czwartek, 7 lipca 2011

Zliki Pit nie może pisać, cz. 2



Zliki obudził się wyjątkowo wcześnie. Całą noc kręcił się, chodził do łazienki, do lodówki, podchodził do okna. Około 5 rano przysnął i przyśnił mu się wiersz. Wiersz był bardzo długi, zapisany na kartonie. Karton zaplamiony wierszem, duży karton po lodówce. Przebudził się gwałtownie ze strachu przed płomieniami zbliżającymi się do kartonu. Siedział na łóżku i próbował odwzorować w pamięci chociaż jedno słowo pochodzące z wiersza. Jaki to ból wiedzieć, że przyśniło się człowiekowi coś genialnego – tak czuł – i nie móc sobie przypomnieć ani jednego elementu tego genialnego tworu. Żeby chociaż jedno słowo! Ono dałoby mu kierunek, podwaliny, bazę. Drżącymi rękami wybrał numer w swojej Nokii i zadzwonił do przyjaciela, który zajmował się prozą. Pisał opowiadania, opublikował nawet książkę, co prawda własnym sumptem, ale cała rodzina od tej pory odnosiła się do niego z szacunkiem, mimo że nie mógł skończyć żadnej dobrej szkoły wyższej, a co było ambicją świadomych ale nieedukowanych rodziców.
Zliki opowiedział mu swój sen. Jehuda słuchał go z wyższością w stękaniu, mlaskaniu, tym odwiecznym „no wiesz”, „aha”, „niemożliwe”.
- Zliki, chyba za dużo znowu wypiłeś? – zapytał głośno, tak by słyszała go żona, by trafiło do niej, że on Jehuda Poszla Pig nie pije. – Może powinieneś poszukać sobie pracy – dodał, chociaż to nie miało związku ze snem o wierszu na kartonie, ale dodał, by dotarło po raz kolejny do jego żony, że on Jehuda Poszla Pig pracuje w dużej firmie, w której wykorzystuje znajomość języka niemieckiego.
- Dzięki stary za radę – podziękował staremu kumplowi i przerwał połączenie za 30gr w ofercie Tak Tak Hot.
Ubrał się, ugryzł trochę makaronu z zupki chińskiej i wybiegł z mieszkania. Wsiadł do autobusu nie patrząc jaki to numer, wsiadł na oślep i usiadł zaraz po skasowaniu biletu. Za nim głośno rozmawiały dziewczęta opięte w spodnie jak z gumy. Dziewczęta niezwykle atrakcyjne, budzące instynkt, budzące zew. Ach, żeby takie dziewczyny trzy od razu, pomyślał Zliki. Pieprzyć żonkę Jehudy, te dziewczyny to jest szał! A one rozmawiały: „Dziwnie się ubrała tamta”, Dziwny ten profesor”, „dziwne foty ma Marzena”, „dziwne imię Anatol”, „dziwne są języki”, „dziwne zachowanie”, „dziwny jakiś”, dziwna pogoda”
Zliki się dziwnie poczuł. Poprawił się jednak i poczuł, że się wkurwił. Adolf Hitler, pomyślał Zliki, pewnie też pewnego dnia miał już dosyć dziwności. Wszystko wokół wydawało mu się dziwne: dziwny kryzys, dziwne piwo, dziwne Alpy, dziwna ta Bawaria, dziwne ludzie malują obrazy, dziwni Żydzi chodzą po mieście, dziwnie piją herbatę, dziwny twarożek w miseczce na śniadanie, dziwne okopy podczas I wojny światowej, dziwne ograniczenia w zbrojeniach, dziwnie bez wąsów. I postanowił znieść ograniczenia w zbrojeniach, znieść dziwnych Żydów chodzących po mieście, Alpy upiększyć swastyką, upiększyć Bawarię swastyką, oddziwnić piwo, znieść dziwny kryzys, twarożek i inne dziwne rzeczy. Kiedy już ziemia zapłonęła i łzy polały się strumieniami przestało być dziwnie, zrobiło się konkretnie. strasznie.
Panienki nadal dziwiły się dziwnym rzeczom. Zliki myślał tylko o ich ciałach. Wyobrażał sobie pośladki odbijające się od jego brzucha podczas ferowania wyroku do środka czy na plecy. O ich piersiach, które napinały kolorowe koszulki z napisem boys albo girl, albo córeczka tatusia. Wiedział, że dziś już nic nie napisze. Do końca dnia będą go prześladowały demony seksu. Tylko te opięte gumowymi spodniami pośladki studentek mogą zapłodnić jego wysuszony talent poetycki. Może rzeczywiście powinien poszukać pracy? Tam znalazłby jakąś żywą kobietę, żywe pośladki. Zresztą wystarczą cycki i dupcia, pomyślał. No tak, ale te dodatki do kobiety, zawsze są z kobietą. A niechby było i tak. Jak szaleć to szaleć. Do pracy jednak zraził się śmiertelnie pracując kilka lat temu w szkole podstawowej. Musiał wypełniać dziennik, stawiać oceny, wchodzić w konflikty z uczniami, rozmawiać z uczniami, wysłuchiwać ich mądrości. Oni wszystko wiedzą, pomyślał jak kiedyś. Wszystko, nieuki. Jeszcze cyca matki się trzymał a już wiedział, że ortografia mu nie będzie potrzebna, bo są komputery. Czytanie nie jest potrzebne, bo w pracy o to nikt nie pyta, z czytania nie wyrasta fachowiec, powiedział mu kiedyś człowiek lat 12. A Zliki nie potrafił znaleźć argumentów, prawie się z nimi zgadzał, co to znaczy prawie? No, właśnie. Zdawało mu się, że wszystko robi prawie. Na prawie, ale zaledwie prawie. Żyje tylko prawie. Niczego się nie uczy, cofa się w rozwoju. Uczniowie zaczęli czepiać się go jeszcze bardziej, ponieważ Zliki wymyślił sobie, że nie będzie ich dręczył, że będzie w porządku, że odpuści im trochę, nie będą codziennie odrabiać prac domowych, nie będzie codziennie robił sprawdzianów, odpytywań. Jak sobie dziewczyna oglądała twarz w lusterku, nie miał pretensji, niech ma, może na przerwie umówiła się z kimś? Zliki rozumiał ich problemy, wiedział, że miłość w takim wieku niczym nie różni się od dramatów ludzi dorosłych. Mogli się napić podczas lekcji, zjeść delikatny posiłek. Panowała atmosfera wzajemnego zrozumienia. Niedługo jednak. W końcu pojawili się tacy, co zawsze byli prowadzeni na smyczy, traktowani jak psy i myśleli, że tak ma być. Nie pasowało im to, ale inaczej nie chcieli, wychowani do niewolnictwa. I powiedzieli do siebie w myślach, co potem ciałem się stało. „A co to za kurwa jebana, będzie się tu wymądrzała? To mięczak, czwórkę tylko wstawił. To pizda w korach, chuj niemyty. Niech spierdala.
Zliki zwolnił się za porozumieniem stron. Stał teraz na przystanku zwolniony i wolny od szykan. Napis na jego koszulce głosił: Oszczędzaj wodę, pij piwo. Była godzina 7.55. Żadnego pomysłu na wiersz. Nie poznawał części miasta, w której się znajdował. Mieszka w nim od roku. Swoje miasto zdradził, wyjechał, uciekł. Nie potrafił w nim dać sobie rady. Teraz znów nie wie dokąd iść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz