Wznowienie tytułu z roku 2006 pobudza do myślenia. Stawiam na to, że „Szczęśliwa
ziemia” potrzebowała kamienia, jak każda dobra proca. Zadałem sobie pytanie czy
ten kamień to dobry pocisk?
Nie znam Krakowa. Dlatego, nie poznałem się na jego
legendzie, klimacie i cepelii. Bywam w nim średnio raz na 10 lat przez chwilę.
Nie wczułem się w jego dekoracje, dlatego nie umiem docenić ich obracania w
proch.
Czytelnicy „Horror show”, pewnie przede wszystkim krakowscy,
cenią książkę za obraz giełdy na Balickiej. Cóż, nie znam. Znam tylko rynek w
Suszu, gdzie sprzedawano raczej żywy inwentarz, jajka, wędki i wszelkie mydło i
powidło, z naciskiem na żywy inwentarz. I chociaż nijak się ma ów rynek suski
do giełdy na Balickiej, gdzie bohater Giełdziarz handlował pirackimi płytami CD,
grami komputerowymi i wszelkim badziewiem, na którym dało się zarobić, co nijak
ma się do warchlaków i królików, to jednak wciąga mnie formuła handlu pod
chmurką, gdzie ludzie przekrzykują się podczas targowania. Grają w trzy karty,
robią lewe interesy. I ponad wszystko mają na spoconych latem twarzach pot
człowieka kupującego taniej i sprzedającego drożej. Podstawowe pytanie: ile
mogę na tym, ugrać, staje się fundamentem życia, powiedzmy. Ale życia pod gołym
niebem, bez ochrony parkingu nad głową i perfum. Bez opieki franczyzodawcy, bez
kawiarni po lewej i pizzerii na parterze.
Świat Orbitowskiego w „Horror show” jest tak realny, że aż
zaczynam w niego wątpić. Ta gra polega na tym, że, jak sam autor deklaruje,
napisana na pełnym wkurwie, proza silnego chłopa, musi wydać się zagadką.
Przecież nie ma tu 400 stron, brak stronicowych opisów maszkar wyłaniających
się ze ścian, plujących krwią demonów, wyrywających głowy i plączących się w
ludzkich żyłach golemów. Tak, to typowa gra, typowy show, tyle że nie ma w nim
świateł i dymów.
Orbitowski wymyślił człowieka plującego robakami, bohatera
pracującego na giełdzie, któremu wpadają do rąk rekwizyty: układanka i
świecznik. Właśnie te fanty są kołem zamachowym akcji. Układanka zmienia układ
sił w rzeczywistości. Tylko czym jest u Orbitowskiego rzeczywistość, skoro sam
Giełdziarz jest człowiekiem bez imienia, to po prostu Giełdziarz nie znający
swojego imienia. Objawia mu się ono dopiero w finale powieści i może być
traktowane symbolicznie, ale czy ten symbol jest wyraźny? Potrzebny? Show.
Książka pisana językiem miejscami soczystym swoim przekleństwem,
nie mającym skrupułów. Zmierza on jednak ku szybkiej i oszczędnej w słowach
relacji z wydarzeń. To też sprawia wrażenie gry.
„Horror show” to również inni bohaterowie. Wyraźni,
wymykający się regulaminowemu życiu na etacie. To Szpad, jego żona pijąca, nie
bardzo na matkę się nadająca, to dziewczyna Giełdiarza, która okazuje się
gościnna dla innych, dobrze na rurze tańcząca. Taki ciemny klimat, taki
kryminalny, podejrzany, niebezpieczny. To ludzie innej bajki, bohaterowie, nie
dający się łatwo poznać.
Czytałem „Horror show” na rybach, na plaży w Kątach
rybackich, w domu, na balkonie. Bywało, że uśmiechałem się, jakbym nie horror
czytał a show. Bystrzacha jest ten Orbitowski, a „Horror show” to lekki kamień
dla dobrej procy - poleci daleko a krzywdy nie zrobi.
Łukasz Orbitowski, „Horror show” Korporacja ha! art.,
wydanie II, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz