Emil Śledziennik to bohater nowej powieści Mariusz
Sieniewicza. On sam oraz to, o czym mówi, co widzi jest sednem tej prozy. To w
nim mogłem się przeglądać jak w lustrze i w tym, o czym mówi widzieć swój los,
siebie, a także ludzi ze swojego otoczenia. Sądzę, że nie tylko o moje
otoczenie chodzi. Śledziennik to bohater w wieku 40 plus, właściwe aż che się
powiedzieć, że alter ego autora (też pisarz, pracownik teatru, więcej grzechów
nie pamiętam).
Rozlicza się on ze swojego życia w oczekiwaniu na bolesny zabieg
w szpitalu. Wtłoczony do miejsca, w którym panuje hierarchia pacjentów, gdzie
jak w wojsku pacjent w relacji z lekarzem jest przedmiotem…tutaj badań powraca
pamięcią do swojej przeszłości, przywołuje sprawy teraźniejsze.
Śledziennik jest pisarzem, ale nie tym rozpoznawalnym
powszechnie, piszącym poczytne kryminały, romanse czy horrory. Wierzy w wyższy
sens literatury aż w końcu przyznaje się, dojrzewa do przyznania się do
słabości. On też myśli o tym, by napisać łatwe czytadło, stanąć przy ściance, być
sławnym, liznąć splendoru. Ile można dawać niewiele dostając w zamian?
Rozmyślania Śledziennika to jakby gotowe tematy do
felietonów. Wszystko w szpitalnej atmosferze wypełnionej bólem i ketonalem.
Wydawać by się mogło, że to prosty sposób na książkę (i poniekąd tak jest,
Sieniewicz, mam wrażenie, celowo pisze prozę taką jaką chce, bez kombinowania,
bez atrakcyjnych zwrotów akcji i jeszcze bardziej atrakcyjnych ofiar, proza
człowieka dla człowieka). To jednak trudne zadanie trzymać czytelnika przy książce,
w której bohater w szpitalu rozlicza się ze swoim życiem, życiem innych,
jeszcze raz ustala swoją relację ze światem. Niby można pisać i pisać, ale jak
to zrobić, by nie zanudzić?
Znajdziemy tu wszystko, co wypracował do tej pory Mariusz
Sieniewicz. Postacie-jakby nierealne, filmowe, nieco bajkowe byty, fantazmaty.
Kocica Jasnowłosa obok Hakawatiego i dotkliwe realnej Ampuły i jego bandy. Plus
Fumiasta i Cyganka.
Bohater Sieniewicza jest nam bliski. Przeglądamy się w nim.
Każdy z nas uwierzył kiedyś w coś, co odsunęło go od sławy, pieniędzy,
splendoru i wygody. I nawet nie wiemy czy tego żałować, czy nie?
My też mamy ochotę zamknąć się w szpitalu i jechać na
środkach przeciwbólowych. My też zauważamy, że dziś nawet Sofoklesa należy
odnowić, poprawić, odchudzić. Nie pasuje klasyk jako taki, nie może być sobą,
trzeba go stjuningować, dodać coś od siebie, by stał się obiektem pożądania. To
wyraz arogancji naszego pokolenia, może w ogóle pokolenia ludzi powojennych,
tęskniących za cielesnością, pustką. Chcemy być do szpiku wysrani i leccy
dzięki temu. Wysrani z treści pokarmowej i sumienia.
Mariusz Sieniewicz osadza swojego bohatera w szpitalu. To
rośnie we mnie do rangi jakiegoś symbolu. Oto dzisiejszy bohater, człowiek
ciągle odczuwający fizyczny ból. Nieustannie babrze się w tym bólu. Albo leczy
rany, albo je sobie zadaje. Nie może żyć bez poprawiania siebie, sobie nosa,
ucha, wargi. Musi się odchudzać, więc sili się na siłownię, bieżnię, rower,
basen, tenis. Dzisiejszy bohater to już nie olimpijczyk, ale podstarzały
maratończyk, który oblizując ręką siwiznę, marszcząc pełną zmarszczek twarz
mówi w dziesięciosekundowym materiale telewizyjnym z kolejnego maratonu, że
pokonał siebie. Patrzę na niego i widzę jak kładzie się zaraz do szpitala na
przetoczenie krwi, jak zaraz mu coś łupnie w stawie kolanowym i znów zamknie
się przed światem.
Moja teza brzmi: to przeskakiwanie samego siebie to wyraz
słabości. Nikt już nie ma odwagi powiedzieć, że czuje się na tyle lat ile ma?
Czy ciągle musze słyszeć, że ktoś czuję się o dwadzieścia lat młodszy?
Tak oto wszyscy wylądujemy na chirurgii z ketonalem w
żyłach. I szczęście mają ci, którzy są na to gotowi.
Zwracam jeszcze uwagę na tych, którzy nie idą w stronę
pozowania na herosa, przeciwnie – w tym świecie wszechpotrzebnego f i t, kultu
zdrowia, byczości, sprawności, młodości w zaparte idą w chorobę. Muszą ci
powiedzieć, że oni mają gorzej, bo są chorzy lub chorują członkowie ich rodzin,
przeto powinieneś im wybaczyć wszystko. Oni mają więcej praw i więcej im się
należy, wszystko im się należy. Nie mogą długo stać, leżeć, siedzieć, w pracy
pracować, na czerwonym świetle czekać, itede.
Emil Śledziennik każdego dnia w szpitalu próbuje zrozumieć
sytuację, zżyma się na swoje życie. Powoli przygotowuje się do odejścia, być
może nie biologicznego odejścia. I to jest jego siła. Sztuka rezygnacji.
W sumie lubię Śledziennika. Lubię jego narzekanie, akty
poddawania się są bliższe krwiobiegu człowieka czekającego na bolesny zabieg,
jakim jest usuwanie kamieni. Oczywiście korci mnie, by całą sytuację
potraktować symbolicznie czy alegorycznie, że to zabieg na sobie, na swojej mentalności.
Wykroić sobie coś z głowy, załatwić sprawy z babcią, pogodzić się ze swoim wiekiem,
zawodem, relacją ze światem. To budujący akt rezygnacji z wielu imaginacji z
jakimi na co dzień borykają się nasi dzisiejsi wielcy bohaterowie.
Mariusz Sieniewicz "Walizki hipochondryka" Wydawnictwo Znak, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz