mojego, parafrazując słynnego poetę, krwiobiegu. Przypomina mi kolegę z liceum wpuszczającego się w poważne braki merytoryczne z języka polskiego. Podczas pracy klasowej z epoki wymyślał coś na podobieństwo opowiadania, narracji wklejając w to nazwisko lub tytuł. Do polonistki trafiało, do innych nie, ale co napisać, kiedy w głowie nic nie dzwoni. Orliński zdaje się najlepiej oddawać według mnie naturę „Drugiego brzegu” pisząc o wietrze, o jesieni, o pomiędzy. Bez konkretów.  Nie ma tu bowiem wyraźnie zarysowanego podmiotu, adresata, przestrzeni osadzonej na mapie. Nie ma tu w końcu drugiego brzegu, niby dlaczego miałby być, skoro nie wiadomo czy w ogóle stąpamy po jakimś pierwszym brzegu.
Nawet okładka książki, którą stanowi fragment obrazu Vermeera „Mleczarka” nie wskazuje mi drogi.
Orliński dodaje, że autor nie popisuje się erudycją, prawda. Nie buduje ciężkich konstrukcji znaczeniowych, też prawda. „I ta bolesna świadomość ulotności rzeczy”.

Trudno dodać coś od siebie. Książka tajemnicza. Bez owych ciężkich konstrukcji, ale trudna do odczytania. Szczególnie pojedyncze wiersze, jak powiedzmy tytułowy „Drugi brzeg”, dajmy fragment:

To mogło być całkiem zwyczajne,
jak rozbita przez nieuwagę szklanka,
jak potknięcie o kamień, którego się nie widziało.
Jak blizn, pamiątka pierwszej próby
Utrzymania równowagi.

Znaczenia mnożą się poprzez mnożenie się porównań wchodzących ze sobą, chcąc niecąc, w znaczeniowe zależności. Na tym między innymi polega trudność w przebiciu się przez materię tych wierszy. Daje to jednocześnie nieskończoność możliwości. Właściwie „Drugi brzeg” każdego dnia czyta się inaczej, to poczytuję za zaletę tej książki. Wadą jest dla mnie oczywiście to, że poeta nie jest w moim guście zdecydowany, ostry, niebezpieczny. Mój gust jednak nie powinien się tu ujawniać, jako że zbudowany jest cały z kilku metrów kwadratowych przestrzeni życiowej.
Dariusz Szymanowski jest w swojej książce jak dobre paliwo, na którym pojedzie każdy silnik.  Wiersz „Nicość” , właściwie fragment:

Coś we mnie mówi,
zupełnie jakby chciało, abym i ja
powiedział, że Nic z Tego
nie zostało odkryte.

Te wersy pasują do każdego. Te akurat uderzają prostotą i wiarygodnością. Bowiem rację ma Marcin Orliński pisząc, że Szymanowski jest pomiędzy. Powiem, pomiędzy prostotą a kombinowaniem. Pomiędzy nudą dojrzałości a pychą debiutanta, której zawsze tak mało w książkach poetyckich.

Boję się, że „Drugi brzeg” Dariusza Szymanowskiego przeminie bez echa. To książka napisania przez dobrze odżywionego, wysportowanego, wykształconego stypendystę Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego w dziedzinie literatury i te wszystkie „wartości” ujawniają się w mikroświecie tej książki. Mi zabrakło tu choroby, pasji, chamstwa, obstrukcji, walki. Czytając wiersz „Strach” poczułem się jak podczas kontaktu z wierszami Wisławy Szymborskiej. To może być rekomendacja i niech będzie. Książka w końcu twardo trzyma się w rękach, czytelnik w mojej osobie chce dotrzeć do sensu wierszy albo jedynie ich słuchać. Może więcej naiwnego rozpychania się uwiarygodniłoby książkę?
Ważne jest, by samemu spotkać się z tym światem, jego szczególnym językiem dbającym o dobrą kondycję i kulturę.
I chociaż wierzę w tę poezję, przyklaskuję jej i będę jej bronił, to jednak nie mogę oprzeć się chęci przywołania wiersza Marcina Świetlickiego z tomu „Niskie pobudki” z roku 2009, zresztą każdy to wie:

VERMEER

Bo bez Vermeera ani rusz,
jakże inaczej można wzrusz-
yć wymagających czytelników?
Jakże inaczej?
Trzeba opierać się,
bo trzeba mieć oparcie.
               Marcin Świetlicki



Dariusz Szymanowski, „Drugi brzeg”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Emilii Sukertowej-Biedrawiny, 2012 Olsztyn.



środa, 31 października 2012

Koniec października

Miałem pomysł na tekst/post  na blog, ale jakoś tak ...coraz więcej w nim moich rozwolnień i zatwardzeń, mniej zaś książek. Swoich wierszy nie mam, opuściły mnie, wyjechały, spotkały kogoś atrakcyjniejszego, może bogatszego. Możliwe, że koczują po dworcach i ogródkach działkowych.

Co do książek, na koniec października zbliżają się do mnie "Sierpniowe kumaki".

Bez awantur coś z podstawówki



wtorek, 30 października 2012

Spokojnie

Bywa, że gazeta przyklei mi się do pleców i nie czytam jej jakiś czas. Przekrój sprzed tygodnia, już nie pod redakcją Kurkiewicza a Ziomeckiej i Prokopa, odkleił się wczoraj. Dużo artykułów. Między innymi "Biznes lubi starożytność" Jerzego Ziemackiego. W skrócie: artykuł o modzie na nauki starożytnych dotyczące dochodzenia do władzy i jej sprawowania. A jak wiadomo Rzymianie byli cyniczni i bezlitośni, za co spotkała ich kara boska, powiedzmy. Tak to się w kulturze rysuje w brutalnym skrócie.

Artykuł pochyla się nad filozofią stoicką, jako tą, która może uzdrowić jednostkę żyjącą w dynamicznie rozwijającym się wieku XXI. Stoicyzm jako terapia. Rzeczywiście, jeśli spojrzeć na stoicyzm od tej strony wszelkie współczesne szkoły stoicyzmu będą miały wzięcie. Bóle żołądka, stawów i głowy leczymy za pomocą pigułek ze spożywczaka. Jak jednak dać sobie radę z denerwującym sąsiadem, szefem, który uważa, że tylko pracownik powinien bić się w pierś czy mechanikiem śmiejącym się z ciebie, że nie wiesz, co stuka w silniku. Na to pomóc może np. kosmiczna perspektywa. Unosisz się, unosisz w myślach i dostrzegasz  jak bardzo błahy jest twój problem, właściwie nie widać go ze stratosfery. "W myśl filozofii stoickiej powinniśmy "udzielać się" sprawom, ale nie dać się wciągnąć w nie emocjonalnie", cytuję za autorem artykułu  I tu mur staje przede mną. Nie lubię ludzi zimnych emocjonalnie.

To stare cwaniaki dogadujące się ze wszystkimi. Nikt nie ma do nich zastrzeżeń, oni zaś nie mają właściwie poglądu na żadną sprawę. Braki wiedzy zstępują przymilnym uśmiechem, braki pomysłów i charyzmy przysłaniają metodą "na sierotkę. Trening stoicki pozbawia ich samodzielnego myślenia. W praktyce myślą, ale tak jak tego chce ich nauczyciel albo, w dorosłym życiu, szef. Dno zupełne. Prawdę mówi autor, że ludzka natura nie zmienia się na przestrzeni tysięcy lat. Zrobimy wszystko, by nas lubiano, by nie denerwować się zbytnio, by nie angażować się, bo na tym można tylko stracić. Niestety, nijak się to ma do słowiańskiego temperamentu..., którego coraz więcej podczas rekonstrukcji pod Grunwaldem, mniej zaś w życiu.

Stoicyzm spłycony bowiem zmierza do podporządkowania się tym, którzy mają fizyczną przewagę. Zaczyna się od denerwującego fryzjera, kończy się na polityce wpełzającej wszędzie: do domu, do kultury, do szkoły, do gazety, do bloga.

Przyklaskuję nerwusom niezważającym na konwenanse, którzy krzyczą. Wyłażą, szwendają się, bywają niebezpieczni, są nie do opanowania. To oni będą mieli odwagę bronić kobiety przed złodziejem. Nie zaś opanowany stoik po treningu Praktyki Stoickiej.

To jednak praktyki sprawdzające się w biznesie i polityce, zarządzaniu ludźmi.

"Młodszy Cicero udziela rad: obiecuj wszystko wszystkim, nigdy nikomu nie odmawiaj, kłam, gdy potrzeba, buduj szeroki front poparcia, a przeciwników politycznych przedstawiaj jako zbirów i złoczyńców", cytuję za J. Ziemackim.

Jaki mi już ciśnienie skoczy, to górne, do 190, biegnę do Centrum Praktyki Stoickiej w Warszawie.

sobota, 27 października 2012

Polecam przy wyłączonym świetle

Informuję i polecam przy wyłączonym świetle, jako że jeszcze nie czytałem, polecam,  książkę Bernadetty Darskiej "To nas pociąga. O serialowych antybohaterach", Wydawnictwo  Naukowe KATEDRA, Gdańsk 2012.  Poleceniem tym chciałbym stanowczo zaprotestować przeciwko wycofywaniu z ramówki telewizyjnej wszystkich seriali, jak to oznajmiono w Dzienniku Telewizyjnym w moim śnie. Nie wyobrażam sobie, by społeczeństwo samo musiało podejmować decyzje i na dodatek nie doczekało się opinii bohaterów serialowych.

Zupełnie poważnie, chciałbym obejrzeć stary odcinek "Złotopolskich", mimo że nie byłem wielkim fanem serialu  choćby z prozaicznego powodu, niemania odbiornika przez długi czas, co odcięło mnie od wartości tego świata. Ee, od kilku lat nadrabiam zaległości.

Na blogu autorki można wziąć udział w konkursie, którego nagrodą jest wspomniana właśnie książka

Ponadto powiadam wam, kupujcie książki. Wpiszcie się do rejestru ludzi wąchających świeży papier drukowany. Nie narzekajcie na brak gotówki inteligenci i robotnicy pracujący. Książki są dużo tańsze od mięsa. Nie trawią się tak szybko. Książki są tańsze od ziemniaków, ale nie ma po nich obierek.

Jak to piszą uczniowie: myślę, że moje argumenty przekonały czytelnika.


niedziela, 21 października 2012

Rozmawiałem z Białkowskim

Rozmawiałem z Białkowskim. Tomaszem. Mówię tylko z nazwiska, bo to brzmi tak branżowo, nie wiem jak inaczej to brzmienie ująć, stare wyrażacze tak mówią. Kiedyś z nim rozmawiałem i powiedział, że z koncentratu pomidorowego zrobi smaczny sok, żebym też kupił przy okazji kupowania innych rzeczy. Soku nie zrobił, ale to było 10 lat temu, może 11. Ludzie się zmieniają i teraz pewnie robi sok. Wtedy był po debiucie książkowym, świeżo upieczone "Leze" leżało w jego głowie.

Teraz jest po debiucie kryminalnym. I pewnie przede wszystkim o tym gadałem z nim w Szafie: http://www.szafa.prezentacje.pl/
co teraz można również przeczytać w artpubkulturze



sobota, 20 października 2012

Maciej Woźniak, "Biała skrzynka"


Maciej Woźniak opublikował siódmą książkę. To poeta mieszkający w Polsce, którego znam ja i wielu innych poetów. Znają go osobiście albo z wierszy. Niestety funkcjonuje on nadal w, powiedzmy, nieoficjalnym obiegu. Nie ma go w telewizji, w radiu, w Playboyu, nie ma go na dworcach i na basenach. A szkoda, bo chociaż ta poezja nie przenosi gór i nie zmienienia kierunku myślenia w czytelniku, to lśni wersami lśnieniem okalając planetę. 

"Biała skrzynka" zawiera wiersze wypchane metaforami, niezrozumiałe i takie, co zapadają w pamięć. Niezwykle udane ze względu na charakterystyczny humor, czego się nie spodziewałem po Woźniaku, np. "Łebska szpilka" czy "Ubiór w operze". Humor ten niesie ze sobą informacje, konkrety na temat mnie samego. Szkoda, że np. w wierszu wspomnianym "Ubiór w operze" puenta zaciemnia obraz, rozchodzi się po piwnicy treść wiersza. Słychać tylko jęki w nocy, kiedy to już sąsiedzi, a nawet ja, pokładli się spać. Śmiało można powiedzieć, że wiersze wspomniane, jak i te nie wspomniane, to błyskotliwe wersy oczytanego poety. Nie da się dyskutować z istotnością podejmowanych przez autora "Ucieczki z Elei" tematów. To książka o sprawach ostatecznych, o konieczności i w jakiś denerwujący sposób nawet nieistotności śmierci w moim życiu. Zazwyczaj wspomnienie o człowieku wzrusza, odpływam do obrazów związanych z nim. U Woźniaka śmierć jest obok, ale nie dotyka. To go wyróżnia. Mówi mi, że śmierci obok jest za dużo, śmierci w telewizji, w gazetach, w opowieściach. One już nie kopią w mózg.

Czym jest biała skrzynka? Dlaczego biała? To rodzaj niewinności? Bzdura. Woźniak i jego wiersze już dawno straciły dziewictwo. Stare lisy.
Portal wiedzy onetu wykłada, że biała skrzynka to to metafora koncepcji lub konieczności dogłębnego poznania programu albo systemu w przypadku chęci jego użycia. Czy biała skrzynka - książka to system, który trzeba poznać, zanim zechcemy go użyć?

Skoro "myśl zaczyna się w ustach" według Tzary - poety cytowanego tym cytatem przez Woźniaka, to gdzie zaczyna się biała skrzynka? Ten surrealistyczny niekiedy poeta nie będzie patronem "Białej skrzynki", ale gdzieś tu jest obecny.

Maciej Woźniak jako poeta jest taki trochę myśliciel. Erudyta cytujący nietuzinkowych poetów, filozofów. Trzeba nieźle się znać, by rozkminić.

Szkoda, że Maciej Woźniak mimo siódmej już książki jeszcze nie jest na tyle wyraźny, by rozpoznać jego głos w ciemnej piwnicy.



LARKIN SŁUCHA GRECHUTY

Poniedziałek, wtorek, środa,
czwartek, piątek, sobota, niedziela.
Reszta to dni, których nie znamy.


Maciej Woźniak, "Biała skrzynka", WBPiCAK Poznań 2012

wtorek, 16 października 2012

amatorszczyzna

Amatorszczyzna w bezczelnym wydaniu. Tak, bo czasem amatorstwo oznacza energię wyzwoloną, nieograniczoną. Widziałem wielu amatorów, którzy włożyli ogromną pracę w siebie, w swój rozwój, dzięki czemu ich role sceniczne powalały. Talent wymiatający, jak chaos. Skrzypienie amatorskich gitar zwracało uwagę obcych cywilizacji.

Nic dziwnego, że Bogusław Kaczyński w tygodniku PRZEGLĄD surowo ocenia traktowanie kultury wysokiej przez np. telewizję. Rzeczywiście konkurs chopinowski przeciekł gdzieś poza domem, kanałami, kałużami. 

Nie tylko kultura, instytucje kultury są traktowane powierzchownie, nie tylko o kulturze i sztuce wypowiadają się najczęściej amatorzy, jak zauważa Kaczyński. Nie mamy możliwości posłuchać na temat gospodarki, ekonomii, oświaty ekspertów. Zresztą instytucje te coraz częściej same w sobie gloryfikują pozorowane działania przynoszące jedynie oklaski, splendor. Tracą na tym ci, do których są one kierowane. 

poniedziałek, 15 października 2012

Sen Przemysłowca nr 2



Przemysłowiec mówił do mnie z niedowierzaniem graniczącym z ujrzeniem istoty boskiej. Trudno uwierzyć, że mogło go jeszcze coś zadziwić. Zawsze twardo stoi na ziemi, nigdy nie spuszcza wzroku. Jego badawcze spojrzenie pozwala mu ocenić ile jesteś wart, ile możesz zarobić dla niego, w końcu, ile jesteś w stanie znieść upokorzeń. Ciesz się, jeśli twoją filozofią życiową jest zaspokojenie wizji Przemysłowca, możesz innym śmiać się w oczy, jeżeli potrafisz przed nim się płaszczyć.

Przemysłowiec z otwartymi oczami, nerwowo mówił do mnie:
"Niepojęte! Miałem sen, w którym wszyscy ludzie, właściwie większość może, ale może nawet wszyscy, to znaczy widziałem wielkie i małe miasta, widziałem wsie, to tak jakbym latał po całym świecie i wszędzie widziałem duże kamienice a w nich rozświetlone okna. To była wizja, wiesz? Ja widziałem coś takiego u kuzyna. Mówił, że za oceanem już produkują to masowo. Niedługo w Polsce tez będą te kule świeciły w domach. Zobaczysz!"
Powiedziałem mu, że moich czasach oświetlenie elektryczne to normalna sprawa.
Krzyknął: "Widzisz! To wizja. U was już to powszechne, tu teraz w Polsce jeszcze nie. Widziałem wielkie kamienice, każda oświetlona. Widziałem w tych kamienicach piękne ustępy, w każdym z nich sznurek albo haczyk taki, którym spuszcza się wodę. Wyobraź sobie! To wszystko dostępne dla każdego. Każdy biedak, każdy pracownik ma taki luksus. Do tego duże budynki, w których siedzą lekarze - jak manekiny. I udzielają porad. Każdy może wejść i spytać, co mu dolega. Jak to możliwe? Przecież gdyby moi pracownicy mieli takie luksusy, nie chcieliby pracować. Jak wy zmuszacie w XXI wieku ludzi do pracy? Jak?

Pomyślałem, że nie odpowiem mu na to z marszu. Muszę poszukać w google. Zerwałem łączność.

sobota, 13 października 2012

link do wiersza Dakowicza

Jesteś coraz bardziej łasy na komplementy. Dla publicznej pochwały możesz zrezygnować z czasu na refleksję nad sobą i rozpocząć zmierzający donikąd proces realizacji czyjegoś nietrafionego etycznie planu. Rozmywasz się w słodkościach na swój temat, mimo że w gruncie rzeczy nie poświęciłeś czasu na to, by zrobić coś dobrze. Ulegasz tanim gustom prowokującym do nie myślenia, będących tandetą. Na wszystko patrzysz przez pryzmat korzyści, jakie może to dać. Na siebie również tak patrzysz. Widzisz siebie jako kogoś, kto nieustannie musi coś robić i to tak, by podobało się innym. Ulegasz chuci większości. Nie rozwijasz się już, wymagając, by rozwijali się inni.

Oklaski, oklaski i uśmiechy.

Tak moglibyśmy mówić do siebie w nieskończoność. Zawsze znajdziemy obok siebie tego, którego zapragniemy pouczać, z kim zechcemy walczyć. Będziemy przesiąknięci racją, owszem..

Przemysław Dakowicz proponuje na swoim blogu wiersz o postawie odmiennej, bardzo dziś potrzebnej. Eee, zawsze potrzebnej.

Poniżej link

piątek, 12 października 2012

Tadeusz Dziewanowski, Małpie ogony w piwnicy


Jak mi ktoś logicznie odpowie na pytanie, dlaczego na okładce tomu wierszy widnieje postać autora, wysyłam w nagrodę sałatkę z ogórków. Książka "Siedemnaście tysięcy małpich ogonów" Tadeusza Dziewanowskiego zasługuje na ciekawą okładkę. Nie będę interpretował tych wierszy. Wystarczy mi, że ich łagodny język powoduje skurcze wątroby, wikła mnie w swoje obrazy, które buduje sugestywnie. Jeśli chcecie poczytać wiersze człowieka, który już się nie popisuje błyskotliwością języka a raczej skupia na swoich niedomaganiach, próbuje walczyć ze sobą o każde słowo, to poczytajcie Dziewanowskiego. 


Poeta sam przyznaje w wierszu "Dzikie pola", że na razie jest cieślą słowa. Ta pokora u człowieka z początku lat pięćdziesiątych pozwala nabrać zaufania. Chociaż mam prawo potraktować to jako kokieterię. Chyba że źle zrozumiałem wiersz. Niemniej warto podkreślić,  że autor piszący od dawna nadal uważa poezje za przestrzeń dziką. To zachęca do czytania kolejnych wierszy poety z Gdańska, które miejmy nadzieję będą wychodziły na światło dziennie coraz częściej.

Natomiast wiersz kolejny, czyli "Teoria literatury" powiedział do mnie: Ten poeta myśli o tym, o czym ty nieustannie. To dużo wyjaśnia, jeśli chodzi o nieporozumienia związane naszą obecnością w piwnicy. Nie wszystko toczy się linearnie.

Książka podzielona na podtytuły. Jeden z nich to AMERICAN DREAM. Wiadomo już, że autor był w Seatle, ale czy to rzeczywiście amerykański sen? Może raczej poeta drwi? Nie wiem, dużo pytań zadaję tej książce i o to chyba chodzi.



PRZYJAŹŃ STULECIA

Nasza przyjaźń zeszła do podziemia
Odkąd stracił dach nad głową 
A zyskał przeświadczenie o swojej doskonałości
Łączy nas tylko wilgotna piwnica
Gdzie krzesłom reumatyzm wykręca nogi
Płyty grają spleśniały underground
Księga rodowa cuchnie piżmem
Lotnik suszy ją w warszawskiej stratosferze
Karszew zagrzybiony, Siemkowice spleśniałe
Przodkowie kichają atramentem
Kustosz pająk wpisał naszą historię
Do katalogu "Wielkie przyjaźnie XX w".



Tadeusz Dziewanowski, "Siedemnaście tysięcy małpich ogonów" Biblioteka "Toposu", Sopot 2012

poniedziałek, 8 października 2012

Sen Przemysłowca nr 1

Przemysłowiec drugiej połowy XIX wieku zasnął po burzliwym dniu w fabryce kuzyna. Kilka godzin wymieniali doświadczenia na temat pracowników. Okazało się, że wszyscy są tak samo leniwi i pazerni. Ewentualnie dzieci około lat 14 jeszcze się do czegoś nadają. Nie są tak przemyślni w wymyślaniu powodów do zwolnienia się na jeden dzień albo choćby z kilku godzin. Najczęściej powołują się na nieszczęścia w rodzinie lub własne choroby. I nigdy nie pomyślą, że na ich głowie nie ma nic, żadnej odpowiedzialności. Tylko oni - przemysłowcy muszą się zmagać ze wszystkim: rachunki, opłaty, ludzie, rząd, ceny stali, ceny skóry. Szkoda gadać. I pomyśleć, że jest podobno jakiś brodacz, który szczeka, że wszystkim należy się po równo. Gówno a nie równo. To po co być wtedy przemysłowcem?

Przemysłowiec zasnął i śnił. Śnił o dziwnym świecie. Niby to świat, niby to ludzie, ale jacyś niepodobni do ludzi. Śnił, że jeden człowiek mówił, nawet śpiewał, chociaż trudno to nazwać śpiewem, do czegoś, do pałki, którą trzymał w ręku. Ten człowiek, przeraźliwie chudy darł się w wniebogłosy a ludzie mu wtórowali. To brzmiało jak nawoływanie do walki. Obok śpiewaka, kilku a może tylko dwóch ludzi trzymających w ręku coś na kształt mandoliny oraz z tyłu człowiek uderzający w bębny i blachy. Wypełniali sobą uszy przemysłowca, cały sen przeraźliwymi dźwiękami. W rytm tych diabelskich nut śpiewak jak ugryziony przez szerszenia Napoleon wydawał śpiewem rozkazy lub coś podobnego.

Przebudził się. Głowę miał pełną kolorowych ludzi, którzy nie chcą pracować, nie słuchają go. Słuchają śpiewaka. Przemysłowiec dotknął nowego parapetu. Jest. Wczoraj wymienił wszystkie parapety w swojej posiadłości i zależy mu, by nikt ich nie zarysował, przynajmniej do czasu przyjazdu kilku znajomych, którym pragnie pokazać nowe i nieskazitelne parapety. Niektórzy nie zwracają uwagi na estetykę, ale to nie są ludzie, to jakieś mieszańce.


niedziela, 7 października 2012

FORGER EMACIATED, Hypercrisis - pierwsza płyta

Forger Emaciated to zespół z Susza. Niewiele jest tu takich zespołów, he, tu w ogóle nie ma zespołów. Temu udało się nagrać płytę. Brat Pawła informuje na swoim blogu, że w sobotę się stało. Najogólniej rzecz biorąc death metal w soczystym wydaniu. Tyle wiem z koncertu, na którym szatan zniósł swoje jajo. Chłopaki potrafią nałożyć buty przez głowę. Szukajcie FORGER EMACIATED i ich płyty Hypercrisis.

więcej, łącznie ze składem zespołu tu:


MUZYKA



czwartek, 4 października 2012

Z piwnicy do SZAFY

"kolegami podglądali chorą umysłowo dziewczynę. Zatem odwrotnie niż u włoskiego" to fragment wywiadu jaki przeprowadziłem z Tomaszem Białkowskim dla kwartalnika literackiego SZAFA. Rozmowa dotyczy przede wszystkim kryminału "Drzewo morwowe", jaki ukazał się w tym roku, a który w piwnicy omawiany był z lekką wrzawą i nieufnością doń.

No i to: 



"beret"






to słowo z jednego z wierszy opublikowanych w SZAFIE, które sam napisałem, sam. Ulegam tendencji ogólnej i namawiam wszystkich do zapoznania się z całością. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjecie. Podstawówkę skończyłem planowo, liceum z poślizgiem, studia zaocznie. Myślę, że to dobra rekomendacja dla wierszy.



link do SZAFY






środa, 3 października 2012

Kamila Pawluś, "Klaustrofobia. Na wynos."


28.09.2012

Książka Kamili Pawluś "Klaustrofobia. Na wynos" sprawia mi kłopot. Wiersze dobrze się czyta, dużo się w nich dzieje, mam jednak wrażenie, że to działania pozorne. Pozorne, bo w gruncie rzeczy język tych wierszy nie otwiera się przede mną. Pierwszy wiersz SJESTO, DO WIDZENIA wciąga mnie, bo kolejowy most, małe miasto, ryby i woda, czyli moja okolica. W dalszych wierszach podwórka, laptopy, zły Frank...Jednak z każdym przeczytanym wierszem trochę mnie ubywa. Rekwizyty w moim pokoju pochłania mgła, moje myśli uciekają w moja stronę, ale moja strona wcale nie jest już taka moja. Świetny wiersz PATERNOSTER. Nie zacytuję go, ponieważ wolałbym, abyście wydali trochę na książkę, którą można kupić na stronie wydawnictwa. Dlaczego tylko ja i ksiądz mamy kupować książki? Zachęcam również katechetę, fizyka, stolarza, kamieniarza i tego od logistyki.

29.09.2012

To nie jest książka, która dotrze do mnie od pierwszego wejrzenia. Wielu wierszy nie rozumiem. Wiem jednak skąd pochodzą. Wypływają z ulicy, po kawałku z różnych wystaw sklepowych. Gdzieś na rogu małego miasteczka łącza się w całość. Mają na sobie kurtkę H&M a ich głód jest hitem TV. Poza tym to nie jest wcale takie ważne, czy książka dociera do mnie, czy mi się podoba.
Warto mieć te wiersze na podorędziu przez jakiś czas.  Wiersze o ciasnym świecie, który jak wszystko, co zrobione szybko, by szybko się sprzedało, jest również na wynos. Klaustrofobia, która podana jest tu w sugestywny sposób może trochę pomęczyć, czasem zapominam o czym autorka pisze, gdzie w końcu znajduje się ów podmiot liryczny. 
Niektóre wiersze, jak KRONOS, uderzają prosto w układ nerwowy, odbierają ochotę na posiłek. Kamila Pawluś potrafi mocno dyskutować ze światem, stawiać się mu. 

30. 09.2012

Książka o poczuciu odosobnienia. Jak odosobnione jest od cywilizacji małe miasto, biedny lub chory człowiek. Tak odosobniona była przez wiele lat Japonia od świata zachodniego. Wiersz HIKIKOMORI być może podpowiada jak czytać wiersze Kamili Pawluś. Wiersze o życiu na marginesie jako powszechnym juz problemie, a jednocześnie indywidualnym dramacie. Dramat zejścia na margines, co ma być ucieczką od wymagań stawianych przez całe otoczenie, jakiejś presji. W wierszu PARKIET dużo obrzydzenia dla "błaznów i laufrów" próbujących sprostać oczekiwaniom stawianym przez cywilizację pieniądza. 

03.10.2012

Ostatecznie,
tu w piwnicy książka Kamili Pawluś KLAUSTROFOBIA. NA WYNOS przyjmie się bardzo dobrze. To w dużej mierze wiersze o gościach piwnicy, uciekających od głupiego swoimi statystykami świata parkietów i sondaży.

Kamila Pawluś: „Klaustrofobia na wynos”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury. Poznań 2012.

poniedziałek, 1 października 2012

Urodziny



Rano prawie nadepnąłem na kasztana. Pomyślałem, podnieś go. Niech nie leży na ziemi jak pijany, którego wszyscy się brzydzą. Podnieś go, bo jak nie, to wszystko zacznie się od nowa. Znowu matka będzie miała dziewiętnaście lat, ojciec siedemnaście. On ciągle niezadowolony, czegoś szuka, bije się, łazi po nocach, wstyd przynosi. Ona zadowolona, w swoich kozaczkach z frędzlami puszczająca czarne długie włosy na wiatr. Później się poznają, pójdą na stadion, zgubią aparat fotograficzny. On będzie jeździł do Prabut, wystawał pod oknem, poznawał tamtejszych chuliganów. Ona w promieniach, do światła, lekka. W końcu się złączą, przysięgną sobie. Ona rozmarzy się, wymarzy sobie synka o ciemnej karnacji, ładnego, z podkręconymi włosami, który będzie kochał książki, który będzie grzeczny, który już jako dziecko będzie władał pięknym językiem. Wymyśliła już sobie, że będzie wierna mężowi i synowi swemu. Zbierała przepisy na soczki z marchwi, już tarkę kupiła, już gazę białą jak mleko odłożyła, by dziecku dogodzić za wszelką cenę. Szyła spodnie, robiła swetry na drutach, a nawet pomarańczowe spodnie na zimę, do których śnieg przyczepiał się tworząc rozpalone do białości żarówki. Drut nie zapomni tego nigdy. A wszystko po to, by ją potem wspominał syn, jako matkę najwspanialszą. W tym samym czasie babcia zasypiała łagodniej niż zwykle pewna, że niedługo urodzi się wnuk, któremu odda swoje ostatnie siły. W końcu nadeszła sylwestrowa noc, podczas której doszło do rozmnażania człowieka (więcej o tym tu: http://www.zgapa.pl/data_files/referat_6259.html).

Nie podniosłem kasztana.