sobota, 2 sierpnia 2014

Łukasz Orbitowski "Horror show"

Wznowienie tytułu z roku 2006  pobudza do myślenia. Stawiam na to, że „Szczęśliwa ziemia” potrzebowała kamienia, jak każda dobra proca. Zadałem sobie pytanie czy ten kamień to dobry pocisk?

Nie znam Krakowa. Dlatego, nie poznałem się na jego legendzie, klimacie i cepelii. Bywam w nim średnio raz na 10 lat przez chwilę. Nie wczułem się w jego dekoracje, dlatego nie umiem docenić ich obracania w proch.
Czytelnicy „Horror show”, pewnie przede wszystkim krakowscy, cenią książkę za obraz giełdy na Balickiej. Cóż, nie znam. Znam tylko rynek w Suszu, gdzie sprzedawano raczej żywy inwentarz, jajka, wędki i wszelkie mydło i powidło, z naciskiem na żywy inwentarz. I chociaż nijak się ma ów rynek suski do giełdy na Balickiej, gdzie bohater Giełdziarz handlował pirackimi płytami CD, grami komputerowymi i wszelkim badziewiem, na którym dało się zarobić, co nijak ma się do warchlaków i królików, to jednak wciąga mnie formuła handlu pod chmurką, gdzie ludzie przekrzykują się podczas targowania. Grają w trzy karty, robią lewe interesy. I ponad wszystko mają na spoconych latem twarzach pot człowieka kupującego taniej i sprzedającego drożej. Podstawowe pytanie: ile mogę na tym, ugrać, staje się fundamentem życia, powiedzmy. Ale życia pod gołym niebem, bez ochrony parkingu nad głową i perfum. Bez opieki franczyzodawcy, bez kawiarni po lewej i pizzerii na parterze.

Świat Orbitowskiego w „Horror show” jest tak realny, że aż zaczynam w niego wątpić. Ta gra polega na tym, że, jak sam autor deklaruje, napisana na pełnym wkurwie, proza silnego chłopa, musi wydać się zagadką. Przecież nie ma tu 400 stron, brak stronicowych opisów maszkar wyłaniających się ze ścian, plujących krwią demonów, wyrywających głowy i plączących się w ludzkich żyłach golemów. Tak, to typowa gra, typowy show, tyle że nie ma w nim świateł i dymów.
Orbitowski wymyślił człowieka plującego robakami, bohatera pracującego na giełdzie, któremu wpadają do rąk rekwizyty: układanka i świecznik. Właśnie te fanty są kołem zamachowym akcji. Układanka zmienia układ sił w rzeczywistości. Tylko czym jest u Orbitowskiego rzeczywistość, skoro sam Giełdziarz jest człowiekiem bez imienia, to po prostu Giełdziarz nie znający swojego imienia. Objawia mu się ono dopiero w finale powieści i może być traktowane symbolicznie, ale czy ten symbol jest wyraźny? Potrzebny? Show.

Książka pisana językiem miejscami soczystym swoim przekleństwem, nie mającym skrupułów. Zmierza on jednak ku szybkiej i oszczędnej w słowach relacji z wydarzeń. To też sprawia wrażenie gry.

„Horror show” to również inni bohaterowie. Wyraźni, wymykający się regulaminowemu życiu na etacie. To Szpad, jego żona pijąca, nie bardzo na matkę się nadająca, to dziewczyna Giełdiarza, która okazuje się gościnna dla innych, dobrze na rurze tańcząca. Taki ciemny klimat, taki kryminalny, podejrzany, niebezpieczny. To ludzie innej bajki, bohaterowie, nie dający się łatwo poznać.

Czytałem „Horror show” na rybach, na plaży w Kątach rybackich, w domu, na balkonie. Bywało, że uśmiechałem się, jakbym nie horror czytał a show. Bystrzacha jest ten Orbitowski, a „Horror show” to lekki kamień dla dobrej procy - poleci daleko a krzywdy nie zrobi.


Łukasz Orbitowski, „Horror show” Korporacja ha! art., wydanie II, Kraków 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz