Pamiętam pierwszy tom wierszy Grzegorza Kwiatkowskiego „Przeprawa”. Pisałem o nim jeszcze na łamach Portretu. Wiedziałem już po pierwszych wersach (takie rzeczy zazwyczaj widać już w pierwszych wersach), że wychylił się nowy ważny poeta.
Dziś czytam „Osłabić” - trzecią książkę z wierszami tego poety i wiem, że się nie myliłem, że intuicja tym razem mnie nie zawiodła. Grzegorz Kwiatkowski jest ważnym poetą, ponieważ patrzy na świat z innej strony. Jakby siedział zupełnie na innej planecie i spoglądał na nas z dużym dystansem.
Tom „Osłabić” to książka, która rozlicza się z tym, co zwykliśmy nazywać instynktem macierzyńskim albo opiekuńczym. Rozgrzebuje w takich wierszach jak „Sprawcy” ustalony porządek, w którym rodzice są najważniejsi a ich intencje są zawsze wspaniałomyślne.
Nie da się, czytając te wiersze, nie pomyśleć, że człowiek od chwili narodzin jest sam. Nikt go nie prowadzi, niczego nie podpowiada, nie ułatwia. To, co zwykliśmy nazywać szczęściem jest zaledwie złudzeniem, które roimy sami przed sobą tylko dlatego, że trudno żyć patrząc prawdzie w oczy.
Jak w wierszu „Opuścił” człowiek próbuje żyć nawet ze świadomością, że Bóg odszedł od niego. Zaczepia się wtedy o byle głupstwo, ponieważ trudno jest żyć bez punktu odniesienia, bez punktu zaczepienia.
Książka mówi do mnie o ciągłym poczuciu straty. Adam Wiedemann w wywiadzie do pierwszego numeru NEUROKULTURY mówi: „Życie jest uwstecznianiem się, kostnieniem, wychodzi od nieograniczonych możliwości, a kończy się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb”. I w wierszach Grzegorza Kwiatkowskiego człowiek ukazuje się jako ssak zredukowany do realizacji biologicznego aspektu życia, reszta to tylko wypadkowa jakiegoś przypadku, który możemy nazwać np. zbrodnią lub kradzieżą, bo jesteśmy ludźmi i potrafimy siebie ocenić przez pryzmat naszych marzeń o sobie samym, bo lubimy nazywać rzeczy i określać czyjeś postępowanie. Dlatego rodzice nazwani są „sprawcami pogrzebów i wojen” – jak pisze Kwiatkowski. Ich zrealizowana potrzeba przedłużenia gatunku, przekazania swoich genów sprowadza się do stworzenia kolejnych, być może, potworów. Żyjemy w świecie samozachwytu posuniętego do tego stopnia, że takie stwierdzenie wydaje się kontrowersyjne, nie licuje z katolickim rozumieniem narodzin i tak dalej. A chodzi o to, że poezja nie musi licować z niczym. Cieszę się, że mogę czytać wiersze, które pokazują inną stronę naszej codziennej walki o to, by się podobać sobie i innym. Wiersze napisane z taką rezerwą emocjonalną, że można odnieść wrażenie, że są skalpelem w rękach chirurga otwierającego bez narkozy żywe mięso naszych ambicyjek.
Autor w wierszu „W domu” zdaje się mówić, że dziecko powoli staje się jedynie kolejnym elementem obrzydliwego życia, to jakby zaledwie rekwizyt w domu pełnym napięć i wojen. Nie myślcie, że Kwiatkowski napisał zestaw wierszy dla pedagogów o społecznych problemach dzieci. Nie, to starannie wycyzelowana liryka, pozbawiona ozdobników, która brakiem jędrności języka pokazuje suchy i bezbarwny świat. W tym Kwiatkowski dochodzi do mistrzostwa.
Powalająca prostota tych wierszy nie brzmi jak wyznanie zagubionej zakonnicy. To głęboka liryka, która obnaża rzeczy oczywiste a chowane przez nas tak, byśmy nie musieli o nich myśleć, mówić. W ten sposób poezja ta staje się oczyszczeniem, bo wszystko to, co skrzętnie ukryliśmy, zakopaliśmy za domem tak głęboko, że nawet najbardziej wścibskie bachory się nie dokopią, Kwiatkowski podaje nam na tacy.
Celowo nie cytuję fragmentów wierszy, ponieważ ich forma jest tak zwarta i skończona, że właściwie dużym dla nich okaleczeniem byłoby cytowanie wyrwanych sercu wersów. A ślamazarne i nieudolne muszą się wydać każde , próby zreferowania tego o co w wierszu chodzi, jak się zaczyna itede. Nie możemy sobie pozwolić na najmniejsze kompromisy w przypadku wierszy Kwiatkowskiego. Nie wolno ich kroić, mylić chociażby zaledwie jednego słowa. Czyta się wiersze, w których słowa nie są tak ważne, można je zamienić synonimami. Mam wrażenie, że każda fraza Kwiatkowskiego jest jak idiom, nie można tu pozwolić na jakąkolwiek modyfikację w warstwie leksykalnej. Tak jak nie można zmienić niczego w śmierci, a ta pełza po każdej stronie tej książki i wcale nie wydaje się taka straszna w porównaniu z życiem.
Dlaczego kosztem wielu wyrzeczeń jeździcie plażować do ciepłych krajów, zwiedzacie jakieś stare mury, robicie sobie zdjęcia na tle nowoczesnych i brzydkich obiektów sakralnych albo użyteczności publicznej a nie kupujecie książek Grzegorza Kwiatkowskiego?
sprawcy
Tom „Osłabić” to książka, która rozlicza się z tym, co zwykliśmy nazywać instynktem macierzyńskim albo opiekuńczym. Rozgrzebuje w takich wierszach jak „Sprawcy” ustalony porządek, w którym rodzice są najważniejsi a ich intencje są zawsze wspaniałomyślne.
Nie da się, czytając te wiersze, nie pomyśleć, że człowiek od chwili narodzin jest sam. Nikt go nie prowadzi, niczego nie podpowiada, nie ułatwia. To, co zwykliśmy nazywać szczęściem jest zaledwie złudzeniem, które roimy sami przed sobą tylko dlatego, że trudno żyć patrząc prawdzie w oczy.
Jak w wierszu „Opuścił” człowiek próbuje żyć nawet ze świadomością, że Bóg odszedł od niego. Zaczepia się wtedy o byle głupstwo, ponieważ trudno jest żyć bez punktu odniesienia, bez punktu zaczepienia.
Książka mówi do mnie o ciągłym poczuciu straty. Adam Wiedemann w wywiadzie do pierwszego numeru NEUROKULTURY mówi: „Życie jest uwstecznianiem się, kostnieniem, wychodzi od nieograniczonych możliwości, a kończy się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb”. I w wierszach Grzegorza Kwiatkowskiego człowiek ukazuje się jako ssak zredukowany do realizacji biologicznego aspektu życia, reszta to tylko wypadkowa jakiegoś przypadku, który możemy nazwać np. zbrodnią lub kradzieżą, bo jesteśmy ludźmi i potrafimy siebie ocenić przez pryzmat naszych marzeń o sobie samym, bo lubimy nazywać rzeczy i określać czyjeś postępowanie. Dlatego rodzice nazwani są „sprawcami pogrzebów i wojen” – jak pisze Kwiatkowski. Ich zrealizowana potrzeba przedłużenia gatunku, przekazania swoich genów sprowadza się do stworzenia kolejnych, być może, potworów. Żyjemy w świecie samozachwytu posuniętego do tego stopnia, że takie stwierdzenie wydaje się kontrowersyjne, nie licuje z katolickim rozumieniem narodzin i tak dalej. A chodzi o to, że poezja nie musi licować z niczym. Cieszę się, że mogę czytać wiersze, które pokazują inną stronę naszej codziennej walki o to, by się podobać sobie i innym. Wiersze napisane z taką rezerwą emocjonalną, że można odnieść wrażenie, że są skalpelem w rękach chirurga otwierającego bez narkozy żywe mięso naszych ambicyjek.
Autor w wierszu „W domu” zdaje się mówić, że dziecko powoli staje się jedynie kolejnym elementem obrzydliwego życia, to jakby zaledwie rekwizyt w domu pełnym napięć i wojen. Nie myślcie, że Kwiatkowski napisał zestaw wierszy dla pedagogów o społecznych problemach dzieci. Nie, to starannie wycyzelowana liryka, pozbawiona ozdobników, która brakiem jędrności języka pokazuje suchy i bezbarwny świat. W tym Kwiatkowski dochodzi do mistrzostwa.
Powalająca prostota tych wierszy nie brzmi jak wyznanie zagubionej zakonnicy. To głęboka liryka, która obnaża rzeczy oczywiste a chowane przez nas tak, byśmy nie musieli o nich myśleć, mówić. W ten sposób poezja ta staje się oczyszczeniem, bo wszystko to, co skrzętnie ukryliśmy, zakopaliśmy za domem tak głęboko, że nawet najbardziej wścibskie bachory się nie dokopią, Kwiatkowski podaje nam na tacy.
Celowo nie cytuję fragmentów wierszy, ponieważ ich forma jest tak zwarta i skończona, że właściwie dużym dla nich okaleczeniem byłoby cytowanie wyrwanych sercu wersów. A ślamazarne i nieudolne muszą się wydać każde , próby zreferowania tego o co w wierszu chodzi, jak się zaczyna itede. Nie możemy sobie pozwolić na najmniejsze kompromisy w przypadku wierszy Kwiatkowskiego. Nie wolno ich kroić, mylić chociażby zaledwie jednego słowa. Czyta się wiersze, w których słowa nie są tak ważne, można je zamienić synonimami. Mam wrażenie, że każda fraza Kwiatkowskiego jest jak idiom, nie można tu pozwolić na jakąkolwiek modyfikację w warstwie leksykalnej. Tak jak nie można zmienić niczego w śmierci, a ta pełza po każdej stronie tej książki i wcale nie wydaje się taka straszna w porównaniu z życiem.
Dlaczego kosztem wielu wyrzeczeń jeździcie plażować do ciepłych krajów, zwiedzacie jakieś stare mury, robicie sobie zdjęcia na tle nowoczesnych i brzydkich obiektów sakralnych albo użyteczności publicznej a nie kupujecie książek Grzegorza Kwiatkowskiego?
sprawcy
zabili im dziecko
ale mieli wciąż swoje ciała
zdjęli z siebie ubrania
i zaczęli się kochać
będą mieć nowe dziecko
mocno w to wierzą
ich ruchy są rytmiczne
są czystą energią
ich ruchy są rytmiczne
są czystym spalaniem
Alfa i Omega
Diter i Uve
sprawcy pogrzebów i wojen
autor II
kiedy żyłem w lesie malowałem lasy
kiedy żyłem nad brzegiem angielskich jezior
malowałem słońca chowające się
w jeziorach Little Tarn i Windermere
teraz żyję między wami
i jedyne co udaje mi się malować to śmierć
tak jest w istocie:
waszą istotą jest przede wszystkim umieranie
nieustające spalanie
nawet po rozpadzie ciała
bezlitosne
poniżające
tak jest w istocie:
waszą istotą jest przede wszystkim śmierć
osłabić
świeże bułki wkładaliśmy do zamrażarki
a potem do piekarnika
tak że znowu były świeże
tak bardzo chciałabym ci je mamusiu dać
ale mieszka w tobie rak
i to mogłoby go umocnić
i to mogłoby mnie osłabić
Grzegorz Kwiatkowski, "Osłabić", Mamiko 2010
Znam i cenię.
OdpowiedzUsuńMaja