|
Joanna Dziwak. Fot. z archiwum autorki |
KSIĄŻKA TO NIE ROSÓŁ W PROSZKU – wywiad z Joanną Dziwak autorką Gier losowych
MARCIN WŁODARSKI: Napisałaś książkę. To pierwsza? Może już wcześniej coś się rodziło, ale nie przeszło Twojej weryfikacji? JOANNA DZIWAK: Tak, to pierwsza książka, którą napisałam prozą. Wcześniej były przede wszystkim wiersze. W notce na Wikipedii zresztą do tej pory figuruję jako poetka.
M.W: "Gry losowe" to według mnie wielkie szyderstwo ze wszystkiego, z teraźniejszości. Taka "szydera", jak mawia mój kolega. Trafiłem? Może intencje były inne?
J.DZ: Wyjdźmy od tego, że słowo „intencje” nie jest tu do końca na miejscu. Pisząc tę książkę nie miałam nakreślonego „planu działania”, pisana była w sposób raczej spontaniczny i, szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, dokąd to wszystko zmierza. Na przykład postać Arkadiusza Pszczoły przyszła mi do głowy pewnego razu, kiedy wracałam z pracy tramwajem. Padał deszcz, byłam zmęczona i znudzona i pomyślałam, że chcę napisać historię niespełnionego poety w średnim wieku, w którego życiu nic się nie wydarza, głównie publikuje wiersze w Internecie i pijąc herbatę patrzy przez okno. To jest postać wymyślona od początku do końca, nie ma żadnego prototypu w rzeczywistości; dodatkowo kazałam mu mieszkać w Bytomiu, w którym sama nigdy nie byłam. Ale dobrze, odniosę się do tej szydery. Trudno mi cokolwiek na to poradzić, ale mam po prostu mocno krytyczny stosunek do rzeczywistości. I nawet jak świeci słońce, jest niebo niebieskie, a ja na łące plotę wianek z fiołków i stokrotek, to nie do końca potrafię cieszyć się tą sytuacją (szczerze mówiąc to nawet nie potrafię pleść wianków). Na szczęście oprócz krytycznego nastawienia, mam też wspomniane wcześniej poczucie humoru i stąd w efekcie bierze się ta ironia, czy – jak wolisz – szydera.
M.W: W tym tygodniu wspomniałem na swoim blogu o piśmie historycznym redagowanym w moim miasteczku. Myślałem, że tej przeszłości coraz więcej wokół, że przyszłość już nikogo tu nie interesuje, nikt w nią nie wierzy, teraźniejszość się sprała, no i zostaje przeszłość, tym bardziej na ziemiach odzyskanych, czyli przeszłość dla nas bezpieczna. Ty jednak pławisz się w teraźniejszości, ona Cię inspiruje. Nie masz z nią na pieńku? Nie bawią cię inne czasy?
J.DZ: Te czasy to jedyne, w których żyłam, siłą rzeczy mam więc o nich najwięcej do powiedzenia. Jako dziecko grałam w gry komputerowe i oglądałam na video amerykańskie filmy, trudno żeby nie miało to wpływu na moje późniejsze postrzeganie świata. Choć z drugiej strony czytałam też dużo książek. Miałam dziewięć albo dziesięć lat, kiedy ojciec kupił mi "Krzyżaków" i "Quo Vadis" i ja te książki wtedy od początku do końca przeczytałam, bo byłam ambitnym dzieckiem. Ale, odpowiadając na Twoje pytanie, nie ma we mnie jakiejś wielkiej fascynacji przeszłością. Interesują mnie pewne zjawiska czy postacie z nią związane (ostatnio np. spędziłam tydzień w Wiedniu szukając miejsc związanych z młodością Hitlera, bo jest to dla mnie fascynujące, że człowiek, który malował akwarelki i chciał zostać artystą, stał się jednym z symboli zła XX wieku), ale nie mam takich fantazji, żeby podróżować w czasie. To, co jest teraz - jest materiałem na jeszcze wiele książek. I mówiąc "to, co jest teraz" nie mam na myśli wyłącznie ani przede wszystkim Internetu.
M.W: W "Grach losowych" bardzo dużo się dzieje. To teraźniejszość dynamiczna, z wieloma bohaterami, Ci ludzie z malowniczo wykręconym życiem czynią świat tej książki atrakcyjnym. Tak postrzegasz teraźniejszość, dzisiejszość? Atrakcyjna, chociaż zmusza wręcz do wyśmiania?
J.DZ: Wrażenie tego, że dużo się dzieje, wywołane jest pewnie przez fakt, że mamy w "Grach" kilka różnych, nieprzeplatających się ze sobą wątków. Bo przecież w życiu bohaterów nie wydarza się szczególnie wiele. Jo ma w pewnym momencie jakiś romans, ale poza tym nie prowadzi szczególnie fascynującego życia. Autor bestsellerów, Janusz Czereśniewski głównie chodzi po mieście albo sprawdza Facebooka, a o Arkadiuszu Pszczole wspominałam już wcześniej. Więc ta "teraźniejszość dynamiczna", o której mówisz, wykreowana jest chyba głównie przez język, narrację, w której sporo się dzieje. Dużo dzieje się w głowach bohaterów, ale nie przekłada się to na to, co zwykło się określać jako „wartką akcję”. Nie ma „mrożących krew w żyłach” przygód i nie staram się trzymać odbiorcy w napięciu. Zresztą sama nie przepadam za czytaniem tego typu książek. To, co przydarza mi się w życiu, jest wystarczająco zajmujące, więc nie kręcą mnie specjalnie wymyślne fabuły. W literaturze szukam innych rzeczy. Na przykład bardzo lubię taką książeczkę Georgesa Pereca pt. "O sztuce i sposobach usidlenia kierownika działu w celu upomnienia się o podwyżkę". Nic się tam nie wydarza, mamy po prostu sytuację, w której chcesz dostać podwyżkę i różne wersje tego, co może cię spotkać, gdy zdecydujesz się o nią poprosić; całość oparta na eksperymencie kombinatorycznym autora. Ja sama w "Grach" w wątku Arkadiusza Pszczoły też wprowadziłam coś w podobnym rodzaju: mamy sytuację i 3 różne możliwości tego, jak się rozwinie. Trochę jak w grach planszowych.
M.W: A lubisz seriale? To pytanie nie musi być głupie i od czapy, w końcu "Gry losowe" publikowane były pierwotnie w odcinkach na stronie ha!artu. Plus to o czym mówisz, że literatura nie musi opowiadać o spektakularnych wydarzeniach, wystarczy ciąg zdarzeń. Wiesz, ja też myślę, że z takiego ciągu można więcej wyciągnąć, hehe.
J.DZ: Lubię, ale bez przesady. Nie jestem jedną z tych osób, które uzależniły się od "Breaking Bad" czy "Gry o tron" i raczej formuła serialu nie była dla mnie szczególną inspiracją przy pisaniu "Gier". A jednym z ważniejszych czynników, dla których ta książka pisana była w cyklicznie ukazujących się odcinkach, jest fakt, że jako osoba pracująca na pełnym etacie, nie mogę sobie pozwolić na to, żeby spędzić cały dzień na pisaniu książki. Umówiliśmy się więc z Wydawnictwem, że będzie jeden fragment raz na tydzień – 2 tygodnie. Przyznaję, że taka dyscyplina bardzo mi odpowiadała.
M.W: Pisząc kolejne odcinki, myślałaś o czytelnikach? Chciałaś, by książka była atrakcyjna, że tak głupio się wyrażę? Pytam, bo "Gry losowe" świetnie się czytają, płyną wartko w stronę mózgu, bawią, czasem człowiek lekko sie zamyśli nawet, ale nie widzę tu żadnego klucza, według którego mogłyby powstawać. Po prostu kabaretowi, groteskowi bohaterowie narysowani grubą kreską. J.DZ: Nie wierzę, że można w ogóle nie myśleć o czytelniku, przy bliskim mi założeniu, że literatura to forma komunikacji. Nie przemawia do mnie wizja pisarza, który niczym szaman przy ognisku wypowiada średnio zrozumiałe zaklęcia, a my się mamy tym zachwycać. Ale, z drugiej strony, pisanie z nastawieniem: „chcę się wam przypodobać”, też jest bez sensu, bo książka to nie rosół w proszku, który należy wcisnąć ludziom w jak największej ilości. Powtórzę po raz kolejny: "Gry losowe" nie powstawały z ambicją: chcę odmienić wasze życie, chcę powiedzieć wam, co jest dobre, a co złe. Nie czuję się kompetentną osobą, by przemycać takie treści w swoich tekstach. Choć, być może, napiszę kiedyś książkę dużo bardziej "na serio".
M.W: Myślisz, że to banalna książka? Czy może już nie zastanawiasz się nad "Grami losowymi" ?
J.DZ: Gdybym uważała, że to banalna książka, to przecież w ogóle nie chciałabym jej publikować. Nie miałabym śmiałości wciskać odbiorcom produktu literaturopodobnego, a podejście: wydać książkę, żeby tylko wydać, jest mi obce. No bo po co? Przecież nie dla pieniędzy ani fejmu, bo jeśli o tym się marzy, to przecież bycie akurat pisarzem nie jest, mówiąc delikatnie, najlepszym pomysłem. A czy się zastanawiam? Książka wyszła z drukarni prawie 3 miesiące temu i od tego momentu żyje własnym życiem. Mam jeden egzemplarz na stoliku nocnym (bo mam całkiem sporo książek na stoliku nocnym) i czasem ją sobie otworzę w przypadkowym miejscu. Wstydu nie ma.
M.W: „To uczucie, gdy po zimie od razu przychodzi lato” – mówi Hieronim Osa (jeden z bohaterów „Gier losowych”) siadając na ławce. Nas niech spotka uczucie podobne, gdy od razu przejdę do ostatniego pytania: kiedy kolejna książka?
J.DZ: Jest pomysł na razie, ale pierwszego zdania jeszcze nie ma. Ostatniego tym bardziej. Dostałam propozycję od BookRage, żebym napisała coś dla nich na rok 2015 i raczej coś z tego wyjdzie – kiedy jestem ścigana terminami, pisze mi się lepiej. Co nie znaczy wcale, że chcę zakończyć współpracę z Ha!artem, bo cenię ją sobie, a z niektórymi autorami, np. Sławkiem Shuty czy Ziemkiem Szczerkiem chodzę też czasem na piwo. A nawet na wódkę. Także dla mnie to nie tylko "jakieś tam" wydawnictwo, ale też związani z nim ludzie i wspólny sposób patrzenia na pewne sprawy. Ale tymczasem cieszmy się "Grami losowymi".
M.W: Cieszymy się! Jest Shuty, jest Szczerek, jesteś Ty… znaczy się powstanie bestseller, którego akcja toczyć się będzie na Warmii w Suszu, gdzie wszyscy mają wszystko w normie prócz jednego świetlicowego płuczącego gardło w piwnicy i czytającego „Gry losowe”. Życzę Ci kolejnych książek wytrącających z komfortu ludzi z wyższym wykształceniem np. pedagogicznym.
| |