poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Mariusz Sieniewicz, "Spowiedź śpiącej królewny". Dziuńdzie miażdżą.

Od ponad miesiąca księgarnie oferują kolejną powieść Mariusza Sieniewicza pt. „Spowiedź śpiącej królewny”. Nie mam żadnego problemu z tą książką, ponieważ nigdy nie mam problemu z odbiorem pisarzy, którzy wiedzą, o co im chodzi i zawsze mają jakąś sprawę, kiedy zabierają się do pisania kolejnej książki. Dlatego właśnie nowa powieść Sieniewicza wydana przez wydawnictwo Znak jest jak pozostałe bezkompromisowa i odważna, co nie znaczy że autor odkrył Amerykę.
Ale nie wybiegajmy naprzód. Pierwsza książka Sieniewicza „Prababka” to próba powrotu do dzieciństwa a jednocześnie podważenie takiej możliwości, jak sam przyznaje pisząc o swoim debiucie. „Czwarte niebo” to swego rodzaju rachunek wystawiony sobie a może i całemu pokoleniu. „Żydówek nie obsługujemy” to wskazanie problemu społecznego (brzydko brzmi, Sieniewicz nie stara się odpowiadać na problemy społeczne, nie jest typem pisarza zaangażowanego) jakim jest inność. Szukamy w swoim plemieniu innego, by zrzucić na niego winę za plagi jakie spadają na naszych. „Rebelia” to ukłon w stronę starych ludzi a zarazem policzek wymierzony młodości. A jednocześnie język, który nie jest łatwy, ale można się nieźle bawić podczas kontaktu z nim. „Miasto szklanych słoni”, najbardziej tajemnicza książka, nie lubię wartościować, najlepsza, a szkoda, powinienem polubić. Tak myślę o poprzednich dokonaniach Mariusza Sieniewicza.„Spowiedź śpiącej królewny” to groteska na życie kobiet i typy mężczyzn, to prześmiewcza krytyka naszej cywilizacji. Sieniewicz może nie odkrył Ameryki, ale pokazał, że ma dobry słuch na to, co dzieje się wokół i potrafi żonglować językiem jak mało kto we współczesnej literaturze polskiej.
Zazwyczaj jestem bardzo krytyczny wobec czytanych przez siebie powieści współczesnych, niewiele udaje mi się dokończyć. Powieść Sieniewicza rozgrywająca się właściwie jednego dnia jest tak złożona, przewija się tam tyle Misiów, że zasługuje na miano powieści. Do tego powieści, która dobrze się czyta.
Dla tych, którzy nie czytają na co dzień, będzie to zabawna historia o ludziach, których znamy, a przy odrobinie samokrytycyzmu rozpoznamy w niej siebie. Dla miłośników czytania, będzie to również przygoda z językiem, barwnym, zaskakującym, odwołującym się do wielu tekstów kultury.
Regały w hali postawiali. Wielkie i ciężkie, z żelaza i stali. I pełno towarów na każdym regale. Na jednym znicze, na drugim dżemy.
To powinna wystarczyć.

„Spowiedź śpiącej królewny” to opowieść o 38 letniej Emili, która jest sobą nieco zmęczona. Sobą i otoczeniem. Spotyka Swietke, która podaje się za siostrę. Postanawia ze Swietką, gościem z Białorusi, odwiedzić kilku byłych mężczyzn, pokazać jej nieco swojego świata.
Okazuje się, że dzisiejsi mężczyźni to atrapy. Zabawne są opisy zmagających się z kremami zniewieściałych facetów. Nawet poeta zbuntowany okazał się nie tyle poetą, co pozerem, w którym wszystko jest tylko pozą, lansem.
Sieniewicz jednak nie tylko o mężczyznach pisze. W nowej książce próbuje uchwycić rzeczywistość w całej złożoności. Powtarzam, to tylko moje zdanie, być może nie to było zamierzeniem autora. Jednak liczba tematów, odniesień, wątków podejmowanych przez pisarza skłania do odniesienia takiego wrażenia.
Na stronie 137 tak zwani ruscy odgrywają rolę złego. Już nie żydówka, ale ruscy, którzy zawinili pod Smoleńskiem. Sieniewicz jak wytrawny pisarz nie zajmuje wyraźnego stanowiska w swojej powieści na tematy aktualne, polityczne, ale zauważa pewien nurt w myśleniu, nawet jeśli mniejszości, to głośno krzyczącej. Dostojnie, ale z drżącą jednak od emocji twarzą rozrywa pęcherze narodowych mitów. Na szczęście nie jest to książka zjadliwa, to raczej pełna humoru groteska.
Najnowsza książka Mariusza Sieniewicza to rzecz trochę o Polsce, nieco o świecie, o kobietach, o mężczyznach. Mężczyźni napawają raczej smutkiem, ci Wojaczkowie ufryzowani, hipsterzy podstarzali, pacynki wykreowane, narodowcy, którzy odnaleźli w węszeniu spisków sens życia. Owi Misiowie miażdżeni są przez zaskoczone Dziuńdzie, które przecież też wcale nie wypadają rewelacyjnie. Zdecydowanie polecam.


Mariusz Sieniewicz, „Spowiedź śpiącej królewny”, Znak 2012

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Silesius 2012

Ogłoszono już nominacje do nagrody poetyckiej Silesius. Cieszę się, że za całokształt doceniony został Marcin Świetlicki.
Za debiut nominowany do nagrody został np. Tomasz Bąk, który czytany był niedawno w piwnicy. Również Konrad Góra, który czytany dwukrotnie w piwnicy był. Podaję link, tam wszystko.

http://silesius.wroclaw.pl/

Bartosz Muszyński, "Gwiazdobloki". Dawno temu.

Ciągle coś znajduję w piwnicy. Zazwyczaj są to rzeczy stare, nikomu nie potrzebne, a przynajmniej za takie uchodzą, często niesłusznie. Tak jest i tym razem, bo mam tu przed sobą obok słoików książkę Bartosza Muszyńskiego „Gwiazdobloki”. Tytuł ten wyszedł na świat w 2001 roku. Siedzę tu i myślę o tym, że w roku 2001 nie miałem telefonu komórkowego, nie czułem potrzeby posiadania czegoś takiego. Co tam telefon, nie miałem komputera, który wydawał się nieosiągalny cenowo. Wiedziałem co to Internet, bo rok wcześniej urząd pracy oddelegował mnie na kurs komputerowy, ponieważ długi czas opierałem się wyzyskiwaczom batożącym pracowników trzema zmianami i wypłatą w ratach. Podczas kursu ukradkiem wpisywałem w wyszukiwarkę nazwiska pisarzy, poetów, nazwy pism literackich, coś wyskakiwało. Nie mogłem tego ogarnąć, nie rozumiałem tego. Skąd to wszystko, kto to pisze? Nie wiem czy dziś to ogarniam, pewnie nie, ale już zdążyłem się przyzwyczaić. Przyzwyczaiłem się do mnogości, do tego, że na przykład, że poezja, dobra proza powszednieje, ginie w Internecie. Za każdym razem, kiedy coś piszę na blogu o książce, zastanawiam się czy mam prawo, kto dał mi prawo, sam sobie je nadaję? Absolutna wolność! Dokąd ona zaprowadzi? Każdy może wnieść swoje trzy grosze. I z angielską flegmą wnosi, nie bacząc na to ile to warte. Wolność! Do tej pory jeszcze nie przełamałem się i nie umiem zamieszczać na swoim blogu swoich płodów. Przyzwyczaiłem się do myśli, że to musi przejść selekcję, chodzi właśnie o to, by ktoś zechciał to lub odrzucił. W przeciwnym razie mogę zostać babcią klozetową poezji, tego się obawiam. Nauczony jestem, że wciskać się na silę to hańba, zaś nie umieć czegoś, nie być w czymś uznanym oznacza jedynie, że trzeba przestać to robić i zająć się czymś innym. Niedawno Gazeta Wyborcza opublikowała wywiad z profesorem filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego Janem Hartmanem, który słusznie w pewnym momencie zauważa mówiąc o współczesnej edukacji, że uczniowie kończą szkoły z przekonaniem o swojej szerokiej wiedzy, które to przekonanie właściwe jest wszystkim ignorantom. Ja sam widzę, że dzisiejsi licealiści, których pamiętam jako tych, którzy używali szczątkowej składni, są przekonani o swojej wyjątkowości. Ale oni są młodzi. Nie chciałbym sam wpaść w kanał samozachwytu, przekonania, że to co piszę, co mam do powiedzenia jest wyjątkowe. A to, że nikt tego nie chce jest tylko potwierdzeniem oryginalności i ludzie jeszcze do tego nie dorośli. Wówczas zaczyna się publikowanie swoich wierszy, opowiadań, dramatów, czego tam jeszcze w Internecie na swoim blogu. Kończy się na wydawaniu smętów w pierwszej osobie w formie e-booka, nazywając to powieścią, nie mając elementarnej wiedzy na temat tego czym jest powieść, co różni ten gatunek od opowiadania. Dlatego podziwiam blogerów, którzy publikują całkiem udane wiersze na swoich blogach, cmokam sobie, bo ja bałbym się, że nie rozpoznam w sobie grafomana.
W piwnicy, gdzie pełno sprzętów zapomnianych, nieużywanych, niepotrzebnych czuję się bezpiecznie. Czuję się nawet mądry.

Wiersz Muszyńskiego

WYPOŻYCZALNIE

Jest tak jak być powinno
od zawsze: dzień się zanosi
rosą, słońca kontur – wypukłym
patrzy na nas okiem
z wieczności. To musi być
gdzieś blisko, tuż.

Jest tak jak jeszcze nigdy
przedtem nie było: przestałem się
bać – przez moment tęczujące
próżnie ustępują, przez moment.

To nie potrwa długo i bardzo
dokładnie zapamiętać chce się
w wynajętym ciele osadzony mocno.


Bartosz Muszyński, „Gwiazdobloki”, Ha art, Kraków 2001

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Justyna Bargielska, "Bach for my baby".

 
 To niesamowite co może zrobić jedna otwarta książka …zacznę parafrazując jeden z wersów książki Justyny Bargielskiej „Bach for ma baby”. A może zrobić wszystko. To czego się nie spodziewasz również. I to co już dawno cię znudziło też wychodzi z tej książki.
Justyna Bargielska znana jest czytelnikom jako poetka i autorka prozy (książka „Obsoletki” nominowana do nagrody Nike oraz laureatką Nagrody Gdynia 2011). Książki Justyny Bargielskiej maja tę właściwość, że (ja przynajmniej) nie spodziewam się po nich czegoś wyjątkowego, czegoś co zaskoczy mnie i tym razem. A jednak za każdym autorka wprowadza mnie do świata pełnego tajemniczych dla mnie obrazów i odczuć.
Nie o odczuciach jedynie chciałbym pisać przy okazji „Bach for ma baby”. I chociaż trudno jest o tych wierszach mówić, ponieważ o dobrych wierszach o miłości, o miłości prowadzącej do wyjałowienia, tak silnej i beznadziejnej, że wypalającej, nie da się mówić. Przyglądam się tym „kawałkom”. Tak, „kawałkom”, bo wiersze Justyny Bargielskiej to ponownie jakiś kolaż, który doczekał się pocięcia na kawałki, wyodrębnienia każdego elementu. Czytam „kawałki” i przekonuję się, że coś je ze sobą łączy. To na pewno plastyczny język, który nie odstrasza. To nasz domowy język.  Zachęca nas do obcowania ze słowami, które dobierają sobie towarzystwo lekko zepsute, ale nie zdeprawowane, towarzystwo potrafiące krzyczeć. Najczęściej jednak słowa układają się w sugestywne obrazy, które nie są jednak pustymi obrazami. Łączy je ciemność, drzewo, ciało i obecność boga przez duże B. Ciemność, ciało …brzmi jak żart albo rekwizyty powieści Coelho. Nie, to raczej drażniące punkty zaczepienia, powtarzające się motywy, pojawiające się na zaskakującym tle.
O każdym wierszu można mówić jak o osobnym, zapominając, że stanowi ogniwo całości. Każdy zbudowany jest według odrębnego pomysłu. Jak ten, w którym poetka mówi, że jest kilku którzy chcieliby ją mieć w swoich ramionach. Nagle pojawia się drzewo, pod którym chodziło miasto, drzewo ścięte już, w ramionach tego drzewa chciałaby.
„Tu, za tym drzewem, robi się ocean”. Można powiedzieć też „tu, za ta książką, robi się ocean, ocean znaczeń, sensów, doznań, przede wszystkim doznań. „Bach for my baby” to książka, która wnika pod skórę, czuć ja w żołądku. Staram się pisać tylko o tym, co zapadło mnie w siebie, sobą mnie. Od długiego czasu jednak nie czytałem tak mocnych wierszy, tak mocno mnie w siebie ssących. Bohaterka jest tak wsączająca, jednocześnie potrafi ustawić czytelnika w miejscu, które sama mu wymyśli.
Jestem zmęczony tymi wierszami, tak bardzo są silne. I nie próbowałem z nimi się siłować, walczyć. Same powlokły mnie przez siebie, przepuściły przez swój trawienny układ mówiący.
Nie tak miałem zamiar napisać. Chciałem inaczej, miałem pomysł, miałem zamiar wystąpić tu mądrze i ładnie. Niczego jednak nie zmienię. To wiersze Bargielskiej są tu najważniejsze.
Zapraszam do lektury.



Justyna Bargielska, Bach for my baby, Biuro Literackie, Wrocław 2012



poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Szafa, marzec 2012

Nowy numer Szafy. W nim ciekawa rozmowa na temat książki Radosława Kobierskiego "Drugie ja" plus jego wiersze.
Fragment nowej powieści Karola Maliszewskiego oraz nowela Jakuba Lepiorza "Bochenek".

Hm, wszystkiego nie sposób wymienić. Ale sposób polecić.

http://szafa.prezentacje.pl/