Wsiąkłem w książkę. Ale już po książce. Prequel. Będzie
kontynuacja? Dlaczego nie? Pójdźmy znów za bohaterem spotykającym kobiety,
różne kobiety, za bohaterem pokazującym je takimi jakimi one są, bez wubujałej
kreacji. Pokazuje również i siebie takim jakim jest, bez większych odcieni
szarości. Nie wiem czego on chce, dokąd idzie i skąd się wziął. Cezary Kęder
pisząc swojego bohatera nie uznał za szczególnie ważnym faktu, że bohater ten
mógłby mieć jakąś przeszłość lub przyszłość. Istnieje tu i teraz. Poznaje
kolejne kobiety, często wyszukuje je instynktwnie jak zwierze, najmniejszy
przejaw kobiecości dobiega jego nozdrzy natychmiast. Poznają się i najczęściej seks
następuję szybko, udany lub nie, znamy to. Ci którzy nie znają, niech żałują.
Bohater wywala się na plecy czasami, bywa, że przedmiot jego pożądania ulega
kontuzji. Tak bywa. Tracimy, zyskujemy, czasem trwamy bez ruchu. Tutejszy
bohater jednak na brak ruchu nie narzeka. Podczas jego podróży, chociaż nie
jestem pewny czy można to tak nazwać, dowiemy się nieco o nim.
Nikomu nie umknie smaczek polegający na trójosobowości
bohatera. Kęder pisze go w pierwsze, drugiej i trzeciej osobie. Taki fragment:
„Przyglądam się jej. Dreszcz przebiega mu po plecach i
zaczynasz naprawdę się nią interesować.” Mogą pojawić się pytania dlaczego autor
to robi? Czego on chce, co chce powiedzieć i tym podobne. Ja nie wiem.
Proponuję, by w tym ciągłym zamieszaniu, mieszaniu osobami poruszać się
intuicyjnie, jak ów bohater przemieszcza się po swojej przestrzeni dyktowanej
przez Kędera. Świetlicowy snując swój monolog też często nie wiedział, kim jest,
bo ta samotność jakaś, bo to, że nie chce się już być tym kim się jest, bo
chciałoby się być kimś innym, bo siebie ma się dość, chciałoby się wejść w nią
jako ktoś inny. Poza tym czy ja pisząc bohatera, piszę siebie, może ciebie zza
tego okna widząc piszę?
Niewątpliwie to sposób narracji, który mnie nie tylko
wciąga, ale wydaje się być uczciwy. Dzięki tej schizofrenii dostajemy efekt
szczerości, świadomie szczerość określam tu jako efekt, w końcu mowa o książce,
narracji, jednak kreacji. Mam kilka ulubionych fragmentów. Podam jeden:
„Jola opiera się o umywalkę, a ja zsuwam jej z pupy majtki,
które natychmiast zjeżdżają na ziemię. Z szacunku dla koronkowej roboty szybko
wyplątuję je z obcasów i wieszam na kranie. A potem rozchylam jej pośladki i
ostrożnie się w nią pakuję. Jola pochyla głowę, jęczy, zagryza zęby na swoim
ramieniu, a on widzi w lustrze nad umywalką moją gębę i to go rozprasza. „Chcę
widzieć twoją twarz” mówisz do niej i prosisz, żeby oparła się plecami o
ścianę.”
Czytając, mówił w uniesieniu: „piszesz taką książkę od
lat, od świetlicowego, ale jeszcze nie napisałem.”
W tej książce nie ma puenty. Bohater nie zmierza do nikąd.
Fabuła jest skromna, gdzieś jest. Nie o nią chodzi, nie o cel bohatera i nie o
jego poglądy idzie. Rurand nie musi wam niczego dawać, niczego mówić,
odpowiadać na pytania.
Tu idzie tylko o pisanie. Aż o pisanie. O pisanie bohatera.
Siebie. Ciebie. Idzie, po drugie, o czytanie. Siebie. Jego. I ciebie.
Cezary K. Kęder, „Rurand. Prequel”. Wydawnictwo FA-art, 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz